Autorem tekstu jest Jacek Płaza (Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie). Autor otrzymał za tekst pierwszą nagrodę w konkursie w ramach Wiosennej Szkoły Leszka Balcerowicza 2015.
Powstała na fali strajku nauczycieli w 1980 roku ustawa Karta Nauczyciela, zapewniająca wygórowane świadczenia socjalne pedagogom, od kilku lat krytykowana jest przez polityków, ekspertów i analityków, jednak ZNP broni się szczególną i doniosłą rolą oświaty w państwie, formalnie zapisaną w preambule ustawy. Dlaczego niezbędna dla dobra szkolnictwa jest likwidacja Karty?
W latach 2004-2014 subwencja oświatowa wyniosła wzrosła o 15 mld zł, tj. 60%. W tym czasie liczba uczniów zmalała o 23%, nauczycieli o 11%. Pomimo to, ZNP domaga się 10%-owych podwyżek od 2016 r. oraz zwiększenia wynagrodzenia zasadniczego, co de facto jeszcze bardziej usztywni płace w sektorze, tłumacząc to niskimi zarobkami. Jednak wg raportu MEN, nota bene sporządzonego na żądanie ZNP, wyłania się zupełnie inny obraz. Większość nauczycieli (56%) zarabia powyżej 5 tys. zł, a aż 82% ogółu powyżej śr. krajowej, tj. 3,9 tys zł. Minister Edukacji J. Kluzik-Rostkowska słusznie uzależnia rozmowy o pensjach od radykalnych zmian lub likwidacji Karty, gwarantującej pracownikom oświaty absurdalne przywileje, jak choćby trzy roczne płatne urlopy na poratowanie zdrowia, 72 dni urlopu wypoczynkowego w roku, specjalne uprawnienia emerytalne (świadczenie kompensacyjne po 30 latach pracy) i „pomostówki”, wypłaty z góry, tj. przed wykonaniem pracy, oraz flagowy przywilej pracowników sfery budżetowej – słynne „trzynastki”.
Sztywno regulowane procedury awansu uniemożliwiają gminom sprawne zarządzanie placówkami dydaktycznymi – całą ścieżkę zawodową nauczyciele mogą przejść nawet w 9 lat, nie mając później motywacji do rozwoju i podwyższania kompetencji, a dyrektorzy nie mogą nagrodzić dobrych nauczycieli za wysiłek i jakość pracy, ani dokonywać swobodnej selekcji kadry. W normalnie działających przedsiębiorstwach bodźcem do ciągłej poprawy standardu świadczonych usług jest wyższa pensja i strach przed zwolnieniem z pracy. Karta Nauczyciela mocno ogranicza obydwa te bodźce. Sformalizowany system awansowania doprowadził do sytuacji, gdzie najwyższy stopień kariery, tj. nauczyciela dyplomowanego, posiada aż 50,5% kadry pedagogicznej , 27,1% posiadało stopień nauczyciela mianowanego, a stażystów było tylko 3,3%!
Odgórnie ustalona siatka średnich płac, dzięki której pedagodzy w 2012 r. w „budżetówce” zarabiali przeciętnie o 34% więcej w szkołach prywatnych, obrazuje archaiczny system wynagradzania pracowników oświaty. Średnie uposażenie nauczycieli stażystów musi wg ustawy wynosić 2718 zł, a najliczniejszej grupy dyplomowanych – 5 tys. zł. W połączeniu z wypłatami z góry, pensje muszą być stale uzupełniane, pochłaniając czas, koszty księgowe i administracyjne. Statystyki GUS wskazują również na dysproporcje w stawce godzinowej – w publicznej podstawówce nauczyciel kosztował 39 zł brutto, w prywatnej – 20 zł, w gimnazjach było to odpowiednio 44 zł i 30 zł.
Liczne przywileje oraz wysokość uposażenia jest tym bardziej zadziwiająca, gdy porównamy czas pracy dydaktycznej w Polsce a za granicą. Z danych OECD wynika, że nasi nauczyciele rocznie spędzają przy tablicy w podstawówkach i gimnazjach (po uwzględnieniu godzin ponadwymiarowych!) odpowiednio 559 i 572 godzin (15 godz. zegarowych tyg.), co stanowi mniej niż połowę średniej krajów OECD, gdzie jest to 1178 i 1171 godz. Do niedawna z uczniem mniej pracowali Rosjanie, Grecy i Turcy, dziś jesteśmy już na szarym końcu. Częściowo naszych nauczycieli tłumaczy nadmiar zadań administracyjnych, do których z kolei zobowiązują ich zapisy w KN, i tu koło się zamyka. Komu w takim razie zależy na utrzymywaniu przy życiu tej patologicznej ustawy, a komu najbardziej ona szkodzi?
Nauczycielskie związki zawodowe panicznie boją się umów w oparciu o Kodeks Pracy, będący wg nich legalną formą wyzysku. Pękające w szwach budżety gmin coraz częściej decydują się na niepopularne, lecz niezbędne rozwiązania. Już teraz dorzucają do oświaty więcej, niż dostają z budżetu państwa. Tarnów, po m.in. Hannie czy Iwanowicach, jest kolejną gminą, gdzie radni zdecydowali o likwidacji szkół oraz przekazaniu ich osobom fizycznym i stowarzyszeniom, którym opłaca się prowadzić szkoły, bo zatrudniają na umowach o pracę czy zlecenie. Na tej podstawie np. w Dołhobrodach nauczyciele dostają minimalną krajową, a w Zaświatyczach grabią liście. Bez parasola Karty jest mniejszy komfort, ale szkoły nie są zamykane, na nauczyciele mają pracę. Jak wynika jednak z raportu NIK, nauczyciele to jedyna grupa, która ponosi z tego tytułu straty, a rodzice i uczniowie nie odczuwają żadnej różnicy w jakości kształcenia.
W dobie niżu demograficznego niemożliwe jest utrzymanie obecnego, faworyzującego jedną grupę zawodową, systemu szkolnictwa. Związki muszą uświadomić sobie, że system jest zbudowany dla uczniów, a nie nauczycieli. Likwidacja Karty jest niezbędna, jeśli chcemy uwolnić potencjał nauczycieli, odciążyć budżety gmin i poprawić jakość edukacji. Im szybciej zdadzą sobie z tego sprawę, tym lepiej dla rodziców, samorządów i wreszcie dla samych pedagogów.