Jaki kraj przychodzi na myśl jeżeli mówi się o głębokiej recesji, wysokim bezrobociu, dużym długu publicznym czy niestabilnej sytuacji społeczno-politycznej?
Oczywiście od razu nasuwają się skojarzenia z „czarną owcą” Unii Europejskiej – Grecją. Mało kto już pamięta, że jeszcze dekadę temu bardzo podobna sytuacja miała miejsce w Argentynie.
Jak to się wszystko zaczęło? Po przystąpieniu Grecji do Strefy Euro oczekiwania inflacyjne uległy stłumieniu. Niskie stopy procentowe zachęcały do zaciągania zobowiązań. Wydatki rządu, sektora przedsiębiorstw i gospodarstw domowych napędzały konsumpcję i ekspansję sektora nieruchomości. W rezultacie dynamika PKB kształtowała się na wysokim poziomie. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jak pokazała przyszłość, prosperita trwała do czasu.
„Miłe złego początki” były także w Argentynie. Po wprowadzeniu izby walutowej (mechanizmu kursu walutowego wiążącego walutę narodową z dolarem amerykańskim według stałego kursu) inflacja się ustabilizowała , a konsumpcja i wzrost gospodarczy zaczęły dynamicznie rosnąć. Na skutek tego wzrosły płace, a wyższy standard życia można było zaobserwować wszędzie. Więcej ludzi zaczęło chodzić do restauracji, na ulicach pojawiła się masa nowych samochodów, a zaniedbane i niezagospodarowane dotychczas obszary podmiejskie Buenos Aires zamieniły się w wielkie place budowy. Wydawało się ze po dekadach pełnych perturbacji gospodarczych (eksperymenty z państwem socjalnym, stagflacja, kryzysy walutowe) Argentyna weszła wreszcie na drogę długotrwałego i stabilnego wzrostu. Jednakże i w tym przypadku sukces trwał do czasu.
Dlaczego nagle czar prysł? Wydaje się , że jedną z głównych tego przyczyn okazał się sztywny kurs walutowy (usztywnienie greckiej drachmy w ramach unii walutowej i powiazanie peso z dolarem), który doprowadził w obu przypadkach do dramatycznej utraty konkurencyjności. Oba kraje dużo więcej importowały niż były w stanie sprzedać za granicę. Deficyt na rachunku obrotów bieżących był pokrywany kredytami zaciąganymi za granicą. Tego rodzaju działania sprowokowały drastyczne pogorszenie wskaźników zadłużenia.
Kiedy rynki powiedziały „sprawdzam”, doszło do załamania. Rentowności skarbowych papierów dłużnych gwałtownie poszybowały w górę, rządy podjęły próbę ratowania sytuacji po przez realizację przygotowanych naprędce pakietów ratunkowych, doszło do interwencji instytucji zewnętrznych ( Międzynarodowego Funduszu Walutowego i organów unijnych). Jednakże to okazało się za mało aby uspokoić sytuację. Argentyna/Grecja musiała/musi stawić czoła głębokiej recesji. Spadła produkcja, konsumpcja a to w prostej linii przełożyło się na wzrost bezrobocia i na ujemną dynamikę wzrostu gospodarczego. Kulminacją wydarzeń w Argentynie było ogłoszenie przez tamtejszy rząd niewypłacalności w grudniu 2001 r. Całkowitemu załamaniu uległ system bankowy – doszło do zamrożenia depozytów, a zdesperowani, pozbawieni dostępu do swoich oszczędności obywatele wyszli na ulice. W trakcie zamieszek i ulicznych bijatyk ze służbami porządkowymi zginęli ludzie.
Jakie zastosowano remedium? Problem gospodarki argentyńskiej próbowano rozwiązać znanym od wieków zabiegiem polegającym na dewaluacji waluty. Najpierw obniżono kurs z relacji 1:1 do 1:1,4, a później całkowicie upłynniono. Osiągnięta w ten sposób poprawa konkurencyjności (wzrost eksportu) i podrożenie importu pchnęły Argentynę na ścieżkę ożywienia. Odbudowę gospodarki przyspieszyły przeprowadzone refomy, m.in. przyspieszona prywatyzacja. W rezultacie w 2003 r. Argentyna wróciła na ścieżkę wzrostu. (prawie 9% wzrost w porównaniu z 10% spadkiem w 2002 r.).
Jednakże „kuracja argentyńska” nie może być bezpośrednio zaaplikowana Grecji z kilku względów. Po pierwsze istnieją fundamentalne różnice strukturalne miedzy gospodarkami obu krajów. Argentyna jest jednym największych na świecie eksporterem płodów rolnych (m.in. największym producentem i eksportem soji). Dzięki wzrostowi cen żywności Argentyna odnotowuje regularnie nadwyżki handlowe. Grecka gospodarka bazuje na dostarczaniu usług turystycznych i ciągle wiecej importuje niż eksportuje (deficyt handlowy). Na chwile przed złamaniem argentyński deficyt budżetowy i dług w relacji do PKB wynosił odpowiednio 3,2% i 54%. Wiarygodność Stefy Euro pozwoliła zadłużyć się Grecji, która już w swej historii kilkakrotnie uznawana była za bankruta , na ponad 100% wartosci swojego PKB, zanim nastąpił krach. Wreszcie jak już wspomniano, z racji uczestnictwa w unii monetarnej rząd w Atenach nie może pozwolić sobie na manipulacje kursem walutowym.
Co prawda pojawiają sie kolejne programy ratunkowe dla Grecji m.in. obejmujące restrukturyzacje długu i uzyskanie kolejnych kredytów z zagranicznych instytucji ale jeszcze żadne wiążące decyzje nie zapadły. Dodatkowo wydaje się że obecnie po dymisji premiera Papandreu na tamtejszej scenie politycznej brak wyraźnego lidera politycznego, który cieszyłby się wystarczającym poparciem i mandatem społecznym, aby stanąć na czele rządu przeprowadzającego kluczowe reformy strukturalne niezbędne w greckiej gospodarce. Przyszłość pokaże czy obecnie obrana droga doprowadzi Grecję i całą Unię Europejską do zamierzonego celu. Niestety jak na razie na tej drodze pojawiają się coraz to nowe przeszkody.
Jakie wnioski powinni wyciągnąć Grecy z argentyńskiej lekcji? Niewypłacalność kosztuje, a jej skutki odczuwa się bardzo długo. Mimo upływu dekady Argentyna do dzisiaj nie wróciła na prywatny rynek kapitału. Proces odzyskiwania zaufania inwestorów będzie trwał jeszcze długu.