Drugi tydzień października oznacza dla studentów na ogół drugi tydzień studiów. Jak się okazuje nie dla wszystkich.
Jak donosi Dziennik Polski w artykule „Uczelnie wciąż czekają” kilka spośród samych tylko krakowskich uczelni cały czas prowadzi rekrutację na studia. Przykładowo na Uniwersytecie Pedagogicznym wciąż czeka się z inauguracją zajęć aż na 18 kierunkach.
Celem powyższego wstępu nie jest piętnowanie tej, czy innej uczelni. Podobne do powyższej informacje ukazały się zapewne w ostatnim czasie w lokalnych dziennikach na terenie całego kraju. Powołanie się na ten konkretny artykuł wynika z przekonania, że dobrze ukazuje on dwa fakty dotyczące polskiego szkolnictwa wyższego. Po pierwsze w najbliższych latach szkoły wyższe czeka bolesne zderzenie z demograficznym niżem, jaki już teraz zaczyna objawiać się na niektórych spośród nich. Po drugie (i chyba ważniejsze) w sposób dobitny pokazuje, że w polskich realiach jedynce co liczy się dla władz uczelni to liczba kandydatów, których uda się przyjąć na studia.
Podczas gdy praktycznie wszędzie powszechne już dawno stało się dążenie do coraz wyższej jakości kształcenia, u nas wciąż króluje owczy pęd w kierunku liczby studentów bez względu na poziom ich późniejszej wiedzy.
Potwierdzenie powyższych tez z łatwością znaleźć można w statystykach. Z jednej strony mamy bowiem jako kraj jeden z najwyższych na świecie odsetków studentów na liczbę ludności w przedziale wiekowym 19-24 lata, z drugiej zaś strony w rankingach najlepszych światowych uczelni pierwsi reprezentanci naszego kraju pojawiają się dopiero w czwartej setce (ranking Times Higher Education 2011/2012).
W ostatnim czasie dużo mówi się o następujących właśnie zmianach w szkolnictwie wyższym. Te ostatecznie potwierdzają, że obecna polityka państwa nastawiona jest w sposób zdecydowany na liczbę kształconych studentów, nie zaś na poziom zdobywanych przez nich kompetencji. Hasłem wciąż powtarzanym przy uzasadnieniach, czy to drugiego płatnego kierunku studiów, czy też studenckich ulg kolejowych, jest powiększanie dostępności studiów. Pytanie tylko czy owa dostępność nie pociągnie polskiego szkolnictwa wyższego na dno.
Ogromny wzrost liczby studentów przez ostatnie 20 lat przy relatywnie znaczniej wolniej rosnących wydatkach publicznych na szkolnictwo wyższe sprawia, że kwoty przeznaczane na 1 studenta zamiast wzrosnąć spadły i są na tle Europy bardzo niskie. To zaś zamyka drogę do wyższej jakości kształcenia i tak oto błędne koło się zamyka, a boom edukacyjny z sukcesu polskiej transformacji już niebawem może zacząć przeradzać się w jedną z jej większych porażek.