Młodzi Polacy mają duży problem z odnalezieniem się na rynku pracy. Absolwenci uczelni wyższych winą za taki stan rzeczy chętnie obarczają system kształcenia. Być może jednak winni są oni sami.
W I kwartale 2012 roku najwyższą stopę bezrobocia odnotowano wśród dwóch najmłodszych grup badanych do 24 lat i 25-34 lata [GUS]. Prawidłowość ta na stałe wpisała się w krajobraz naszego rynku pracy. Młodzi Polacy – dzisiejsi uczniowie, studenci i niedawni absolwenci – coraz częściej określani są przez to jako „stracone pokolenie”. W parze z tym sformułowaniem idzie mocna krytyka krajowego systemu kształcenia. Rzadko pojawia się natomiast refleksja, czy takie podejście w całości wyczerpuje przyczyny opisywanego problemu. Warto się nad tą kwestią pochylić nieco mocniej. Od prawidłowo postawionej diagnozy może zależeć odpowiedź na pytanie kim będą Polacy za kilkanaście i kilkadziesiąt lat.
Analizując opisany problem szczególną uwagę wypada poświęcić studentom. To od ich kompetencji zależeć będzie przyszłe miejsce Polski w światowej gospodarce. Powszechnie już pisze i mówi się o błędach polskich szkół wyższych. Na stałe do słownika weszły słowa opisujące uniwersytety jako „fabryki bezrobotnych”. Krytycy jednym tchem wymieniają główne grzechy systemu – niska jakość i niedostosowanie kształcenia do potrzeb rynku pracy – to najczęściej wskazywane problemy. Razy spadają także na głowę kadry dydaktycznej. Zarzuca się jej koncentrację na własnych badaniach i niezainteresowanie studentami. Często zapomina się natomiast o roli tych ostatnich, choć wydaje się, że ta nie jest wcale błaha.
Żaków jest w Polsce coraz więcej. Według danych GUS ponad połowa Polaków w przedziale wiekowym 19-24 lata to studenci. Lokuje nas to w światowej czołówce, jeśli chodzi o popularność studiów. Moda ta dotyczy przede wszystkich studiów humanistycznych (w roku akademickim 2010/2011 udział studentów uczelni technicznych do studentów ogółem wynosił mniej niż 25%). Stało się to zresztą przyczynkiem do krytyki uczelni za zbyt dużą dostępność tego typu kierunków. Zdaniem wielu jedyny ich cel to produkcja bezrobotnych z dyplomem i z tego względu ich powszechność powinna zostać ograniczona.
Warto zastanowić się jednak, czy na pewno rolą systemu kształcenia jest racjonowanie dostępu do wiedzy i studiów. Młody człowiek ma prawo wybierać i zgłębiać te dziedziny nauki, które z różnych względów przyciągają jego uwagę i zainteresowania[1]. Nie powinien on natomiast oczekiwać, że każde studia same w sobie zapewnią mu poprzez tytuł licencjata lub magistra bezpieczny start w zawodowe życie. Jest to postawa roszczeniowa, dla której ciężko znaleźć uzasadnienie. Co gorsza, wydaje się, że jest to popularne wśród studentów spojrzenie.
Bez wątpienia nie jest rolą uczelni przejmowanie wyłącznej odpowiedzialności za zawodowe losy studenta. Studia nie stanowią i nie powinny stanowić przygotowania do wykonywania jednego, konkretnego zawodu. Ich spektrum z natury rzeczy jest bardzo szerokie, przez co i zakres możliwych ścieżek kariery jest obszerny. Zadaniem uczelni jest przekazanie wiedzy oraz umiejętności i budowa poprzez nie możliwie otwartej i kreatywnej postawy życiowej studenta.
Z kolei zadaniem żaka jest wybór takiej ścieżki kształcenia, która pozwoli mu spełnić zawodowe marzenia. Trzeba przez to rozumieć nie tylko wybór kierunku studiów, ale też zaangażowanie w inne aktywności, które muszą zostać podjęte przez studenta, aby spełniał on kryteria, jakie stawia przed nim pożądany pracodawca. Jakie to aktywności?
Ich gama jest niezwykle zróżnicowana i zależna od ambicji młodego człowieka. Przykładowo „student – nie dziennikarz” nie musi rekrutować się na kierunek dziennikarstwo, aby stać się dobrym autorem artykułów prasowych. Swoje zainteresowania może rozwijać w stosownym kole naukowym, redakcji miesięcznika studenckiego, podczas szkoleń, czy warsztatów organizowanych przez organizacje studenckie bądź pozarządowe. Pula możliwości jest szeroka i dotyczy nie tylko amatorów dziennikarstwa. Aktywną rolę na tym polu może i powinna odgrywać także uczelnia.
Zgodnie z ideą zawartą w polskim przysłowiu „Umiesz liczyć? Licz na siebie!” należy stwierdzić, że przyzwoitość wymaga od dorosłego człowieka, aby brał odpowiedzialność za swoje decyzje i wybiegał myślami dalej niż tylko o kilka dni do przodu. Żak, który weźmie swój los we własne ręce i nie ograniczy się jedynie do wyboru kierunku studiów, ma znacznie większe szanse na znalezienie wymarzonej pracy. Nie ważne będzie wówczas czy jest polonistą, finansistą, czy inżynierem.
Daleko idącym uproszczeniem jest obarczenie uczelni główną odpowiedzialnością za sytuację studentów na rynku pracy. Droga do naprawy obecnej sytuacji wiedzie również przez wzrost świadomości i aktywności obecnych żaków. Trzeba i należy wymagać zmian na lepsze od systemu kształcenia. Niemniej duży potencjał zmiany jakościowej tkwi w samych studentach. Pora by obok wymagania od innych zaczęli wymagać także od siebie.
[1] Oddzielną i wartą osobnej analizy kwestią jest pytanie, czy studia te powinny być finansowane przez państwo.