Grupa zawodowa psychologów nie jest pierwszą i na pewno nie ostatnią, która próbuje przekonać społeczeństwo, że akurat zawód wykonywany przez nią jest wyjątkowy, odpowiedzialny, jest zawodem zaufania publicznego i z tego powodu zasługuje na prawne restrykcje, które dostęp do tego zawodu ograniczą. Czy jednak ograniczanie konkurencji – posługując się ekonomicznym żargonem – sprzyja konsumentom, tj. klientom gabinetów oraz innym biorcom szeroko pojętych usług psychologicznych? Logika podpowiada, że niekoniecznie. Właśnie dlatego, że konkurencja zmusza usługodawcę do doskonalenia się w ramach zażartej walki o klientów – zatem każde ograniczanie tej konkurencji w dalszej perspektywie może oznaczać spadek jakości świadczonych usług. Bez względu na to, czy owym konkurentem jest „szaman” czy faktycznie wykształcony na uniwersytecie psycholog.
Im większa konkurencja, tym ceny świadczonych usług są tańsze. A to oznacza, że ograniczanie jej – a do tego, de facto, sprowadza się regulacja zawodu – oznacza wzrost cen, czyli mniejszą ilość ludzi korzystających z pomocy psychologicznej.
Milton Friedman, amerykański ekonomista i laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, w swojej epokowej książce Wolny wybór przedstawił konsekwencje odgórnej regulacji państwowej, jaką była ustawa o żywności, lekarstwach i kosmetykach z 1938 roku. Stworzenie tego aktu prawnego uzasadniane było koniecznością ochrony konsumentów przed szkodliwymi produktami, podobnie jak dzisiaj orędownicy ustawy regulującej zawód psychologa podkreślają swoją troskę o dobro klienta i wysoki poziom świadczonych usług. Friedman pisał:
Problem ten badano już bardzo szczegółowo i nagromadzono sporo dowodów na to, że regulacja FDA [Administracji ds. Żywności i Lekarstw] jest antyproduktywna, że powoduje więcej szkody, opóźniając produkcję i dystrybucję cennych leków niż pożytku, zapobiegając dystrybucji lekarstw szkodliwych i nieskutecznych. Efektem jest dramatyczny spadek tempa odkryć nowych leków; liczba „nowych jednostek chemicznych” wprowadzanych corocznie spadła od roku 1962 o 50 procent. Równie istotny jest fakt, że wydłużył się znacznie czas potrzebny na zatwierdzenie leków; częściowo stąd wynika wielokrotnie wyższy koszt ich opracowania. Według szacunku dla lat pięćdziesiątych i początku sześćdziesiątych opracowanie i wprowadzenie na rynek nowego lekarstwa trwało około dwudziestu pięciu miesięcy i kosztowało mniej więcej pół miliona dolarów. Uwzględniając inflację, koszty te wzrosłyby od tej pory do nieco ponad 1 miliona. Tymczasem w roku 1978 wprowadzenie na rynek nowego lekarstwa kosztuje 54 miliony i zabiera około ośmiu lat. Jest to czterokrotne wydłużenie w czasie i stokrotny wzrost kosztów wobec zaledwie podwojenia się w tym okresie wskaźnika cen.
Choć Friedman posłużył się przykładem z zupełnie innej branży, zwrócił uwagę na pewne prawa gospodarki, które można również odnieść do rynku usług psychologicznych. Powyższy przykład odnosił się do ograniczania „szkodliwej” konkurencji w przemyśle farmaceutycznym, które w efekcie doprowadziło do hamowania rozwoju innowacyjności i wzrostu kosztów produkcji lekarstw. Nie ma podstaw, by przypuszczać, że prawa ekonomii, ukazane na powyższym przykładzie, ominą rynek usług psychologicznych w przypadku ewentualnej regulacji prawnej koncesjonującej prawo do wykonywania zawodu psychologa.
Cały problem będącej przedmiotem debaty ustawy o zawodzie psychologa to właśnie jej koncesjonujący charakter, który mocno ogranicza konkurencję i może tworzyć szklany sufit wielu młodych absolwentom psychologii chcącym rozpocząć działalność gospodarczą. Ustawa o zawodzie psychologa i samorządzie zawodowym psychologów przewiduje istnienie samorządu zawodowego, w którym młodzi psycholodzy-stażyści mają być pozbawieni prawa głosu, a jednocześnie zobligowani do opłacania regularnych składek, na których wysokość nie mają żadnego wpływu. Zapisy tej ustawy w gruncie rzeczy zakładają obranie kierunku stopniowej monopolizacji usług psychologicznych. W konsekwencji mogłoby to doprowadzić również do charakterystycznych dla monopolu patologii, takich jak nepotyzm, korupcja, arbitralne i niekontrolowane podnoszenie wysokości składek członkowskich. Ten, kto tych barier by nie przeskoczył, traciłby prawo do wykonywania zawodu – bo w świetle ww. ustawy przynależność do samorządu zawodowego jest warunkiem koniecznym, by móc pracować jako psycholog. Samo bycie „legalnym” psychologiem obarczone byłoby wielkim kosztem, podobnie jak produkcja leków w USA stała się kosztowna, gdy wprowadzono w życie ustawę regulującą tę produkcję. W dalszej kolejności odczuliby to klienci psychologów, płacąc więcej za usługi.
Wspomniana ustawa w swych regulacjach nie ogranicza się jedynie do zawodu psychoterapeuty. Zapisy wyraźnie definiują, że do zawodu psychologa należy również taka działalność jak prowadzenie badań czy działalności dydaktycznej. Realizacja tych zapisów oznaczałaby pozbawienie możliwości rozwoju wielu studentów, którzy nierzadko zdobywają cenne doświadczenie poprzez pomoc w przeprowadzaniu badań lub prowadzenie warsztatów i szkoleń z zakresu psychologii. Zagrożenie, jakie mogłoby się wówczas pojawić, to właśnie hamowanie innowacyjności, która dla psychologii ma znaczenie kluczowe. Wiele rewolucyjnych dla psychologii odkryć miało miejsce wtedy, gdy regulacji nie było lub miały znacznie mniej nasilony charakter. Badania Pawłowa czy Freuda, skądinąd pozbawionych formalnego wykształcenia psychologicznego, to pomnik nauk społecznych i fundament dwóch najbardziej rozpoznawalnych nurtów. Kto automatycznie wskaże niedociągnięcia i skutki uboczne ich badań jako argument za ustawą, niech odpowie, jakie byłyby konsekwencje istnienia ustawy, która obu uczonym wiązałaby ręce. Odpowiedź jest jedna – nie byłoby ani behawioryzmu, ani psychoanalizy. Kto łatwo wskazuje na niechciane skutki dobrowolnych działań rynkowych (których istnieniu oczywiście nie można zaprzeczyć), powinien również pamiętać o szkodach społecznych, jakie mogą wystąpić po próbie ich ustawowego „naprawiania”.
Argumentów przeciw ustawowym regulacjom dostępu do zawodu jest więcej. Milton Friedman przedstawił na przykładzie regulowania produkcji leków, w jaki sposób ograniczyło to innowacyjność i doprowadziło do wzrostu cen. Skutki uboczne takich koncesjonujących ustaw niestety zubożają rynek i uderzają przede wszystkim w konsumenta. Przed tego typu regulacjami w Polsce przestrzegają prof. Leszek Balcerowicz czy prof. Robert Gwiazdowski, ale ich głosy są dla wielu niesłyszalne. Czy w takim razie ustawa o zawodzie psychologa jest w interesie ogółu? Nie, jest przede wszystkim w interesie klasowym tych, którzy przynależność do klasy mają już zapewnioną. Teoretycznie problem „szamańskich” praktyk parapsychologicznych rozwiązuje Ustawa o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym z 23 sierpnia 2007 roku, ponieważ istnieje w niej zapis o zakazie wprowadzania klienta w błąd. Jeśli jednak w praktyce ta ustawa nie działa, to czy na pewno warto zasypywać system prawny kolejnym pustym aktem?