Autorem tekstu jest Marek Szolc, student prawa na Uniwersytecie Warszawski, laureat Wiosennej Szkoły Leszka Balcerowicza 2016.
Meningitis. Osteitis. Bronchitis. Łacińskie nazwy poważnych zapaleń nic nam nie mówią, dopóki ich nie złapiemy. Istnieje jednak infekcja równie zjadliwa, której objawy odczuwamy wszyscy. Nie znajdziemy jej w żadnym atlasie medycznym. Pacjentem jest bowiem Polska cierpiąca na legislitis: demolującą państwo prawa i hamującą wzrost legislacyjną biegunkę. 29 843 – tyle stron aktów uchwalono w Polsce w 2015 roku według raportu Barometr Prawa. Daje to 66 milionów znaków i niechlubny rekord w UE. O wiele większe Niemcy poradziły sobie, uchwalając prawo złożone z… 2,7 miliona znaków. Niestety, szalejąca „dobra zmiana” nie daje nadziei na poprawę. Za niemal 6600 stron przepisów z 2015 roku odpowiada urzędujący 1,5 miesiąca gabinet Beaty Szydło. W efekcie mamy prawo bardziej niestabilne niż słynący z biurokracji Włosi i Grecy.
Na temat wpływu konkretnej ustawy na gospodarkę zawsze można się spierać. Dwie rzeczy są jednak pewne. Po pierwsze, na liście najbogatszych państw świata dominują te, które zbierają wysokie noty za jakość państwa prawa i jego instytucji. Po drugie, nawet najlepsze pomysły na regulacje zawodzą, jeśli powstają w szaleńczym tempie, w ogromnej ilości i wchodzą w życie za szybko. Powodowana tym niestabilność systemu i nieprzewidywalność stosowania prawa psują klimat dla biznesu i tłamszą energię obywateli. Jeśli więc, jak w Polsce, przedsiębiorca musi poświęcać dziennie 4 godziny na czytanie, by być na bieżąco z dotyczącymi go przepisami, to wiedz, że coś się dzieje.
Stabilne, oszczędne w formie i bogate w treść przepisy to jeden z fundamentów państwa prawa. Jeśli w sferze ekonomicznej i społecznej prawo działa prawidłowo, to jest motorem rozwoju. Po pierwsze, dobre prawo zmniejsza ryzyko prowadzenia działalności gospodarczej, które zniechęca wielu do jej podejmowania. Po drugie, redukuje koszty jej prowadzenia, zwiększając konkurencyjność. Po trzecie, zapewnia, że wszyscy uczestnicy rynkowej gry grają na tym samym boisku, wedle tych samych zasad, dzięki czemu wygrywają szybsi, pracowitsi i bardziej innowacyjnni, a nie bardziej skorumpowani i mający więcej prawników za plecami. Po czwarte, państwo prawa uodparnia system na ryzyko polityczne braku rządu albo przejęcia władzy przez niekompetentnych populistów bądź krótkowzrocznych radykałów.
Korzyści zdają się oczywiste. Trudno więc powiedzieć, skąd bierze się u nas godny lepszej sprawy upór w narzucaniu kolejnych regulacji. Zbyt wiele organów administracji musi udowadniać sens swojego istnienia przez masową produkcję przepisów? Urzędnicy ślepo wierzą w sprawczą moc paragrafów na papierze, bez patrzenia na praktykę czy zdrowy rozsądek? Media pytają, ile praawa udało się zrobić, a nie zlikwidować? Pod koniec każdej kadencji trwa wszak licytacja, która partia wyprodukował więcej ustaw w przeliczeniu na posła.
W rezultacie prawa jest za dużo i powstaje za szybko. Ale chorzy na legislitis nie zwracają na to uwagi. W prawotwórczym amoku lekkomyślność próbują przebrać za „skuteczność”. Państwo prawa z umiarem i procedurami stoi im na drodze, więc je depczą. Czym innym niż porażką polskiego państwa prawa, było, gwoli przykładu, przepchnięcie w miesiąc napisanej na kolanie ustawy o podatku bankowym? Zysk fiskalny – nikły. Za to bankierzy zaraz chwycili za telefony. Najpierw zadzwonili do prawników, by ci znaleźli sposób na uniknięcie daniny. Udało się, więc już szykowana jest nowelizacja, która dorzuci kilka stron do licznika Barometru Prawa za 2016 rok. Następnie odezwali się do analityków, by droższe kredyty i gorsze depozyty wyrównały im stratę. Za legislitis płacimy więc dwa razy: z własnej kieszeni i skurczonym wzrostem, bo ciężary regulacyjne nakładane na firmy stawiają nas w ogonie rozwiniętego świata.
Prawo to narzędzie – tylko i aż. Żeby spełniać swoją funkcję, musi być wpierw właściwie wykonane, a następnie prawidłowo zastosowane. Nic z tego nie osiągniemy, jeśli sejmowe drukarki będą wypluwać kilometry byle jakich nowelizacji ustawy o podatku od towarów i usług, by zaciąć się przy stabilizującym instytucje, liczącym skromne 7 stron wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca 2016 roku. W krajach osiągających wysoki wzrost ilość prawa przechodzi w jakość i doniosłość. Nigdy odwrotnie.