Co finansowany ze środków publicznych teatr daje społeczeństwu w zamian za dotacje? Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu na łamach portalu kwartalnika Res Publica Nowa, odpowiada: Demokrację. Strefę wolności. Dyskusję nieograniczoną doraźnym interesem politycznym[1]. To wszystko prawda, niemniej w świecie zdominowanym przez ekonomię, liczby i maksymalizację użyteczności jest to prawda niewystarczająca.
Myli się jednak ten, kto sądzi, że w kolejnych kilku akapitach znajdzie krytykę obecnego systemu, dopuszczającego wspieranie instytucji kultury (w tym teatrów) z pieniędzy publicznych. Wprost przeciwnie. Niniejszy tekst ma raczej na celu legitymizację takiej formy wsparcia z punktu widzenia racjonalności ekonomicznej.
W tym duchu odpowiedź na pytanie zadane dyrektorowi Mieszkowskiemu brzmieć może bowiem zgoła inaczej. Nie będzie tu mowa o odpowiedzi lepszej bądź gorszej. Chodzi raczej o komplementarne i uzupełniające spojrzenie, tkwiące w gruncie rzeczy w tej samej logice myślowej. Ta podpowiada, że kultura (w wąskim rozumieniu – instytucji kultury) może mieć dla gospodarki niebagatelne znaczenie.
Nie jest to jednak znaczenie najczęściej dostrzegane i podkreślane przez ekonomistów. Ci patrzą niestety zbyt wąsko, a przez nie to nie ocierają się nawet o sedno problemu. W jednej ze swoich wypowiedzi cytowany wcześniej dyrektor Mieszkowski trafnie zauważa – „Podobno jedna złotówka wydana na kulturę daje zysk do budżetu 4 zł. Ale wartości materialne nie mogą być jedyną miarą wartości naszego życia”. Być może przypadkowo, ale jednocześnie niezwykle słusznie apeluje tym samym o nie sprowadzanie kultury to czystko matematycznych i łatwo ujmowanych w modelach wartości (np. wkład przemysłów kreatywnych do PKB (w skali makro), efektywność osiągnięcie z zatrudnienia w przedsiębiorstwie designera(w skali mikro)).
Kultura (teatr, muzeum, kino, dom kultury, organizacje pozarządowe, samozwańczy aktywiści kulturowi) ma znacznie ważniejszą gospodarczą misję do wypełnienia. Kształtuje ona orientacje mentalne każdego członka społeczeństwa. Niezauważalne, choć przez każdego odczuwalne, procesy socjalizacji (wrastania w społeczeństwo) oparte są na kulturze. Dziełach literackich, dziedzictwie kulturowym, wynikającym z nich tradycjom, obrzędom itd. Nie mało jest przesłanek wskazujących, że charakter uczestnictwa jednostki w kulturze może kształtować charakter jej późniejszego uczestnictwa w życiu gospodarczym i społecznym. Wspaniale i obrazowo pisze o tym Czapliński – „słowa, metafory, zdania, narracje kształtują nasze postrzeganie świata, odczucia, sympatie i antypatie. Kochamy na miarę tekstów, które nauczyły nas kochać. Podziwiamy tych, którzy zostali uwzniośleni przez literaturę. Brzydzimy się tym, co kultura przedstawiła jako obrzydliwe[2]”.
Z ekonomicznego punktu widzenia wartości te – nabywane przez całe nasze życie – sprowadzić można do niematerialnych (co nie oznacza nieważnych!) kapitałów: społecznego i kulturowego. O ich gospodarczym znaczeniu (potwierdzonym empirycznymi przykładami) od lat piszą badacze tacy Coleman, Huntington, Landes, Putnam, Fukuyama, czy w Polsce Czapiński, Hausner. Wcześniej kwestie te podnosiły umysły m.in. Tocqueville’a, Webera, czy Banfielda. Rozważania te sprowadzają się do przekonania, że kultura w przedstawianym wąskim rozumieniu (utożsamianym z wytworami kultury, dziedzictwem kultury) może być swego rodzaju transmiterem kultury rozumianej w sposób szeroki, tj. indywidualnych i społecznych orientacji mentalnych. Mówiąc mniej zawile może ona wpływać na naszą przedsiębiorczość, kreatywność, zaufanie do innych, skłonność do współpracy i wchodzenia w interakcje społeczne, zaangażowanie społeczne, ale i na cechy negatywne: bierność społeczna, skłonność do ulegania korupcji, czy prowadzenia pojazdów pod wpływem alkoholu (determinuje bowiem tak pozytywne, jak i negatywne cechy) itd.. Nie będzie przesadą zaryzykowanie stwierdzenia, że we współczesnym świecie to właśnie te – miękkie – kapitały (stanowiące poniekąd rozszerzenie i rozwinięcie koncepcji związanych z kapitałem ludzkim) decydują w dużej mierze o konkurencyjności poszczególnych gospodarek narodowych, czy lokalnych.
To oczywiście tylko jedna z opowieści ekonomicznych, uzurpująca sobie prawo do tłumaczenia obserwowanych w naszej codzienności zjawisk. Ciężko na ten moment ostatecznie i jednoznacznie wykazać jej prawdziwość, ale nie sposób na ten moment zaprzeczyć wielu powyższym tezom. Nasuwa się w tym kontekście wniosek, iż jeżeli w istocie wąsko rozumiana kultura może znacząco wpływać na ważne cechy społeczeństwa (pośrednio także na dobrobyt), to należałoby szczególną uwagę zwrócić w kierunku polityki kulturalnej. Ta staje się w tym kontekście istotnym elementem szeroko rozumianej polityki rozwoju (wnosi istotną ekonomicznie – szczególnie w długim okresie – społeczną wartość dodaną). Wymaga to także zrewidowania i przemyślenia podejścia państwa do instytucji kultury, edukacji kulturalnej, czy organizacji pozarządowych, które na co dzień podejmują się działalności o charakterze animacji kulturowej.
Ludzie kultury często niechętnie spoglądają na ekonomistów. Postrzegają ich jako intruzów, który apelują o efektywność w sztuce. Z kolei ekonomiści w wielu przypadkach nie rozumieją artystów, opowiadających o mistycznym „efekcie artystycznym” swoich przedsięwzięć. Takie wzajemne antagonizmy nie są jednak potrzebne. Przynajmniej wobec części artystów i części ekonomistów. Istnieją bowiem grupy w obu tych środowiskach, które starają się poszukiwać wspólnego języka, dając kulturze do ręki ekonomiczne narzędzia wspierające jej batalię o środki na działalność.
Autor jest współautorem publikacji „Kultura a rozwój” redagowanej przez profesorów: Jerzego Hausnera, Annę Karwińską oraz Jacka Purchlę. Premiera książki odbędzie się 21 stycznia. Jej wydawcą jest Narodowe Centrum Kultury (https://www.nck.pl/artykuly/100679.html).
[2] Czapliński, P., Rudy i Zośka 70 lat później. Estetyka i erotyka patriotyzmu, https://wyborcza.pl/1,76842,13741454,Rudy_i_Zoska_70_lat_pozniej__Estetyka_i_erotyka_patriotyzmu.html,