Na całym świecie dość często zdarza się, że jakiś polityk zaczyna forsować wielkie rozdawnictwo pieniędzy. W odpowiedzi cały lud wybucha entuzjazmem. Bo kto nie lubi dostawać czegoś „za darmo”? Zazwyczaj tylko kilku ekonomistów sarka, że to zrujnuje budżet, że zniechęci ludzi do pracy, i tak dalej, i tym podobnych. Ale kto by ich słuchał? Przecież oni na niczym się nie znają.
Czy aby na pewno? Może ci nieliczni jednak mają rację, ale ich akademicko-naukowe tłumaczenia naszpikowane niezrozumiałymi wyrazami nie są w stanie dotrzeć do szerokich rzeszy odbiorców?
Rozważając różne mechanizmy rządzące polityką rozdawnictwa, doszedłem do wniosku, że argumenty ekonomistów można przełożyć na język polski w dość prosty sposób – weźmy takiego polityka o mentalności populisty (załóżmy, że jest przeciętnym radnym samorządowym) i zobaczmy, co by było, gdyby stosował mechanizmy rozdawnictwa we własnej rodzinie.
A więc, za górami, za lasami…
Pewnego dnia, robiąc zakupy na lokalnym bazarze, ojciec stwierdził, że zrobi przyjemność dzieciom, kupując torbę cukierków. Jego pociechy oczywiście przyjęły ten prezent z wielkim entuzjazmem, a potem robiąc słodkie oczka, poprosiły o więcej. Tata przytaknął, obiecując, że jak będą grzeczne, to w kolejnym tygodniu też kupi. Jak powiedział, tak zrobił.
Z czasem cotygodniowa paczka cukierków stała się rodzinną tradycją. Jednak z biegiem czasu cukierki spowszedniały. Dzieci już się tak nie cieszyły z tych prezentów, nie wybiegały radośnie na spotkanie taty wracającego z zakupów. Ojciec powziął więc decyzję, że następnym razem kupi im wór cukierków plus dwie wielkie czekolady. Efektem był krótkotrwały wybuch entuzjazmu, wesołe okrzyki „Tato jesteś super!” i wiele zapewnień o wzajemnej miłości. Lecz i te prezenty wkrótce spowszedniały.
Pewnego dnia dzieci rozmówiły się między sobą i poszły do taty z mocnym postulatem: do cotygodniowych cukierków oraz czekolad, chcą dodatkowo mega opakowanie ciastek. Tata wysłuchał ze zrozumieniem, po czym powiedział, że nie mogą się, aż tak zajadać słodyczami. Co najwyżej może im kupić ciastka zamiast czekolad. Dzieci się zasmuciły, obiecały to rozważyć, po czym… poszły do babci prosić o ciastka. Rasowy polityk nie może przepuścić takiej „zniewagi”. Natychmiast uruchamia mu się podświadomie zakodowany mechanizm walki o „wyborcę”.
Ale jak tu przebić ofertę babci? W domu dużo wydatków – benzyna droga, dom trzeba wyremontować, kampania wyborcza się zbliża, więc trzeba na nią oszczędzić trochę środków. Skąd wziąć pieniądze? Jak to skąd? Z banku. Ojciec poszedł do najbliższego oddziału i wziął kredyt konsumpcyjny, dzięki któremu mógł kupić dzieciom cukierki, czekolady, mega paczkę ciastek oraz żelki na deser. Smyki były wniebowzięte.
Tymczasem mama zaczynała się niepokoić. Raz po raz nieśmiało podpytywała męża, czy przypadkiem nie przesadza. Przecież od tych słodyczy dzieci mogą wyrosnąć na otyłych nadciśnieniowców! Lecz on zawsze zbywał dyskusję jakimś wyświechtanym sloganem typu: „Cukier krzepi”.
A dzieci nauczone doświadczeniem, zorientowały się, że idąc po słodycze do babci, można wynegocjować więcej prezentów od taty. Ojciec, nie chcąc zawieść swoich pociech i stracić ich szacunku, co chwila podbijał stawkę. Najpierw co tydzień przyjeżdżał z coraz większym kontyngentem słodyczy, a potem zaczął kupować słodkości codziennie.
Ale to wszystko kosztowało. Oszczędności na kampanię zostały przejedzone. Z banku wyciągnął jeszcze kilka pożyczek, lecz w końcu powiedzieli mu, że muszą zakręcić kurek z pieniędzmi. Gdy spłaci poprzednie kredyty, będzie mógł się znów zapożyczyć. Ale ojciec nie miał z czego oddać, a słodycze trzeba kupować! Poszedł więc do firmy pożyczkowej. Tam przemiły, łysy ekspedient powiedział mu, że nie ma problemu, że pożyczają ludziom w trudnej sytuacji finansowej, których odrzuciły banki. Lecz oczywiście nie za darmo. Tylko za skromne 100% odsetek miesięcznie. Co mógł zrobić? Wziął od razu trzy pożyczki.
Lecz to był już szczyt jego możliwości finansowych. Gdy przedstawiciele firmy pożyczkowej przyjechali grzecznie poprosić o spłatę pierwszej raty, zorientował się, że nie ma z czego oddać. Kilka cegieł, które wleciały do domu przez okno oraz przebite koła w samochodzie pozwoliły mu dojrzeć do decyzji, że trzeba zacząć oszczędzanie. Sprzedał więc samochód, obciął wydatki na jedzenie, kosmetyki i inne głupotki. A jeden pokój w mieszkaniu wynajął studentom. Tylko na słodycze nie skąpił.
A co na to, te niewdzięczne bachory? Zaczęły narzekać! A to, że studenci łażą po domu. A to, że muszą jeździć autobusem, zamiast samochodem. A to jeszcze coś… Do następnej paczki słodyczy dokupił jeszcze mordoklejki, żeby uciszyć to niewdzięczne kwękanie.
Sytuacja finansowa jednak wciąż była daleka od idealnej. Tata wpadł w końcu na genialny pomysł. Z tygodniówki wypłacanej dzieciom zaczął zabierać po połowie na zakup słodyczy. Zaraz rozległ się chór oburzenia i niewdzięczności.
– To niesprawiedliwe! To nasze pieniądze! Przecież sami możemy za nie kupić słodycze! – wrzeszczały dzieci.
– Nie, nie, nie. Wy nie wiecie, gdzie kupować najlepsze słodycze. Ja mam sprawdzone miejsca, gdzie kupuję te najzdrowsze. – odpierał ojciec, choć już od dawna ze względu na oszczędność kupował najtańsze wyroby czekoladopodobne.
Jednak dług się nakręcał. Bank żądał spłaty. Firma pożyczkowa żądała spłaty. A tymczasem tata, z braku niezbędnych funduszy, zawalił kampanię samorządową i stracił źródło utrzymania.
Decyzja była trudna, lecz inaczej się już nie dało. Zaczął kupować mniej słodyczy. Rozpętało się piekło, że hoho…
Dzieci w płacz. Wyzywają go od „wyrodnych ojców”. Grożą, że jeśli obierze im choć jeden cukierek, to wyprowadzą się do babci. Tata panicznie szuka jakiegoś wyjścia. Jego żona nie chce się dalej ładować w długi i składa pozew o rozwód. Dzieci wściekłe. Pracy znaleźć nie może. Hurtownia nie chce mu już sprzedawać cukierków. Dzieci nie dostają przydziału słodyczy. Wściekłe zaczynają ostrzyć kilofy. A ojciec… umiera ze zgryzoty, zostawiając rodzinę z długami.
Strumyczek słodyczy wysycha. Matka musi robić na dwóch etatach, aby pospłacać pożyczki. Dzieci powinny choć trochę pomóc. Ale jak tu pójść do jakiejkolwiek pracy, gdy waży się 180 kilo i ciężko nawet wstać z łóżka?
Ta opowieść jest dość uproszczona, ale w ogólnym stopniu bardzo dobrze obrazuje błędne koło populistycznej polityki. Nie należy z tego wyciągać wniosku, że każdy wydatek socjalny i każdy dług zaciągnięty przez państwo jest wcielonym złem. W minimalnym stopniu oraz różnych szczególnych przypadkach są to działania potrzebne w każdym państwie. Jednak nadmierne stosowanie tych narzędzi prowadzi zawsze w tym samym kierunku – do dewastacji społeczeństwa i budżetu państwa.
Warto o tym pamiętać za każdym razem, gdy jakiś polityk obiecuje zasypać nas pieniędzmi.