Przeczytałem artykuł prof. Leokadii Oręziak (SGH) na stronie internetowej Gazety Wyborczej. Tekst niczym nie zaskakuje. Jest to powtórzenie tych samych nieprawdziwych tez i antykapitalistycznej propagandy, które padały już wielokrotnie z ust prof. Oręziak. Do kilku wątków odniosłem się już jakiś czas temu w artykule w Gazecie Wyborczej, który był odpowiedzią na wywiad z prof. Oręziak w tym samym dzienniku. W ramach odtrutki na populizm przypominam wspomniany tekst:
Wystarczy sięgnąć do rocznika
Wywiad z prof. Leokadią Oręziak [„Magazyn Świąteczny” z 3 sierpnia] jest powtórzeniem wcześniejszych manipulacji i nieprawdziwych tez na temat oszczędności emerytalnych Polaków. Prof. Oręziak znów demonizuje rynek finansowy i giełdę, na której „gra” jest „morderczo niebezpieczna”, a przyszli emeryci nieodpowiedzialnie „pchają pieniądze” w „hazard”. Wpisuje się to w jej wcześniejsze wypowiedzi o uzależnieniu systemu emerytalnego od „giełdowej ruletki” i zyskach czerpanych przez „oligarchów finansowych”. Wszystko to wypowiada osoba, która „od 30 lat zajmuje się naukowo rynkami finansowymi”. Zamiast naukowych dowodów mamy jednak do czynienia z powtórką populistycznych haseł Andrzeja Leppera.
Najbardziej zdumiewająca jest konkluzja, że „kupowanie akcji jest najgorszym sposobem inwestowania w długim okresie”. Właśnie gdy inwestuje się w rynek akcji w długim horyzoncie czasowym, szanse na wysokie stopy zwrotu są największe. Wystarczy sięgnąć do powszechnie dostępnego rocznika Credit Suisse Investment Yearbook. W latach 1900-2012 tylko w dwóch krajach inwestowanie w akcje przyniosło realną stratę w długim okresie. Były to Chiny i Rosja, w których rewolucje komunistyczne rzeczywiście doprowadziły inwestorów do ruiny. Wydarzenia te oczywiście nie miały nic wspólnego z działaniem rynku. Nawet jednak jeśli wziąć je pod uwagę, to globalny portfel akcji pozwolił w latach 1900-2012 zarobić rocznie 5 proc. ponad inflację. To o 3,2 pkt proc. więcej niż obligacje i 1,2 pkt proc. więcej niż wzrost globalnego PKB. Długi okres pozwala skorzystać z tego trendu. Mówiąc językiem finansów, wyraźnie obcym prof. Oręziak: zarobić należną premię za ryzyko.
Po drugie, prof. Oręziak twierdzi, że polski system emerytalny odszedł od tzw. solidarności międzypokoleniowej, którą prof. Oręziak rozumie jako finansowanie emerytur ze składek osób pracujących. To nieprawda. Każdy system emerytalny polega na podziale bieżącego PKB na pracujących i emerytów. I filar, pomimo wprowadzenia indywidualnych rachunków, nadal zachował swój repartycyjny charakter. Możliwość wypłaty z „kont”, na których zapisano wysokość składek, zależeć będzie od tego czy do ZUS napływać będzie strumień środków od pracujących. ZUS, w przeciwieństwie do II filara, nie gromadzi przecież żadnych oszczędności. Nawet jednak w II filarze istnieją silnie związki międzypokoleniowe. To pokolenia pracujące będą zapewniać wypłatę świadczeń emerytalnych, odkupując, poprzez otwarte fundusze emerytalne, aktywa finansowe od pokoleń przechodzących na emeryturę. W reformie emerytalnej nie chodziło o to, by zakwestionować związki międzypokoleniowe, ale by częściowo uniezależnić przyszłe emerytury od zmian demograficznych i zwiększyć bezpieczeństwo wypłat.
Po trzecie, prof. Oręziak znacząco zawyża wpływ transferów do II filara na poziom długu publicznego, twierdząc, że odpowiadają za ok. 300 mld zł zadłużenia. Prof. Oręziak ignoruje fakt, że zgodnie z założeniami twórców reformy emerytalnej transfery składki do OFE miały być finansowane wpływami z prywatyzacji. W latach 1999-2012 różnica pomiędzy wpływami z prywatyzacji brutto a transferami do filara kapitałowego wyniosła 60 mld. Mogłaby być mniejsza, gdyby procesy prywatyzacji nie były spowalniane, do czego dochodziło również w okresach dobrej koniunktury. Poza tym koszty zabezpieczania emerytalnego, a z nimi i deficyt ZUS, byłyby zdecydowanie niższe, gdyby, jak zakładali autorzy reformy, system stał się w pełni powszechny i pozbawiony przywilejów dla wybranych grup zawodowych.
Prof. Oręziak zarzuca zwolennikom bezpieczniejszego wielofilarowego systemu emerytalnego manipulacje, sama stosując tani populizm [jak na grafice powyżej – przyp. autora]. Jej zdaniem to przez transfery do OFE (stanowiące naprawdę niewielki fragment wydatków publicznych) ma nie starczać na szpitale, podręczniki dla dzieci, stołówki szkolne czy leki dla babci. Zgodnie z tymi populistycznymi hasłami OFE nie odpowiadają tylko „za trzęsienia ziemi, gradobicie i koklusz”. W debacie o przyszłości systemu emerytalnego nie chodzi jednak o OFE czy instytucje finansowe. Chodzi o bezpieczeństwo oszczędności emerytalnych milionów Polaków. Likwidacja II filara i nacjonalizacja tych oszczędności zaszkodzą przyszłym emerytom i polskiej gospodarce.