Rafał Woś w 30. rocznicę pierwszych (częściowo) wolnych wyborów postanowił przedstawić alternatywną historię polskiej transformacji. Walcząc z rzekomą bezalternatywnością polskiej drogi, Woś postanowił przypomnieć, że alternatywy dla planu Balcerowicza były. To oczywiste, że były. Zawsze można reform nie wprowadzać albo wprowadzać je w inny sposób. Należy jednak zadać sobie pytanie, jakie byłyby prawdopodobne skutki przedstawionych przez Wosia możliwości.
Model chiński
4 czerwca na łamach „Super Expressu” Woś, zarzucając autorom polskiej transformacji, że „dusili w Polakach demokratycznego ducha”, postanowił przypomnieć, że mogliśmy „pójść drogą chińską”. W ramach edukacji historycznej warto zatem redaktorowi przypomnieć, że tego samego 4 czerwca 1989 roku, kiedy Polacy brali udział w pierwszych po II wojnie światowej (częściowo) wolnych wyborach, chińskie wojsko krwawo stłumiło na placu Tian’anmen protesty studentów domagających się demokratycznych reform.
Jednak dla regularnych czytelników felietonów Wosia nie powinno być tajemnicą to, że jest on wielbicielem wszechwładnego państwa, i to do tego stopnia, że zakrawa to o syndrom sztokholmski – im bardziej państwo obywateli, w tym redaktora Wosia, zniewala, tym większą czuje on do tego państwa sympatię.
Co istotne, chiński gradualizm, do którego Wosiowi tak tęskno, wyklucza się z reformami demokratycznymi. Udane „terapie szokowe” pozwały na stworzenie krytycznej masy przemian oraz wczesne wkroczenie na ścieżkę wzrostu gospodarczego. Jedno i drugie osłabiało zwolenników dawnego ustroju, utrudniając im demokratyczne odwrócenie wprowadzonych reform rynkowych. Gradualiści nie dostrzegają, że konieczne staje się wykorzystanie okresu „nadzwyczajnej polityki”, kiedy ludzie są szczególnie skłonni do krótkookresowego poświęcenia dla długotrwałych korzyści.
To nie jedyne różnice między Chinami w 1978 roku, kiedy zaczęły się reformy Deng Xiaopinga, a krajami byłego bloku wschodniego w 1989 roku. Na początku swojej drogi Chiny były krajem o wiele biedniejszym nie tylko od Polski, lecz także od nawet najbiedniejszych republik sowieckich w 1989 roku. Były też krajem nieuprzemysłowionym, w którym ponad 70% zatrudnionych pracowało w rolnictwie (dla porównania, nawet w Polsce, gdzie dominowały gospodarstwa małorolne, zatrudnienie w rolnictwie wynosiło u zarania transformacji ok. 25%). W końcu, na co wskazuje np. Anders Åslund, w Chinach biurokracja pozostawała – w wyniku świeżo przeprowadzonej „rewolucji kulturalnej” – zdyscyplinowana, podczas gdy w krajach byłego bloku wschodniego była rozprężona i niechętna do wykonywania poleceń ośrodków władzy. W rzeczywistości między Chinami a krajami Europy Środkowo-Wschodniej i byłego ZSRS nie istniało zbyt wiele podobieństw. Trudno zatem oczekiwać, by mógł tam zadziałać ten sam model.
Pozostałe możliwości
Następnego dnia w „Tygodniku Powszechnym” Woś, udając zaskoczenie, że „mówienie o alternatywnym modelu polskiej transformacji budzi tyle wściekłości”, wskazał, że poza modelem chińskim istniały też co najmniej trzy modele zaproponowane przez ekonomistów bądź polityków polskich.
Pierwszy to model skandynawski, proponowany przez Tadeusza Kowalika. Na początku lat 90., więc wkrótce po rozpoczęciu przez Polskę reform, Szwecja i Norwegia, a także Finlandia pogrążyły się w kryzysie. Z drugiej strony kraje skandynawskie – oprócz rozbudowanych świadczeń socjalnych – cechują się niesamowicie sprawnym sektorem publicznym (rzecz niebywała w przeżartym korupcją demoludzie, jakim była Polska), wysoką wolnością gospodarczą i bardzo dobrą ochroną praw własności. Ponadto, kraje skandynawskie miały w 1989 roku dochody ok. trzy razy większe niż Polska. Czy bez sprawnych instytucji zapewniających swobodę gospodarowania, i ze względnie niskimi dochodami Polska była w stanie sprawnie wdrożyć tzw. model skandynawski? Bardzo wątpliwe.
Drugi to model popytowy Łaskiego, odrzucony przez rząd Mazowieckiego kosztem, jak stwierdził Woś „pogłębiającej się recesji”. Zacznijmy od tego, że popytu wówczas nie trzeba było pobudzać, o czym świadczą kilometrowe kolejki. Problemem była dopasowana do popytu podaż. A co z recesją? Recesje wystąpiły w każdym kraju byłego bloku wschodniego. W Polsce była stosunkowo płytka (tylko w Czechach spadek PKB per capita był mniejszy) i trwała najkrócej, gdyż już w 1992 roku, jako pierwszy kraj regionu, Polska zanotowała wzrost gospodarczy. Ponadto, Polska wraz z Czechami i Słowacją należała do krajów, które najszybciej sprowadziły inflację do poziomu poniżej 50% rocznie i wróciły do poziomu PKB per capita z 1989 roku.
W końcu trzeci model, czyli słynne sto milionów Wałęsy. Pomijając już to, że Lechowi Wałęsie chodziło nie o wypłatę gotówki, lecz o powszechne świadectwa udziałowe, u Wosia natrafiamy na stwierdzenie zadziwiające, przynajmniej dla tych, którzy wynurzeń redaktora nie czytają regularnie. W jego opinii owe sto milionów miałoby być „wynagrodzeniem za krzywdę, jaką było ustanowienie własności prywatnej”. Tak! W opinii Wosia monopol własności państwowej (należącej do społeczeństwa tylko w teorii, w praktyce zaś pozwalającej czerpać rentę nomenklaturze) nie jest dla społeczeństwa krzywdą. Krzywdą – i to wymagającą kompensaty – jest dopiero ustanowienie własności prywatnej. W rzeczywistości to własność prywatna, przez zapewnienie odpowiednich zachęt w działalności produkcyjnej, najlepiej służy interesowi społecznemu.
Wracając na koniec do pytania, jakie Woś postanowił na trzydziestolecie polskiej transformacji zadać, trzeba odpowiedzieć: owszem, można było inaczej, ale czy można było lepiej? Wydaje się, że alternatywy opisane przez Wosia prędzej poprowadziłyby nasz kraj drogą Ukrainy, niż skierowały w stronę Zachodu.
Wpisy na Blogu Obywatelskiego Rozwoju przedstawiają stanowisko autorów bloga i nie muszą być zbieżne ze stanowiskiem Forum Obywatelskiego Rozwoju.