Autorem tekstu jest Nick Zaiac, analityk z Waszyngtonu. Artykuł pochodzi z brytyjskiego portalu CapX.co i przedstawia poglądy autora. Tłumaczył Krzysztof Badowski.
Ponad dwadzieścia lat od zakończenia Zimnej Wojny, wciąż można znaleźć pozostałości nieistniejącego już konfliktu. W polityce Stanów Zjednoczonych znaczenie słowa „pozostałość” najlepiej oddają, obejmujące cały naród, gorzkie relacje z Kubą. Wygląda na to, że pięćdziesiąt trzy lata po tym jak dyplomatyczne mosty zostały spalone, zaczynają być budowane od nowa. I to w szybkim tempie.
Ostatnie działania administracji Obamy na rzecz racjonalizacji relacji z Kubą staną się ważną częścią tego, co pozostawi po sobie Prezydent w polityce zagranicznej. 14 sierpnia w Hawanie, sekretarz stanu John Kerry uczestniczył w uroczystości otwarcia amerykańskiej ambasady. Dzieje się to w kilka tygodni po tym jak Kuba otworzyła ponownie swoją ambasadę w Waszyngtonie.
Mieszkańcy USA zaraz po poluzowaniu restrykcji dotyczących przyjazdu zaczęli wybierać się na wycieczki na Kubę. W marcu do wycieczek dołączyło się również Hollywood, poprzez nakręcenie na Kubie epizodu telewizyjnego show prowadzonego przez Conana O’Brien. Podróżnikom powracającym do Stanów pozwolono nawet przywieźć ze sobą rozsławione kubańskie cygara i rum.
Relacje pomiędzy dwoma krajami zacieśniają się coraz bardziej, by niebawem zupełnie się unormować, kończąc tym samym jedną z najbardziej niepotrzebnie wrogich relacji w światowej polityce. Już od pewnego czasu na horyzoncie było wyraźnie widać zakończenie wrogich kubańsko – amerykańskich relacji. Naprawienie tych stosunków wynikało po części z działań Prezydenta, a administracja Obamy przypisała sobie ten sukces.
Duża część amerykańskiego establishmentu politycznego wciąż jest za utrzymaniem status quo w relacjach z Kubą. Przypominają okropne pogwałcenia praw człowieka, których dopuszczał się reżim Castro i wskazują to jako argument za tym, aby ten reżim ukarać w każdy możliwy sposób. Aktualne rządy Castro nie są jednak gorsze od rządów wielu krajów, z którymi Stany Zjednoczone handlują. Utrzymujemy relacje z rządem chińskim, szeregiem afrykańskich kleptokratów i z teokratycznymi reżimami na Bliskim Wschodzie. W czym reżim Castro na Kubie miałby być gorszy od nich?
Faktem jest, że w roku 2015 reżim Castro nie jest już bardziej wrogi Stanom Zjednoczonym niż wiele krajów, z którymi USA prowadzą handel i utrzymują oficjalne stosunki dyplomatyczne. W przeszłości zagrożenie ze strony Kuby było wspierane przez jej socjalistycznych przyjaciół – najpierw Związek Radziecki, a ostatnio przez reżim Chaveza w Wenezueli. Tymczasem jedynie 90 mil od Amerykańskiego wybrzeża znajdziemy tak naprawdę kraj biedny, źle zarządzany i uzależniony od wenezuelskich dotacji, na które ich patron nie może sobie dalej pozwolić.
Większość ludzi ukształtowało sobie podobny wizerunek Kuby – stare samochody, wapienne budynki, taniec, wyspa Hemingway’a. Jednak ten popularny wizerunek ma się nijak do dzisiejszej rzeczywistości. Scott Beyer, przedstawiciel ruchu „Market Urbanism”, po ostatniej wycieczce do Hawany zauważył, że miasto się rozpada. Określił je jako „latynoamerykańskie Detroit … niegdyś prężne miasto, które upadło przez złą politykę”. Dowody na tę stagnację są wszędzie. Od zalewanych ulic Hawany, po niski poziom PKB i rozdmuchaną rządową biurokrację.
Polityka ekonomiczna, która w przeszłości zapewniała Castro potężnych sojuszników, teraz skutkuje osłabieniem kraju. To co niegdyś było zagrożeniem, jest już tylko „kolejnym, zwykłym krajem”. Kuba nie jest wyjątkowa, a traktowanie jej w ten sposób, zwyczajnie pozwala reżimowi Castro winić Stany Zjednoczone za problemy ekonomiczne, które sam sprowadził na swoich ludzi.
Administracja Obamy podjęła kroki w kierunku racjonalnej polityki zagranicznej poprzez unormowanie relacji z kubańskim rządem. Prawie wszyscy sojusznicy USA, a nawet prawie wszystkie kraje, mają relacje z Kubą. Nawiązanie stosunków pomiędzy USA i Kubą upodabnia podejście USA do powszechnego na świecie podejściem do reżimu Castro.
Unormowanie relacji USA–Kuba to dobry ruch. Reżim Castro nie jest już żadnym szczególnym zagrożeniem dla amerykańskich interesów zagranicznych. Jest to kolejny lewicowy reżim w Ameryce Łacińskiej – taki jak te w Wenezueli, Boliwii czy Argentynie. Logiczne jest więc, że rząd kubański powinniśmy traktować w ten sam sposób.