Autorem polemiki z artykułem prof. Jerzego Żyżyńskiego jest dr Tomasz Kasprowicz.
Profesor Żyżyński zabrał się za opisywanie słabości krzywej Laffera. To temat ciekawy i niewątpliwie wart dyskusji. Szkoda tylko, że zamiast faktycznych problemów z tą teorią wskazuje wyimaginowane, jednocześnie sugerujące brak zrozumienia mechanizmów podatkowych.
Pierwszy argument profesora Żyżyńskiego mówi, że krzywa wpływów podatkowych nie jest na swoim początku wypukła. Nawet gdyby tak było w niczym nie zmienia to wniosków wynikających z obserwacji Laffera bowiem wnioski wyciągane przez niego dotyczą pierwszej pochodnej, a nie drugiej. Przekładając z matematycznego na nasze znaczy to tyle, że kiedy podnosimy stawkę podatkową to wpływy podatkowe najpierw rosną, potem osiągają jakieś maksimum, by przy pewnej stawce zacząć spadać. Powodem jest to, że wysokie stawki podatkowe powodują zniechęcenie do pracy i ucieczkę w szarą strefę. To idea dość ogólna wcale nie wymagająca by krzywa wpływów podatkowych jak pisze prof. Żyżyński wyglądała jak „połówka logo McDonald’s” ani by miała „maximum przy podatku ok. 50 proc.” (a właściwie stawce). Nie ma znaczenia też czy w jakimś fragmencie wzrostu (czy spadku) była wklęsła czy wypukła. Uwaga więc wydaje się mocno nietrafiona.
Jednak jeszcze dziwniejsze wydaje się uzasadnienie dla takiego kształtu krzywej. Ma się tak dziać bo : „państwo zbiera pieniądze i je wydaje, tworząc nowe dochody, z których też są płacone podatki, zatem krzywa powinna przyśpieszać, a nie zwalniać”. Po pierwsze: państwo wydając zebrane pieniądze nie tworzy nowych dochodów – co najwyżej je przesuwa – od podatnika do beneficjenta. Gdyby od opodatkowania tworzyły się nowe dochody to optymalnym rozwiązaniem byłoby opodatkowanie wszystkich maksymalnie. Ale przyjmijmy, że to przejęzyczenie i skrót myślowy.
Niestety ciąg dalszy wywodu nie ma też większego sensu. Dochody podatkowe mają tu rosnąć bo pracownicy budżetówki też płacą od swoich dochodów podatki. Te podatki służą dalszym zakupom budżetowym, które znowu podlegają opodatkowaniu i tak powstaje dla budżetu efekt mnożnikowy – czyli każda złotówka zebranego podatku wraca do budżetu kilkukrotnie. Na pierwszy rzut oka zdaje się to mieć sens, na drugi już nie.
Wyobraźmy sobie alternatywne rozwiązanie: dochody strefy budżetowej nie podlegają podatkowi dochodowemu, a pracownicy budżetowi dostają netto tyle samo co poprzednio. Czym się różni nasz nowy scenariusz od poprzedniego? Zasadniczo niczym: pracownicy budżetówki dostają tyle ile wcześniej, budżet kupuje dokładnie tyle samo co wcześniej i netto za takie same kwoty. Znika tylko mnożnik Żyżyńskiego – dochody podatkowe są równe wpływom podatkowym od sektora prywatnego. To wyraźnie pokazuje, że postulowany efekt mnożnikowy w realnych kategoriach ekonomicznych nie istnieje, a profesor padł ofiarą częstego błędu laików zwanego double-counting (czyli dwukrotnego – a w tym przypadku wielokrotnego liczenia tego samego). Krzywa dochodów budżetowych wcale nie musi być wypukła (choć może być z zupełnie innych powodów i jak wcześniej pisałem w żaden sposób nie podważa to konkluzji Laffera). Podatki dochodowe od dochodów w strefie budżetowej są zaś tylko metodą obniżania płaconej ceny.
Stąd dalsze wywody profesora są również pozbawione podstaw – zmniejszanie stawek podatkowych wcale nie doprowadza do wielokrotnie większego spadku wpływów budżetowych – a w każdym razie nie realnie. Zatem katastrofalny opis załamywania się strefy publicznej nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością.
Profesor niestety dalej brnie w dziwne wnioski pisząc: „Ze wzoru wynika, że dla t = 0,5 budżet byłby równy wielkości opodatkowanych dochodów sektora rynkowego, czyli T = Y, a PKB zostanie podwojony – bo dochody sfery budżetowej zalicza się do PKB.” Nie wnikając w matematykę, która i tak nie ma sensu skupmy się na ostatnim fragmencie, z którego wynika, że opodatkowanie na poziomie 50% powoduje podwojenie PKB. Widziałem różne subtelne metody udowadniania, ze zwiększanie opodatkowania niekoniecznie musi prowadzić do SPADKU PKB. Tu jednak profesor Żyżyński matematycznie (sic!) udowodnił, że jeśli podniesiemy podatki z 0 do 50% to PODWOIMY PKB. Jest to stwierdzenie tak absurdalne, że powinno zastanowić piszącego, bo wyraźnie wskazuje, że postulowany efekt mnożnikowy istnieć nie może. Zamiast jednak dojść do takiego wniosku to profesor Żyżyński na podstawie wadliwego modelu dowodzi, że krzywa Laffera nie ma sensu. Bowiem wedle tego modelu przy opodatkowaniu na poziomie 100% wpływy budżetowe są nieskończone! NA tej podstawie profesor stwierdza, że to krzywa Laffera jest nonsensowna makroekonomicznie, kiedy nonsensowny jest jego model. W tym kontekście dość zabawne są dalsze uwagi profesora o brakach w wiedzy podstawowej u niektórych ekonomistów.
dr Tomasz Kasprowicz, przedsiębiorca, adiunkt w Wyższej Szkoły Biznesu w Dąbrowie Górniczej, redaktor działu ekonomia w kwartalniku Res Publica Nowa, publicysta magazynu Liberte!