Autorem artykułu jest Alexander Hammond, asystent naukowy w HumanProgress.org.
Na dworze panuje przerażająca pogoda. Tak zwany „Big Freeze” („Wielki mróz”) już drugi tydzień spowija Stany Zjednoczone. Wielka Brytania również doświadcza ataku arktycznych temperatur. Ta mroźna pogoda przypomniała mi artykuł w „The Telegraph” z zeszłego miesiąca o lodowniach, które były podstawową metodą chłodzenia zaledwie kilkaset lat temu.
W tamtych czasach chłodzenie było zadaniem żmudnym, dostępnym jedynie dla najbogatszych arystokratów. W świecie przedindustrialnym, aby móc schłodzić żywność, potrzeba było terenu, na którym można by zbudować lodownię (budynek do przechowywania lodu), dostępu do świeżej wody i służby do cięcia i rozkładania lodu. Co więcej, lód musiał być regularnie uzupełniany, a był dostępny tylko niekiedy i w niektórych klimatach.
O świcie w lodowaty poranek służący odwiedzali pobliskie płytkie, zamarznięte wody i wycinali z lodu duże płyty, które mozolnie przenoszono do małych lodowni. Tym lodem, rozmieszczanym wraz z „warstwami słomy i tkaniny workowej”, przekładano żywność. Przy odrobinie szczęścia mógł przetrwać do następnej zimy. Gdy go brakło, trzeba się było obejść bez lodu.
Natomiast dzisiaj chłodzenie jest proste. Według najnowszych danych rządowych ponad 99,8% amerykańskich domów posiada przynajmniej jedną lodówkę. Zaś US Census Bureau (Biuro Spisowe USA) szacuje wskaźnik ubóstwa w USA na 13,5%. Oznacza to, że w zasadzie wszyscy żyjący w ubóstwie (zgodnie z kryteriami rządu) mają dostęp do technologii zarezerwowanej dla superbogatych zaledwie 200 lat temu. A prawie 25 procent Amerykanów ma teraz dwie lodówki do przechowywania nadmiaru żywności i napojów.
Rozpowszechnienie lodówek wynika częściowo z tego, że ich ceny zmalały, a częściowo z tego, że zarobki wzrosły. W 1919 roku Frigidaire była pierwszą samodzielnie działającą lodówką. Kosztowała 775 dolarów (ponad 11 000 dolarów w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze). Ponieważ średnie wynagrodzenie w 1919 r. wynosiło zaledwie 0,43 dolara na godzinę, przeciętny Amerykanin musiał pracować 1 802 godzin, by zarobić na to luksusowe urządzenie. Frigidaire był cudem w tamtych czasach, ale miał tylko 140 litrów pojemności. Dziś uznalibyśmy ją za „mini-lodówkę”.
Obecnie standardowa chłodziarka francuskiej firmy Whirlpool z osobną zamrażarką ma 700 litrów pojemności, obudowę ze „stali nierdzewnej odpornej na ślady palców” i kosztuje 1529 dolarów. Zgodnie z najnowszymi statystykami BLS (Biura Statystyki Pracy) przeciętnemu Amerykaninowi zajmuje zaledwie 57,5 godziny pracy, by zarobić na to – tak dziś powszechne – urządzenie (średnia płaca wynosi dzisiaj 26,55 dolara za godzinę). Choć cena lodówek spadła, ich jakość wzrosła. Według danych rządowych 95,5% gospodarstw domowych dysponuje lodówką o pojemności ponad 420 litrów – co oznacza, że ogromna większość ludzi ma lodówkę co najmniej trzykrotnie większą od najbardziej luksusowej wersji dostępnej 100 lat temu. Nowoczesne lodówki mają więcej opcji, są bardziej niezawodne i energooszczędne.
Historia chłodzenia jest typowa: od usług wykonywanych przez wielu służących, poprzez dobro luksusowe, do powszechnego urządzenia gospodarstwa domowego używanego przez wszystkich. Tego typu postęp miał miejsce w przypadku prawie wszystkich urządzeń gospodarstwa domowego; od pieców po żelazka, od pralek po zmywarki, od klimatyzatorów po podgrzewacze wody.
Jak zauważył Marian L. Tupy z Cato Institute, dzięki innowacjom, kapitalizmowi i produkcji masowej „zwykły człowiek żyje dziś lepiej niż większość królów minionych epok”. Czekając na powrót ciepłej pogody powinniśmy być wdzięczni, że praktycznie wszyscy Amerykanie mają przez cały rok dostęp do chłodzenia żywności, a co za tym idzie, możliwości jej przechowywania.
Tekst ukazał się wcześniej w języku angielskim na stronie HumanProgress.org
Wpisy na Blogu Obywatelskiego Rozwoju przedstawiają stanowisko autorów bloga i nie muszą być zbieżne ze stanowiskiem Forum Obywatelskiego Rozwoju.