Media doniosły właśnie, że Prezydent podpisał już tzw. ustawę antyspreadową. Ustawa ta spowoduje zmniejszenie zysków banków i jednocześnie obciążeń finansowych dla ich klientów. Co do zasady z wielką nieufnością podchodzę do tego typu regulacji, ale tym razem mam kilka argumentów, które łagodzą moje stanowisko.
Zacznijmy od krótkiego opisu ustawy z „Dziennika Gazety Prawnej”:
(…) już pod koniec sierpnia posiadacze kredytów walutowych będą mogli spłacać je walutą zakupioną w kantorach lub innych bankach, a instytucje, w których są zadłużeni, nie będą mogły żądać od nich żadnych dodatkowych opłat. Tak robiły do tej pory, aby zmusić klientów do zakupu waluty w macierzystym oddziale banku. A w niektórych bankach spread – czyli różnica między kursem kupna a sprzedaży waluty – sięgał kilkunastu procent. – To na pewno ukróci apetyty banków. Choć to mechaniczny sposób zmniejszenia asymetrii, jaka występuje między klientem a bankiem w dostępie do informacji, to jednak trzeba pamiętać, że klient często faktycznie nie wie, na co się decyduje – uważa prof. Elżbieta Mączyńska z SGH.
Banki są oczywiście przeciwne, co nie stanowi żadnej niespodzianki. Ja jednak nie stoję tu po stronie banków. Dlaczego? W Polsce kredytów udzielać mogą wyłącznie banki. Żeby założyć bank pokonać trzeba istotne bariery wejścia – i nie chodzi tylko o same wymogi kapitałowe, ale też o koszty administracyjne dostosowania się do wszystkich szczegółowych regulacji. Paradoksalnie, te bariery i regulacje działają na korzyść istniejących banków, gdyż zapewniają ograniczenie konkurencji na wszystkich rynkach, na których bankom prawo przyznaje monopol.
Mamy więc sytuację, w której banki mają monopol na udzielanie kredytów i jednocześnie konkurencja między bankami ograniczona jest przez prawo. Naturalnym efektem jest pobieranie przez banki tzw. renty monopolistycznej – co w uproszczeniu oznacza, że mogą realizować większe zyski niż byłoby to możliwe, gdyby nie ochrona (przywileje), którą im państwo zapewniło.
Ustawę antyspreadową można więc potraktować jako instrument do zmniejszenia nieakceptowanej społecznie renty monopolistycznej pobieranej przez banki. Nacisk chciałbym położyć jednak na dwie rzeczy, o których łatwo zapomnieć przy okazji tej debaty:
- Lepszym rozwiązaniem od takiej pośredniej regulacji cen jest likwidacja źródła monopolu – w tym przypadku zwyczajnie należałoby zliwkidować monopol banków na udzielanie kredytów.
- To nie jest przykład porażki rynku (market failure) ale porażki rządu (government failure) – niedostatateczna konkurencja na rynku bankowym jest winą systemu prawnego, z którego znacznie bardziej koszystają obecnie działające banki niż konsumenci i przedsiębiorcy, którzy potencjalnie mogliby z bankami konkurować.
[tekst opublikowany także na Barczentewicz.com]