Autorem tekstu jest Nicholas Umashev, analityk w California Policy Center. Tekst został opublikowany na portalu CapX. Tłumaczył Aleksander Mielnikow (FOR).
Kiedy omijałem dziury w jezdni, ignorowałem dźwięki broni oraz przechodziłem obok żebraków na ulicach Nowego Orleanu przypomniała mi się moja podróż do Phnom Penh w Kambodży. Oba miasta zmagające się z ogromnym bezrobociem i rozpadającą się infrastrukturą różni jeden szczególny fakt: Phnom Penh znajduję się w kraju rozwijającym się, podczas gdy Nowy Orlean w kraju rozwiniętym.
W Stanach Zjednoczonych natrafiamy na coś co nazywam „miastami trzeciego świata” w kraju pierwszego świata. Nalezą do nich m.in. Detroit, Baltimore czy nawet mój ukochany Nowy Orlean. Wszystkie te „miasta trzeciego świata” mają jedną wspólną cechę: brak wolnego i otwartego rynku.
Wielu ekonomistów zgadza się ze stwierdzeniem, że wolność gospodarcza jest ważnym determinantem poziomy życia w danym kraju. Obszary miejskie nie są tutaj wyjątkiem. Ekonomista Deana Stansela, w swojej analizie zatytułowanej „An Economic Freedom Index for U.S. Metropolitan Areas” stwierdził, że „wyższe poziomy wolności gospodarczej w lokalnych społecznościach są powiązane z pozytywnymi wynikami ekonomicznymi”.
Jednym z najważniejszych wniosków z analizy Stansela jest to, iż przejście z piątego (20% najgorszych wyników) do czwartego kwintyla krajów ocenianych pod kątem ograniczeń wolności gospodarczej prowadzi do zmniejszenia bezrobocia o 0,9%. W rankingu Stansela Detroit zajmuje 345 miejsce, Baltimore 102, a Nowy Orlean 262 na 384 przebadanych obszarów metropolitalnych.
Zarówno Baltimore jak i Detroit zaliczają się do pierwszej piątki miast z najwyższymi obciążeniami podatkowymi, zgodnie ze statystykami Office of Revenue Analysis. Mieszkańcy Nowego Orleanu mierzą się z trzecim najwyższym zsumowanym poziomem stanowych i lokalnych podatków od sprzedaż, a także z wysokim poziomem deficytu w miejskim budżecie. Trzy omawiane w tym tekście miasta cierpią z powodu przeogromnej i irracjonalnie długiej listy zawodów regulowanych. Luizjana wymaga licencji od kwiaciarzy, Detroit od fryzjerów, a Maryland nałożyło licencje na wróżki. Gdyby tylko wróżki ze stanu Maryland potrafiły przewidzieć, że rozrośnięta rola władz lokalnych w gospodarce sprawi, że biznes będzie wolał lokować się gdzie indziej…
Jakby te regulacje i podatki nie wystarczały, restrykcje na rynku pracy uderzają w osoby poszukujące pracy w Detroit oraz Maryland. Oba te miasta mają wskaźnik uzwiązkowienia wyższy od średniej krajowej (10,7%) oraz płacę minimalną przeżywającą krajowe minimum $7,25.
Nic dziwnego, że wpływa to na wzrost bezrobocia, które w Detroit wynosi 8,1%, a w Maryland 6,1%. Nowy Orlean w dziedzinie uzwiązkowienia nie wypada najgorzej (4,2%), ale bardzo niski poziom edukacji, w stosunku do reszty miast w USA, skutecznie ogranicza wzrost wynagrodzeń.
Ponadto, jeśli spojrzymy na skalę zabójstw z użyciem broni, to obraz staje się jeszcze bardziej ponury. Na każde 100 000 mieszkańców Detroit wskaźnik zabójstw wynosi 35,9, co upodobania to miasto do Salwadoru (39,9). W Baltimore wskaźnik ten wynosi 29,7, niewiele mniej niż w Gwatemali (34,8). Gdyby Nowy Orlean był państwem to miałby drugi najwyższy na świecie wskaźnik zabójstw na poziomie 62,1 na 100 000 mieszkańców – będąc jedynie za Hondurasem (68,3) i daleko przed Wenezuelą z (39,9). Paradoksalnie, każde z tych trzech amerykańskich miast ma jedne z najbardziej restrykcyjnych przepisów dotyczących dostępu do broni palnej.
W efekcie nic dziwnego, że Baltimore, Detroit i Nowy Orlean mają wskaźniki ubóstwa na poziomach, odpowiednio, 28,2%, 48,1% oraz 29%. W krajach rozwiniętych miasta mogą różnić się więc znacząco poziomem zamożności. Rozwiązanie tego problemu jest proste: należy porzucić wysokie stawki podatkowe oraz ogromną liczbę regulacji rynku pracy. Nie możemy pozwolić, żeby rozrośnięta rola państwa w gospodarce utrwalała istnienie „miast trzeciego świata”.