Według prognoz “The Economist”, już za 4 lata Chiny będą krajem o największym PKB na świecie, po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej. Skoro stanie się to tak szybko, może przyszedł czas na zastanowienie się, kto w przyszłości odbierze im miano największej gospodarki świata?
Pokuszę się o postawienie tezy, że będą to… Stany Zjednoczone. Dlaczego? Państwo Środka swą pozycję zawdzięcza przede wszystkim ogromnej populacji, pod względem PKB na głowę nadal plasuje się ono na niskiej pozycji. Ale radykalna polityka kontroli urodzeń doprowadziła do znaczącego spadku rozrodczości, co w perspektywie dwóch dziesięcioleci doprowadzi do powolnego początkowo, acz wykładniczo przyspieszającego, spadku liczby ludności. Wszystko wskazuje na to, że populacja USA będzie zaś stale rosnąć.
Aby to zobrazować, postanowiłem dokonać kilka prostych wyliczeń. Założyłem, że PKB per capita Chin będzie rosnąć w tej dekadzie w przeciętnym tempie 7,75% rocznie, by w kolejnej zwolnić do 6%, a następnie do 5% itd., aby ostatecznie zmaleć do 3% do 2100 roku. Dla USA przyjąłem stopę wzrostu tegoż wskaźnika na poziomie 2,5% rocznie w całym analizowanym okresie. W miarę jak Chiny będą się zbliżać pod względem poziomu rozwoju gospodarczego do państw rozwiniętych, coraz trudniej będzie im konkurować niższymi kosztami pracy i będą musiały wykorzystać inne mechanizmy wzrostu.
Jeśli zaś chodzi o prognozy demograficzne, w przypadku Chin wykorzystałem szacunki ONZ, a dla Stanów Zjednoczonych przyjąłem wyższy wariant prognozy wykonanej przez US Census Bureau. Dlaczego wyższy? Bo w moim mniemaniu nie jest on wcale nierealistyczny, mając na uwadze fakt, iż nawet najbardziej optymistyczny z szacunków z 1990 roku (w którym to nota bene USA zamieszkiwało niespełna 249 milionów osób) nie przewidział, że liczba ludności tego kraju wyniesie teraz aż ok. 312 mln. Warto pamiętać, że Stany Zjednoczone wciąż są w pewnym sensie krajem dziewiczym – gęstość zaludnienia wynosi tam zaledwie 33,7 os/km2, a więc 6-7 razy mniej niż w Europie Zachodniej oraz 4 razy mniej niż w Chinach. Biorąc dodatkowo pod uwagę to, że mniej więcej 70% powierzchni ChRL to góry, wzgórza i płaskowyże (np. Tybetański), a ogromną część pozostałych terenów zajmują pustynie, teza, iż potencjał do dalszego rozwoju demograficznego Chin jest znacznie mniejszy niż w przypadku Stanów Zjednoczonych, nie wydaje się być bezzasadna.
Powyższy wykres pokazuje, że USA będą miały szansę odzyskać raz utraconą pozycję. Oczywiście, wszelkie przewidywania dotyczące tak odległej przyszłości obarczone są potężnym błędem, chociaż prognozy demograficzne odznaczają się relatywną dokładnością. Jeśli ludność Chin rzeczywiście skurczy się do 940 mln w 2100 roku, może mieć to znacznie poważniejsze konsekwencje gospodarcze, niż może się to na pozór wydawać. Wymierającą populację cechuje bardzo duży udział osób w starszym wieku, które będą musiały być utrzymywane przez nieliczne młodsze pokolenia. Utrzymywanie się modelu rodziny 2+1 doprowadzi do sytuacji, gdy jedynymi krewnymi dziecka będą rodzice i dziadkowie. Biorąc pod uwagę niski poziom zaufania panujący w chińskim społeczeństwie, spowoduje to wzrost kosztów transakcyjnych. Co więcej, masowe aborcje dziewczynek (które nawet po narodzeniu nie są bezpieczne – śmiertelność niemowląt płci żeńskiej jest 60% wyższa niż w przypadku męskiej) sprawiają, że w przyszłości Chiny będą musiały zmierzyć się z problemem dziesiątek milionów mężczyzn pozbawionych możliwości zawarcia małżeństwa, co bez wątpienia nie będzie pomagało w utrzymaniu ładu społecznego. Odnosząc się zaś do Stanów Zjednoczonych, warunkiem realizacji przyjętego wariantu demograficznego jest nie zamykanie się na dalszy napływ imigrantów.