W tym wpisie pozwolę sobie rozwinąć myśl wypowiedzianą podczas sobotniego „Mówisz Mosz” na temat odgórnego unijnego zakazu sprzedaży tradycyjnych żarówek. Mimo że same żarówki brzmią banalnie, problem poruszony od strony światopoglądowej ma poważny charakter. Otóż warto zapytać, jaki ma być europejski konsument XXI wieku: czy ma on umieć dokonywać samodzielnego wyboru, rozpatrując wady i zalety poszczególnych produktów, czy też ma być traktowany jak dziecko? Fragment przyjętego przez Radę Unii Europejskiej Katalogu Praw Konsumenta pozwala sądzić, że UE opowiada się za podejściem pierwszym: Konsument musi mieć realną możliwość dokonywania świadomego wyboru na rynku. Służy temu rzetelna informacja o cechach i cenach oferowanych towarów, o efektywnych metodach ich użytkowania.
Jednak wycofując z rynku powszechny, tani produkt, skazując konsumentów na wybór produktu mniej popularnego, droższego i niepozbawionego wad, Unia Europejska przeczy sama sobie. Nie chcę tutaj wyjść na zdeklarowaną przeciwniczkę integracji europejskiej – uważam jednak, że niektóre przepisy, jak by nie patrzeć, są absurdalne i przeczą powadze wielkiego przedsięwzięcia, jakim jest europejska integracja (warto przypomnieć uznanie ślimaka za „rybę lądową” i zlikwidowany już przepis o wymaganych kształtach owoców i warzyw). W przypadku zakazu sprzedaży tradycyjnych żarówek konsument, dotychczas przyzwyczajony do jednego produktu, ma teraz – nie z własnej woli – kupować inny produkt. Nie ma tu miejsca na świadomą decyzję klienta. Czy nie lepiej więc byłoby edukować ludzi, dlaczego – według UE – korzystniej jest kupować żarówki energooszczędne zamiast tradycyjnych? W strategii lizbońskiej Unia zobowiązała się przecież do rozwoju gospodarki opartej na wiedzy! Ponadto, patrząc szerzej niż na kwestię konsumencką, wycofanie bardzo popularnego dotychczas produktu przez międzynarodową organizację godzi w wolny rynek…
Zarówno tradycyjne żarówki, jak i świetlówki nie są pozbawione wad. W przypadku tradycyjnych żarówek, najlepiej imitujących światło słoneczne, jako główna wada wymieniana jest dużo większa niż w przypadku świetlówek ilość pobieranej energii, przez co do atmosfery wydziela się dużo dwutlenku węgla zanieczyszczającego środowisko. Do wad świetlówek należą m. in. wysoka cena i trudna dostępność, ale przede wszystkim ryzyko negatywnych skutków zdrowotnych: możliwych bólów głowy, problemów ze wzrokiem i efektów zawartości rtęci, która wymaga ostrożności przy wkręcaniu żarówki oraz odpowiedniej utylizacji po jej zużyciu (wiele osób nie będzie o tym pamiętało). Warto także wspomnieć o prognozowanych długoterminowych oszczędnościach, jakie przynieść ma używanie świetlówek w gospodarstwach domowych. W ciągu 4-5 lat mogłoby to być 240 zł. Ale większość materiałów do produkcji żarówek pochodzi z Chin – powstaje obawa, czy na wieść o unijnym przepisie eksporterzy materiałów nie wywindują swoich cen, przewidując wzmożony popyt z Europy, co oczywiście niekorzystnie odbiłoby się na cenach świetlówek? W sytuacji, kiedy oba produkty mają zarówno zalety, jak i wady, konsument powinien mieć wolność wyboru.