Na Twitterze rozgorzał spór o to, kto jest „lewicą”, a kto „prawicą”. Tymczasem te etykietki już dawno straciły merytoryczny sens, tzn. zdolność oznaczania różnych ustrojów, zwłaszcza w praktyce politycznej. Są one jak nazwy rywalizujących ze sobą klubów piłkarskich. Spór o ich sens jest toczony pod wpływem jakiegoś plemiennego odurzenia i jest przejawem bezsensu.
Historycznie „prawica” broniła wolności gospodarczej, w tym jej rdzenia – własności prywatnej, a lewica popierała zwiększoną interwencję państwa czyli etatyzm. Gdyby zastosować to kryterium, to lewicę w Polsce w największym stopniu reprezentuje PiS i partia „Razem”. Ale ta pierwsza nazywa siebie prawicą, a druga lewicą!
Ustroje należy odróżniać według skali indywidualnych wolności. Ich szeroki zakres jest możliwy tylko w państwie prawa, które zawiera niezależny od polityków wymiar sprawiedliwości. Wg tego kryterium na jednym krańcu mamy niektóre kraje Zachodu, np. Szwajcarię, Wielką Brytanię, państwa skandynawskie (za wyjątkiem podatków), a na drugim – socjalistyczne despotie, takie jak Korea Północna czy Kuba. Blisko nich jest Białoruś, Uzbekistan, Turkmenistan. Zob. rozmaite rankingi, np Freedom House, Fraser Instittue.
Antyliberalizmy są do siebie podobne. Przykładowo Mussolini zaczął jako antyliberał – socjalista, a skończył jako antyliberał – faszysta. Przez cały czas wielbił władzę państwa, a gardził wolnym rynkiem i społeczeństwem obywatelskim. Tyle, że najpierw robił to dla dobra proletariatu, a potem dla dobra narodu. Różnice w oficjalnej retoryce nie powinny przysłaniać podobieństw pomiędzy skrajnie antyliberalnymi systemami. Różnice między nimi są o wiele mniejsze niż różnice między każdym z nich a ustrojami, gdzie obowiązuje państwo prawa oraz działa demokracja i rynek.