Lotnisko-widmo, absurd ekonomiczny czy urzędnicze marnotrawstwo pieniędzy to tylko cześć sformułowań używanych w debacie publicznej w odniesieniu do Portu Lotniczego Radom-Sadków. W ostatnich latach inwestycja radomskich samorządowców stała się wyśmiewanym w żartach synonimem niegospodarności i megalomanii urzędników. Po długich miesiącach posuchy, w połowie kwietnia 2016 roku, uruchomiono nowe połączenia lotnicze z Radomia. Czy ten kolejny rozdział w historii portu lotniczego okaże się motorem napędowym do rozwoju i odrabiania straconych pieniędzy, czy może, tak jak w poprzednich przypadkach, zakończy się totalną klapą i przekonaniem radomskich urzędników, że kijem Wisły nie zawrócą?
Lotnisko w Radomiu, to inwestycja niemal w pełni zrealizowana z budżetu miasta. W 2007 roku Komisja Europejska ogłosiła, że finansowo może wesprzeć tylko jedną, najlepiej prosperującą budowę lotniska w regionie – wybrano Modlin. Wbrew wielu negatywnym opiniom dotyczącym budowy kolejnego portu lotniczego w regionie, władze miasta zdecydowały się na wyłożenie pieniędzy podatników i przebudowanie lotniska wojskowego na lotnisko pasażerskie, co do tej pory kosztowało ok. 120 mln zł. Samorządowcy nie poprzestają jednak na tym – planowane jest przedłużenie pasa startowego i budowa systemu ILS, dzięki którym lotnisko będzie przygotowane do obsługi większych maszyn. Takie wydatki nie budziłyby dużego zdziwienia, gdyby były gwarantem rentowności zainwestowanego kapitału.
Niestety, lotnisko w Radomiu prawdopodobnie nigdy nie zarobi na siebie nawet złotówki, a od samego początku funkcjonowania generuje ciągłe wysokie koszty, jak choćby utrzymanie około 120 pracowników. Według ekspertów Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA) 1 mln obsłużonych pasażerów to w praktyce minimalna liczba gwarantująca portowi lotniczemu zysk. Nasza czarna owca w pierwszym roku swojej ”działalności” (2014) nie widziała żadnego pasażera. Rok później udało się obsłużyć około 800 pasażerów, co jest wynikiem kompromitującym nawet w skali przepełnionej nierentownymi lotniskami Polski. Warto wspomnieć, że w biznesplanie radomskiego portu zakładano, że w latach 2014-2015 lotnisko odprawi łącznie około 270 tys. pasażerów. Dane z ostatnich dwóch lat nie pozostawiają jednak złudzeń, że te liczby można zaliczyć do fikcji, a lotnisko prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie wygenerować dochodu.
Warto zastanowić się nad przyczyną takiej sytuacji. Na pierwszy rzut oka, Radom-Sadków to coraz lepiej wyposażone, rozwojowe lotnisko w sercu Europy. Jako jedyne w Polsce posiada drogę startową oświetloną światłami LED, w planach rozbudowa pasa i budowa systemu ILS. Radom, położony w pobliżu wielu dużych miast, mógłby stać się węzłem transportowym dla Polaków pracujących za granicą. W czym więc problem? Główną bolączką radomskiego lotniska jest właśnie lokalizacja. Faktycznie, lotnisko w Radomiu mogłoby stać się ważnym punktem transportowym na mapie Polski, gdyby nie fakt, że w odległości nie większej niż 150 km znajdują się 4 inne lotniska – w Łodzi, Warszawie, Modlinie i Lublinie, które całkowicie zaspokajają potrzeby rynku lotniczego w regionie. Należy pamiętać, że dla linii lotniczych decydujących się na współpracę z danym lotniskiem kluczowa jest wielkość potencjalnego rynku i odpowiednie umiejscowienie lotniska, które zapewni dużą liczbę pasażerów. Żaden inwestor nie będzie prowadził niedochodowego biznesu, co pokazują chociażby przykłady linii Czech Airlines i Air Baltic, które bardzo szybko rezygnowały z lotów z Radomia właśnie z tego powodu. Innymi, ważnymi czynnikami dla linii lotniczych nawiązujących współpracę z lotniskiem są oczywiście jakość infrastruktury i wysokość kosztów lotniskowych, które jednak nie mają większego znaczenie kiedy lotnisko nie spełnia podstawowego warunku – nie gwarantuje odpowiedniej liczby klientów.
Od połowy kwietnia na lotnisku w Radomiu pojawiła się linia lotnicza SprintAir, do niedawna specjalizująca się w przewozach towarów. Postanowiła wykorzystać lukę na rynku, powstałą w wyniku podobnie nieprzemyślanych decyzji inwestycyjnych jak w Radomiu, i postawić na regionalne połączenia lotnicze. Dzięki SprintAir możemy latać m.in. z Radomia, Zielonej Góry i Olsztyna. Pytanie tylko, czy te loty okażą się dobrą alternatywą dla coraz lepszych połączeń kolejowych i niezłej infrastruktury drogowej. Rynek zweryfikuje.
Postawa radomskich samorządowców przypomina mi człowieka w kasynie, który nieustannie inwestuje coraz większe sumy pieniędzy w nadziei, że wkrótce przyniosą mu zysk i sławę. Po każdej kolejnej porażce zbywa głosy mówiące, że ma niewielkie szanse na wygraną, niezrażony ”inwestuje” dalej w nadziei na lepszą passę. Gdy tylko uda mu się osiągnąć minimalny sukces, nabiera złudnej nadziei na lepszą przyszłość i zmniejszenie długów. Niestety, lotnisko w Radomiu okazało się być inwestycyjną dziurą bez dna, pokazującą arogancję i megalomanię miejscowych urzędników. Nawet jeśli uda się utrzymać regionalny ruch lotniczy, port zawsze będzie nierentowną inwestycją kupioną za pieniądze obywateli, a dla lokalnej społeczności pozostanie pomnikiem niegospodarności samorządowców.