Gospodarka jest głównym tematem wyborczej walki pomiędzy ubiegającym się o reelekcję Barackiem Obamą z Partii Demokratycznej a kandydatem Republikanów Mittem Romneyem. Obaj pretendenci do stanowiska prezydenta Stanów Zjednoczonych chcą wyprowadzić amerykańską gospodarkę z kryzysu, lecz – przynajmniej w pewnym stopniu – różnią się ich pomysły na przywrócenie prosperity. Te różnice pozwalają nawet mówić o odmiennych wizjach amerykańskiego państwa i społeczeństwa.
Barack Obama twierdzi, że rola państwa – zwłaszcza w dobie spowolnienia gospodarczego – musi być większa, aby wspierać obywateli i gospodarkę: niwelować różnice społeczne i przyspieszyć wychodzenie z kryzysu. Taka polityka wyrażałaby się otoczeniem różnych grup społecznych szeroką pomocą socjalną oraz rządowym wsparciem dla wybranych dziedzin biznesu. Natomiast Mitt Romney uważa, że ograniczenie wydatków państwa i obniżka podatków przyspieszą ożywienie gospodarcze, gdyż wówczas ludzie z jednej strony będą zachęceni do działalności gospodarczej dzięki niskim podatkom, a z drugiej – ograniczone zostaną możliwości pobierania pomocy od państwa. Według niego gospodarka będzie rozwijać się szybciej wtedy, gdy więcej pieniędzy trafi do firm i ludzi, którzy sami będą decydować, co z nimi zrobić. Dzięki takiej polityce szybciej poprawi się też stan finansów publicznych.
Do obu kandydatów zdążyły przylgnąć mocne określenia: Obamę nazywa się socjalistą, Romneyowi natomiast zarzuca się, że jest bezdusznym kapitalistą. Przyczyniły się do tego kontrowersyjne wypowiedzi obu kandydatów. Z jednej strony Obama, argumentując pogląd, że państwo powinno w duchu solidarności dbać o społeczeństwo jako całość, powiedział: „Zaskakują mnie ludzie, którzy uważają: »Udało mi się, bo jestem taki bystry i pracowałem ciężej niż inni «. Przecież jest wielu bystrych i wielu pracuje ciężko! Jeśli odniosłeś sukces, to dlatego że ktoś po drodze ci pomógł”. Ta wypowiedź została przez wielu uznana za atak indywidualizm, charakterystyczny zwłaszcza dla amerykańskiego społeczeństwa. Z drugiej strony Mitt Romney popadł w niesławę nagraną z ukrycia wypowiedzią, że 47 proc. Amerykanów, którzy nie płacą podatku dochodowego, „jest zależnych od rządu i wierzy, że rząd ma obowiązek o nich dbać, wierzy, że jest upoważnionych do opieki zdrowotnej, żywności i mieszkań”. Ta ostra, przesadzona wypowiedź była z kolei często odbierana jako przekreślenie prawie połowy społeczeństwa.
Czy jednak programy obu kandydatów różnią się tak bardzo? Zarówno Obama, jak i Romney chcą, aby w Stanach powstawały nowe miejsca pracy, produkcja wzrastała, a w związku z tym – aby powolne ożywienie gospodarcze nabrało tempa. W tym celu obaj występują z podobnymi propozycjami: zmniejszyć wydatki rządu, obniżyć podatki, uprościć przepisy. Dyskusja dotyczy więc bardziej szczegółowych kwestii.
Po pierwsze, zarówno w programie Baracka Obamy, jak i u Mitta Romneya, kluczowy punkt stanowi obniżka podatków. Obama zamierza utrzymać wprowadzone jeszcze za George’a W. Busha rozwiązania takie jak m. in. niższe podatki dochodowe dla klasy średniej (to aż 98 proc. podatników) oraz dla firm mających dochody poniżej 250 tys. dol. rocznie czy podwojona ulga podatkowa na dziecko, która wynosi obecnie 1000 dol. Obecny prezydent planuje także redukcję podatku od dochodów przedsiębiorstw (CIT) z 35 do 28 proc. Ponadto Obama proponuje dużą podwyżkę podatków dla 2 proc. najbogatszych, chce także wyciągnąć więcej pieniędzy z Wall Street. Zamiast tego Romney zapowiada obniżenie krańcowych stawek podatku dochodowego o 20 proc. – z tej zmiany tej skorzystaliby wszyscy, a więc także najbogatsi. Obniżka CIT w wydaniu republikanina jest natomiast niewiele mniejsza: chodzi o spadek z 35 do 25 proc. Kandydaci różnią się jednak podejściem do zwolnień podatkowych. O ile Obama – przykładowo – chce poprzez stosowne „zachęty podatkowe” wspierać krajowy przemysł oraz sektor energii odnawialnej, to Romney zapowiada likwidowanie ulg podatkowych oraz ograniczenie wartości rocznego uzyskanego zwolnienia czy ulgi podatkowej do 17 tys. dol. na osobę. Nie mówi jednak nic o specjalnych obniżkach podatków dla najbogatszych, co zarzuca mu się w mediach.
Po drugie, obaj kandydaci, zdając sobie sprawę z problemów z deficytem i długiem publicznym, chcą polepszać stan finansów publicznych Stanów Zjednoczonych. Obaj kandydaci zapowiadają cięcie wydatków, chociaż u Obamy obniżanie długu ma opierać się głównie na zwiększeniu obciążeń dla najbogatszych i sektora finansowego. Urzędujący prezydent, oskarżany przez Republikanów o przyczynienie się do dramatycznego wzrostu długu za swojej kadencji, chce, jak przyznaje w swoim programie, „ciąć rozrzutne, nadmierne wydatki, gdziekolwiek by one nie były”. Jak zauważa Ignacy Morawski, ekonomiści Goldman Sachs ocenili prezydencki plan redukcji długu publicznego (o 4 bln dol. w ciągu 10 lat) jako „bardziej szczegółowy niż Romneya”. Romney natomiast wylicza, jakie oszczędności przyniosłyby poszczególne cięcia wydatków – i tak oto likwidacja Medicare, wprowadzonej przez Obamę powszechnej opieki zdrowotnej, przyniosłaby 95 mld dol. oszczędności, a przeniesienie odpowiedzialności za programy Medicaid (opieka medyczna nad ludźmi starszymi) i Worker Retraining z poziomu federalnego na stanowy – kolejne 100 mld dol. Republikanin chce podnieść wydatki na obronność, a demokrata stawia na edukację i opiekę zdrowotną.
Co ciekawe, w przeciwieństwie do Mitta Romneya, Barack Obama omija kwestię likwidacji luk prawnych w systemie podatkowym, przez które – także za jego kadencji – wielkie korporacje unikały płacenia podatków. Z drugiej strony, chociaż Romney i popierający go ekonomiści nie zostawiają na Obamie suchej nitki za wprowadzenie w lutym 2009 r. wartego 787 mld dol. programu stymulującego gospodarkę, to tymczasem bezstronne opracowania pokazują, że w pewnym stopniu plan pomógł gospodarce: Daniel Wilson z regionalnego Banku Rezerwy Federalnej w San Francisco twierdzi, że plan stworzył lub utrzymał 3,4 mln miejsc pracy, a badanie Uniwersytetu w Chicago wskazuje, że 80 proc. akademickich ekonomistów ocenia program jako „skuteczny”. Do ciekawostek należy dodać fakt, że Mitt Romney, przeciwnik wspierania banków przez państwo, z uznaniem wypowiedział się o realizowanym przez Baracka Obamę w latach 2008-2009 programie TARP. Warto dodać, że w międzynarodowych stosunkach gospodarczych Romney pragnie być bezwzględny, chcąc uznać Chiny za państwo manipulujące walutą i zablokować import chińskich towarów do USA, natomiast Obama chce rozwijać kontakty handlowe Ameryki poprzez podpisywanie umów dwustronnych z innymi krajami. W przeciwieństwie do Romneya Obama wyraża także chęć pomocy zadłużonej strefie euro.
Kończąc, warto stwierdzić, że mimo obecnych u obu kandydatów postulatów cięcia wydatków rządowych ich udział w PKB jest i tak dużo niższy niż europejska średnia: 24,3 proc. PKB w Stanach Zjednoczonych w stosunku do nawet 50 proc. PKB w państwach Europy. Kogo wybiorą Amerykanie? Ostatnie dobre wyniki gospodarki, a także sondaż Gallupa, w którym 2/3 Amerykanów poparło wyższe opodatkowanie najbogatszych, zdają się sprzyjać Obamie. Jednak – co istotne przy bardzo wyrównanej walce kandydatów – przeważyć może poparcie dla śmiałych pomysłów Romneya połączone z obawą, że po wyborze na drugą kadencję Obama pogrążyłby się w marazmie (a przecież już mijająca kadencja rozczarowała wielu Amerykanów). Kto wie, czy na prezydenckim fotelu bardziej niebezpieczna nie byłaby jednak słynna zmienność poglądów Mitta Romneya?