Temat wprowadzenia ograniczeń w niedzielnym handlu w Polsce wraca do debaty publicznej jak bumerang. Niektórzy związkowcy od lat walczą o wprowadzenie regulacji prawnych dotyczących pracy w niedziele, a teraz, po wygranej PiS w wyborach, przeprowadzają kolejną ofensywę w tej sprawie. 8. marca na konferencji zorganizowanej w Sejmie przez Parlamentarny Zespół na rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego oraz NSZZ Solidarność, związkowcy zaprezentowali projekt zmian w Kodeksie Pracy oraz projekt ustawy o pracy w niedziele. W założeniu zmiany mają umożliwić pracownikom sklepów godzenie życia prywatnego z zawodowym, przy okazji nie wpływając negatywnie na rynek pracy i budżet państwa. Zakaz handlu w niedziele przyniesie jednak całkowicie odwrotne skutki.
Naczelnym argumentem zwolenników zmian w handlu w niedziele jest troska o pracowników. Problem w tym, że tak poważnych reform nie da się wprowadzić bez ponoszenia kosztów. Niemożliwym jest, żeby firma, która nagle zaczyna funkcjonować o jeden dzień w tygodniu krócej, zatrudniała tę samą liczbę pracowników.
Według szacunków PwC redukcja zatrudnienia mogłaby dotknąć nawet 63,3-85,5 tys. ludzi, co stanowi około 7% pracowników całej branży. Pomysłem związkowców na nieograniczanie zatrudnienia w sklepach jest wydłużenie godzin pracy. Należy jednak pamiętać, że zdecydowana większość sklepów, a na pewno wszystkie supermarkety, pracuje do późnych godzin wieczornych, co uniemożliwia wydłużenia godzin otwarcia, bo przecież nie ma sensu otwierać sklepu w godzinach, w których nie pojawią się klienci.
Wiele osób opowiadających się za zmianami w prawie dotyczącymi handlu w niedziele zwraca uwagę na przykłady z innych krajów Europy. Rzeczywiście, w wielu państwach istnieją pewne regulacje, jednak w zaledwie kilku krajach, tj. Austrii, Belgii, Niemczech, Norwegii i Szwajcarii obostrzenia te są rygorystyczne, co nie oznacza, że wszystkie sklepy podlegają zakazowi. W pozostałych krajach UE ograniczenia w handlu w niedzielę są znacznie mniej restrykcyjne lub, jak w przypadku wszystkich krajów naszego regionu z wyjątkiem Węgier, nie występują w ogóle. W wielu krajach, które od dawna stosowały pewne ograniczenia handlu w niedziele, można zaobserwować trend liberalizacji prawa w ostatnich latach. W czasach spowolnienia gospodarczego, europejskie kraje odchodziły od niedzielnych ograniczeń w handlu, głównie po to, aby pobudzić konsumpcję. Do takich krajów można zaliczyć Danię, gdzie po zmianach w 2012 roku nie ma już żadnych ograniczeń dotyczących pracy sklepów w niedziele, Finlandię, która w 2009 roku złagodziła prawo, a od 2016 roku zupełnie zniosła restrykcje dotyczące godzin otwarcia sklepów spożywczych w niedziele, Francję, która od 2009 roku zezwala na sprzedaż w niedziele we wszystkich regionach turystycznych, które obejmują w sumie aż 500 miast i ich okolic, Grecję, która w 2014 roku, w odpowiedzi na kryzys, zezwoliła m.in. na pracę wszystkich sklepów w regionach turystycznych i Holandię, która w 2013 roku pozwoliła poszczególnym gminom decydować o możliwości prowadzenia handlu w niedziele, co również przyczyniło się do zwiększenia liczby otwartych sklepów. Jedynym krajem w Europie, który w ostatnich latach zaostrzył prawo są Węgry, które w marcu 2015 roku wprowadziły zakaz handlu w niedziele dla sklepów o powierzchni powyżej 200 m2.
Warto również zwrócić uwagę na fakt, że kraje naszego regionu, poza Węgrami, nie mają praktycznie żadnych ograniczeń dotyczących niedzielnej sprzedaży. Polska, podobnie jak inne kraje, które weszły do Unii Europejskiej po 2004 roku i ciągle są na drodze gospodarczego pościgu za europejską czołówką, nie może pozwolić sobie na rezygnację z około 50 dni pracy rocznie sektora handlu. Warto podkreślić, że właśnie te dni wpływają na konkurencyjność polskich sklepów w oczach konsumentów zza naszej zachodniej granicy, przyjeżdzających do przygranicznych sklepów na zakupy nie tylko z powodu niższych cen, ale również z powodu możliwości zrobienia zakupów właśnie w niedzielę.
Podczas konferencji, która odbyła się 8. marca w Sejmie, za przykład stawiano Węgry. Powoływano się na rzekomo pozytywne skutki węgierskich reform, m.in. wzrost o 3% obrotów sieci SPAR w 2015 roku w porównaniu do poprzedniego roku. Tego wyniku nie zestawiono jednak z wynikami z poprzednich lat, co pozwoliłoby określić, czy wzrost spowodowany był w rzeczywistości wprowadzeniem niedzielnych ograniczeń, czy może jednak jest tendencją firmy, wynika na przykład ze wzrostu koniunktury, a w istocie jest niższy niż w poprzednich latach.
Kolejnym, pozytywnym według związkowców, wnioskiem płynącym z obserwacji sytuacji po wprowadzeniu ograniczeń w handlu na Węgrzech jest fakt, że konsumenci przełożyli zakupy na inne dni tygodnia oraz kupują na zapas, co w rezultacie może przynosić sklepom większe obroty. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że brak możliwości kupowania w niedzielę wpływa na komfort konsumentów oraz ogranicza możliwość spontanicznych zakupów. Obecnie życie towarzyskie ludzi, szczególnie w dużych miastach, coraz częściej przenosi się do galerii handlowych, co w dużej mierze oddziałuje na ilość zakupów, w tym również nieplanowanych, których ludzie nie zrobią, jeśli zabierze się im taką możliwość. Zakładając nawet, że cała sprzedaż z niedzieli zostanie rozłożona na pozostałe dni tygodnia, pozostają właśnie te spontaniczne, trudne do dokładnego policzenia wydatki. Twierdzenie, że kupowanie na zapas i rozłożenie zakupów na inne dni tygodnia może oznaczać nawet wzrost obrotów sklepów, jest wobec tego absurdem. Co więcej, według wyliczeń PwC, hipotetyczne wprowadzenie zakazu handlu w niedziele w Polsce może spowodować spadek sprzedaży o 5%, a strata skarbu państwa z tytułu podatku VAT przy takim spadku może sięgnąć nawet 1,5 mld złotych. Na takich zmianach straciliby pracownicy galerii handlowych i sklepów oraz ich pracodawcy, a także klienci. Poprzez ograniczenie pracy centrów handlowych do sześciu dni w tygodniu, przedsiębiorcy inwestujący w galerie ponosiliby duże straty, a ich stopy zwrotu zdecydowanie zmniejszałyby się, co spowodowałoby chociażby wzrost kosztu najmu lokali. To z kolei wiązałoby się ze zwiększeniem kosztów prowadzenia działalności przez właścicieli sklepów, którzy i tak byliby obciążeni stratami wynikającymi z pracy o jeden dzień w tygodniu krócej. Ostatecznie wyższe koszty mogłyby zostać przerzucone na klientów w formie wyższych cen za kupowane produkty.
Ewentualne wprowadzenie zmian proponowanych przez Solidarność byłoby szkodliwe zarówno dla pracowników, pracodawców jak i klientów. Nieuniknione ograniczenie zatrudnienia wśród sprzedawców, ale też dostawców i pracowników ochrony, dotknęłoby w szczególności najbardziej wrażliwe grupy społeczne, osoby z niskimi kwalifikacjami, którym trudno byłoby znaleźć inną pracę lub przekwalifikować się. Właściciele sklepów, galerii handlowych oraz punktów usługowych ponieśliby duże straty i być może nie wszyscy przetrwaliby na rynku. Dla konsumentów takie zmiany to wyłącznie niedogodności, ograniczanie wolności do dysponowania swoim czasem i pieniędzmi.
Nie należy ingerować w swobodę gospodarczą sektora, który lada chwila zostanie obciążony nowym podatkiem. Ograniczenie handlu w niedziele zdecydowanie byłoby krokiem wstecz. Nie warto iść drogą Węgier.