Artykuł Jak polska lewica nad referendum radziła… pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>
Ale zacznijmy od początku. Oto bohaterowie. Jan GUZ, przewodniczący OPZZ mówiący o elastycznych formach przechodzenia na emeryturę. Poseł Anna BAŃKOWSKA, wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, zwracająca uwagę na społeczne problemy wiążące się z wydłużaniem wieku emerytalnego. Prof. Danuta KORADECKA z Centralnego Instytutu Ochrony Pracy wyjaśniająca zależność miedzy wiekiem i zdolnością psychofizyczną do pracy. Prof. Leokadia ORĘZIAK z SGH prezentująca argumenty przeciwko Otwartym Funduszom Emerytalnym .
Największą uwagę prelegentów skupiło wystąpienie Leokadii Oręziak. Większość zgromadzonych reagowała gromkimi brawami na jej postulaty dotyczące likwidacji OFE. Pani Profesor przekonywała, że Otwarte Fundusze Emerytalne to wadliwa konstrukcja, która pogłębia zadłużenie państwa. Zwróciła uwagę na wysokie koszty ich funkcjonowania (opłaty za zarządzanie) oraz starty przez nie poniesione od czasu początku kryzysu finansowego. Z niewiele mniejszym zainteresowaniem i poparciem spotkała się propozycja zmiany uregulowań dotyczących elastycznych form zatrudnienia tzw. umów śmieciowych, wysunięta przez przewodniczącego Guza. Później powtarzana była jeszcze wiele razy przez innych prelegentów. Oprócz wymienionych ekspertów, głos zabrało ponad 20 osób. W zdecydowanej większości były to głosy krytyczne nie tylko wobec propozycji zdroworozsądkowych, ale nawet tych rządowych. Padały populistyczne argumenty m.in. dotyczące zabierania pracy ludziom młodym przez osoby starsze, złej polityki prorodzinnej, niedostatecznej sprawności psychofizycznej do pracy w wielu zawodach na „jesieni życia”. Było i bardziej „merytorycznie”, z uzasadnieniem i przytupem: wszak „z powodu dłuższej pracy emeryci nie będą mieli czasu cieszyć się zasłużoną emeryturą”. Innymi słowy powtarzano najgorsze stereotypy i mity dotyczące zatrudnienia obecne w dyskursie publicznym. Jedyne z czym się można zgodzić to, że becikowe nie zachęci młodego pokolenia Polaków do zakładania rodzin. Choć można przypuszczać, że i to twierdzenie, odważniej wypowiadane, znalazłoby na sali apogletów.
Jak można było się spodziewać po tytule konferencji , mimo konferencyjnej formy spotkania, okazało się ono kampanią promocyjną popieranego przez SLD i OPZZ obywatelskiego projektu Ustawy o emeryturach i retach. Zgodnie z nim Polka miałby prawo iść na emeryturę po 35 latach pracy a Polak po 40 latach pracy. Ponadto propagowano pomysł przeprowadzenia ogólnopolskiego referendum odnoszącego się do rządowych propozycji podniesienia wieku emerytalnego do 67 roku życia i do promowanego projektu obywatelskiego ustawy. Przeprowadzono nawet „próbne referendum” wśród uczestników konferencji, którego wyniki z nieskrywaną satysfakcją ogłosił przewodniczący Miller. Na pytanie – Czy powinno zostać zorganizowane ogólnopolskie referendum w sprawie reformy emerytalnej? – na 372 głosujących, 364 udzieliło odpowiedzi twierdzącej na tak sformułowane pytanie. Próba zbudowania frakcji opozycyjnej na bazie 8 głosów sprzeciwu spaliła na panewce. Agitacja odniosła sukces.
Ostatecznie w toku „burzliwej i wielostronnej” dyskusji lista proponowanych pytań referendalnych rozrosła się. Można powiedzieć, że w duchu stachanowskim wykonano 200% normy – lista pytań referendalnych wydłużyła się z pierwotnych dwóch do czterech. Byłby one sformułowane mniej więcej w sposób następujący:
Szanse na przeforsowanie projektu podobnego referendum w obecnym układzie politycznym są znikome. Większość powyższych postulatów jest całkowicie sprzeczna z rządowymi planami. Jedynie pytanie trzecie może się „podobać” obecnej ekipie rządowej, która już uczyniła pierwszy krok na drodze do likwidacji OFE (obniżenie składki kierowanej do funduszy).
Ogólny wniosek z konferencji – zgromadzeni chcieliby jednocześnie krócej pracować, więcej zarabiać i otrzymać większe emerytury. Trudne? Nie do pogodzenia? Co z tego? Dla tak Wielkiej Sprawy warto zrobić Wielkie Referendum!
Artykuł Jak polska lewica nad referendum radziła… pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Argentyna 2001 = Grecja 2011? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Oczywiście od razu nasuwają się skojarzenia z „czarną owcą” Unii Europejskiej – Grecją. Mało kto już pamięta, że jeszcze dekadę temu bardzo podobna sytuacja miała miejsce w Argentynie.
Jak to się wszystko zaczęło? Po przystąpieniu Grecji do Strefy Euro oczekiwania inflacyjne uległy stłumieniu. Niskie stopy procentowe zachęcały do zaciągania zobowiązań. Wydatki rządu, sektora przedsiębiorstw i gospodarstw domowych napędzały konsumpcję i ekspansję sektora nieruchomości. W rezultacie dynamika PKB kształtowała się na wysokim poziomie. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jak pokazała przyszłość, prosperita trwała do czasu.
„Miłe złego początki” były także w Argentynie. Po wprowadzeniu izby walutowej (mechanizmu kursu walutowego wiążącego walutę narodową z dolarem amerykańskim według stałego kursu) inflacja się ustabilizowała , a konsumpcja i wzrost gospodarczy zaczęły dynamicznie rosnąć. Na skutek tego wzrosły płace, a wyższy standard życia można było zaobserwować wszędzie. Więcej ludzi zaczęło chodzić do restauracji, na ulicach pojawiła się masa nowych samochodów, a zaniedbane i niezagospodarowane dotychczas obszary podmiejskie Buenos Aires zamieniły się w wielkie place budowy. Wydawało się ze po dekadach pełnych perturbacji gospodarczych (eksperymenty z państwem socjalnym, stagflacja, kryzysy walutowe) Argentyna weszła wreszcie na drogę długotrwałego i stabilnego wzrostu. Jednakże i w tym przypadku sukces trwał do czasu.
Dlaczego nagle czar prysł? Wydaje się , że jedną z głównych tego przyczyn okazał się sztywny kurs walutowy (usztywnienie greckiej drachmy w ramach unii walutowej i powiazanie peso z dolarem), który doprowadził w obu przypadkach do dramatycznej utraty konkurencyjności. Oba kraje dużo więcej importowały niż były w stanie sprzedać za granicę. Deficyt na rachunku obrotów bieżących był pokrywany kredytami zaciąganymi za granicą. Tego rodzaju działania sprowokowały drastyczne pogorszenie wskaźników zadłużenia.
Kiedy rynki powiedziały „sprawdzam”, doszło do załamania. Rentowności skarbowych papierów dłużnych gwałtownie poszybowały w górę, rządy podjęły próbę ratowania sytuacji po przez realizację przygotowanych naprędce pakietów ratunkowych, doszło do interwencji instytucji zewnętrznych ( Międzynarodowego Funduszu Walutowego i organów unijnych). Jednakże to okazało się za mało aby uspokoić sytuację. Argentyna/Grecja musiała/musi stawić czoła głębokiej recesji. Spadła produkcja, konsumpcja a to w prostej linii przełożyło się na wzrost bezrobocia i na ujemną dynamikę wzrostu gospodarczego. Kulminacją wydarzeń w Argentynie było ogłoszenie przez tamtejszy rząd niewypłacalności w grudniu 2001 r. Całkowitemu załamaniu uległ system bankowy – doszło do zamrożenia depozytów, a zdesperowani, pozbawieni dostępu do swoich oszczędności obywatele wyszli na ulice. W trakcie zamieszek i ulicznych bijatyk ze służbami porządkowymi zginęli ludzie.
Jakie zastosowano remedium? Problem gospodarki argentyńskiej próbowano rozwiązać znanym od wieków zabiegiem polegającym na dewaluacji waluty. Najpierw obniżono kurs z relacji 1:1 do 1:1,4, a później całkowicie upłynniono. Osiągnięta w ten sposób poprawa konkurencyjności (wzrost eksportu) i podrożenie importu pchnęły Argentynę na ścieżkę ożywienia. Odbudowę gospodarki przyspieszyły przeprowadzone refomy, m.in. przyspieszona prywatyzacja. W rezultacie w 2003 r. Argentyna wróciła na ścieżkę wzrostu. (prawie 9% wzrost w porównaniu z 10% spadkiem w 2002 r.).
Jednakże „kuracja argentyńska” nie może być bezpośrednio zaaplikowana Grecji z kilku względów. Po pierwsze istnieją fundamentalne różnice strukturalne miedzy gospodarkami obu krajów. Argentyna jest jednym największych na świecie eksporterem płodów rolnych (m.in. największym producentem i eksportem soji). Dzięki wzrostowi cen żywności Argentyna odnotowuje regularnie nadwyżki handlowe. Grecka gospodarka bazuje na dostarczaniu usług turystycznych i ciągle wiecej importuje niż eksportuje (deficyt handlowy). Na chwile przed złamaniem argentyński deficyt budżetowy i dług w relacji do PKB wynosił odpowiednio 3,2% i 54%. Wiarygodność Stefy Euro pozwoliła zadłużyć się Grecji, która już w swej historii kilkakrotnie uznawana była za bankruta , na ponad 100% wartosci swojego PKB, zanim nastąpił krach. Wreszcie jak już wspomniano, z racji uczestnictwa w unii monetarnej rząd w Atenach nie może pozwolić sobie na manipulacje kursem walutowym.
Co prawda pojawiają sie kolejne programy ratunkowe dla Grecji m.in. obejmujące restrukturyzacje długu i uzyskanie kolejnych kredytów z zagranicznych instytucji ale jeszcze żadne wiążące decyzje nie zapadły. Dodatkowo wydaje się że obecnie po dymisji premiera Papandreu na tamtejszej scenie politycznej brak wyraźnego lidera politycznego, który cieszyłby się wystarczającym poparciem i mandatem społecznym, aby stanąć na czele rządu przeprowadzającego kluczowe reformy strukturalne niezbędne w greckiej gospodarce. Przyszłość pokaże czy obecnie obrana droga doprowadzi Grecję i całą Unię Europejską do zamierzonego celu. Niestety jak na razie na tej drodze pojawiają się coraz to nowe przeszkody.
Jakie wnioski powinni wyciągnąć Grecy z argentyńskiej lekcji? Niewypłacalność kosztuje, a jej skutki odczuwa się bardzo długo. Mimo upływu dekady Argentyna do dzisiaj nie wróciła na prywatny rynek kapitału. Proces odzyskiwania zaufania inwestorów będzie trwał jeszcze długu.
Artykuł Argentyna 2001 = Grecja 2011? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>