Artykuł Konserwatywny wizerunek? Dlaczego nie! pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Ci sami eksperci, którzy oceniali Polskę w raporcie BestPlace, sformułowali również kilka luźnych zaleceń dla promocji naszego kraju. Drugie z zaleceń, po spójności wizji, brzmi: „określić co wyróżnia Polskę, zwłaszcza na tle Europy”. Możemy głowić się nad tym, czym by się tu wyróżnić, ale możemy też zaakceptować fakty: jesteśmy postrzegani jako kraj konserwatywny, katolicki. To już nas wyróżnia! Owszem, inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej, jak np. Litwa, mogą być postrzegane podobnie, ale to jednak Polska – choćby ze względu na swoją wielkość – jest pierwszym skojarzeniem i naturalnym wyborem.
Czy religijność, konserwatyzm mogą być fundamentem, wokół której zbudujemy marketingowy wizerunek Polski w Europie? Czy wizja kraju konserwatywnego i religijnego może przyciągnąć jakiegokolwiek turystę? Wydaje mi się, że tak, choć wymaga to bardzo ostrożnego formułowania przekazu. Nie przyciągniemy nikogo tworząc wizerunek kraju, w którym pali się czarownice – to nie ulega wątpliwości. Ale kraj, w którym tradycja jest wciąż żywa, w którym czas płynie wolniej, a w każdej wsi jest kapliczka, pod którą mieszkańcy przynoszą świeże kwiaty – to przecież niemalże Arkadia!
Oczywiście, nie przyciągnie to młodych Europejczyków, którzy chcą wyjechać na pełne imprez wakacje. Ale nie oszukujmy się – i tak ich nie przyciągniemy, z Ibizą trudno nam konkurować. Przyciągnąć możemy za to tych, którzy szukają spokoju, swojskości, sielskości – przysłowiowych „niemieckich emerytów”. I bynajmniej nie musimy ograniczać się tylko do agroturystyki. Wydarzenia takie jak Misterium Męki Pańskiej można promować w Europie ze skutkiem równie dobrym, jak festiwal filmów fabularnych (jak na razie, wg raportu, nie ma cyklicznego wydarzenia mocno kojarzonego z Polską). Moim zdaniem warto przedyskutować taką strategię. Może warto, byśmy grali tym co mamy i starali się ugrać z tego jak najwięcej, zamiast tworzyć na siłę nowy, rzekomo lepszy wizerunek.
Jednocześnie wcześniej wspomniani eksperci twierdzą, że powinniśmy „stworzyć ideę marki nowego społeczeństwa, nie tego konserwatywnego”. Być może stoi to dokładnie w sprzeczności do tego, o czym pisałem. Być może jednak trzeba rozumieć to na zasadzie tandetnego nieco hasła „Tradycja i nowoczesność”. Nie można zapominać, że nawet szukający tradycji i konserwatywnego otoczenia Europejczyk woli dojechać do niego autostradą albo szybkim pociągiem, a nie wagonem sprzed 50 lat. I to pomimo tego, że bez wątpienia byłby on tradycyjny i miałby coś wspólnego z konserwą.
Artykuł Konserwatywny wizerunek? Dlaczego nie! pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Niewolnicy dawnych idei pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>W radiu TOK FM Wałęsa mówił dzisiaj, że obowiązkiem kapitalistów jest zapewnienie ludziom pracy. Do bliżej nieokreślonego, mitycznego kapitalisty mówił m.in. „Jeśli chodzi o gospodarkę, to na pewno własność prywatna, ale nie taka bezczelna, która wyrzuca ludzi, a zatrudnia maszyny. Guzik mnie obchodzi: maszyny miej, ale robotę masz dać. Od tego jesteś„. W środowisku kapitalistów zapanowało po tych słowach niemałe poruszenie, momentami przechodzące nawet w przerażenie. Bo skąd ta robota, panie Lechu?
Na szczęście Prezydent i w tym temacie użyczył swojej mądrości. „Kapitaliści, jesteście odpowiedzialni za bezrobocie, jesteście odpowiedzialni za pracę. Jeśli nie macie pracy, budujcie piramidy„. To chyba nawet lepszy pomysł niż Keynesowskie zakopywanie i odkopywanie butelek z pieniędzmi. Różnica tkwi w tym, że gdyby dać Keynesowi władzę absolutną, nie spodziewałbym się, że specjalnym edyktem państwowym nakazałby zakopanie butelek z banknotami. Gdyby Wałęsie dać władzę nad „kapitalistami” ilość piramid w Polsce niekoniecznie pozostałaby na dzisiejszym poziomie.
Problemy, do których odnosi się Wałęsa nie są nieistotne. Obawiam się, że oprócz nich mamy jednak jeszcze jeden, wielki problem – w wielu osobach, które stanęły na czele niepodległej Polski, wciąż funkcjonuje mentalność rodem z systemu, który „własnymi ręcami” obalali.
Artykuł Niewolnicy dawnych idei pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Ekonomiści – skąpi czy mądrzy? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Pełny tekst artykułu, wraz z dokładnym opisem badania, możecie znaleźć tutaj. Najkrócej mówiąc, badanie miało określić wpływ, jaki (1) studiowanie ekonomii bądź (2) realizacja kursów ekonomicznych na studiach o innym profilu wywiera na skłonności do przekazywania pieniędzy na organizacje pożytku publicznego. Studenci Uniwersytety w Waszyngtonie podczas zapisów na kursy mogli przelać 3$ na działanie organizacji WashPIRG bądź Affordable Tuition Now (ATN). Okazało się, że choć WashPIRG otrzymał dotacje średnio od 8% studentów, a ATN od 15%, to wśród studentów ekonomii odsetki te wynosiły odpowiednio 5% i 10%. Czy ekonomiści są zatem skąpi?
Być może. Ale w tym akurat przypadku daleki byłbym od formułowania takich wniosków. Klucz może bowiem leżeć nie w niechęci do dawania w ogóle, ale w niechęci do dotowania owych dwóch konkretnych przedsięwzięć. Już w samym artykule Bauman określa WashPIRG jako organizację lewicową, a rzut oka na ich stronę internetową pozwala upewnić się w tej ocenie. Mniej wiadomo o ATN, ale należy się spodziewać, że ideologiczne fundamenty tej organizacji również mogą znajdować się po lewej stronie. I choć być może wiele inicjatyw tych organizacji zasługuje na uznanie, nie jest dla mnie niczym dziwnym, że osoba o poglądach innych niż lewicowe nie zamierza przeznaczać swoich pieniędzy na wsparcie działalności tych grup.
Być może zatem uczenie się ekonomii nie czyni ludzi skąpymi, ale zwyczajnie przekonuje do wolnorynkowych ideałów i prawicowych poglądów. Przy takiej interpretacji odpowiedź na tytułowe pytanie będzie zapewne inna niż ta, której udzielił pan Bauman. Nam zaś pozostaje lobbować za zwiększeniem edukacji ekonomicznej w szkołach i na uczelniach.
Artykuł Ekonomiści – skąpi czy mądrzy? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Pocztowy gigant kontra pani z kiosku pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Mój problem polegał jednak na tym, że nie miałem koperty bąbelkowej, w którą chciałem zapakować prezent. Na szczęście w tym samym pomieszczeniu, niejako we wnęce, zobaczyłem prywatny sklepik z rozmaitymi okołoprzesyłkowymi akcesoriami. Bez żadnej kolejki kupiłem tam kopertę i bez specjalnych nadziei spytałem, czy nie mógłbym nadać przesyłki tutaj.Oczywiście mógłbym nadać ją jako zwykły list. W końcu kiosk jest prywatny – skoro Pani może zarobić na znaczkach, to dlaczego ma ich nie sprzedawać. Ta logika nie zawsze obowiązuje jednak na poczcie – w jednych okienkach pewne rzeczy zrobić można, w innych niestety nie.
Jednak bądź co bądź w miarę wartościową paczkę wolałem nadać za jakimś potwierdzeniem, a zatem jako list polecony. O tak, nie jako paczkę, tylko jako list polecony! List polecony, moi drodzy, jest bowiem tańszy niż paczka, więc jako racjonalny konsument nie mam żadnego uzasadnienia do wysyłania małych (<1 kg) paczek jako paczek, pomimo tego, że w cenniku Poczty istnieje pozycja paczki lżejszej niż 1 kg. Naiwnie wierzę jeszcze, że istnieje jakieś uzasadnienie tego absurdu.
Listu poleconego w kiosku nie będącym okienkiem pocztowym nadać nie mogę. Formalnie nie mogę, bo ku mojemu zdziwieniu, po zamienieniu dwóch zdań pani z kiosku zaproponowała, że jeżeli kupię gazetę, to ona przyjmie ode mnie list i zaniesie go paniom z poczty. No cóż, zainwestowałem więc 99 groszy w Słowo Wrocławian (w którym, ku mojemu zaskoczeniu, na drugiej stronie był zresztą artykuł o najważniejszych reformach wg uczestników konkursu organizowanego przez Instytut Misesa) i po krótkiej chwili miałem potwierdzenie nadania i mogłem wracać do domu. Pani miała zresztą własną wagę, którą ważyła przesyłki, więc wnioskuję, że nie robiła dla mnie wyjątku. Ot, po prostu – sektor prywatny wykorzystując dostępne mu możliwości postanowił zarobić nieco na nieefektywności pocztowego giganta. Zresztą zaraz po mnie z takiej samej „usługi” chciał skorzystać kolejny klient. Niestety Słowa Wrocławian już nie było, a pani utrzymywała, że jakąś gazetę trzeba kupić. Wybór nie był duży – Polityka i National Geographic za kilkanaście złotych. Na „Politykę” pan się nie zdecydował – zapewne stanie w kolejce wycenił niżej niż 5 zł (ewentualnie z ideologicznych powodów nie wspiera takich wydawnictw). Na szczęście za chwilę znalazło się jeszcze jedno Słowo Wrocławian.
Oczywiście każdy wielokrotnie słyszał już o zagubionych przesyłkach i innych dziwnych sytuacjach, więc powyższa historia pod tym względem nic nowego nie wnosi. Nie chcę zresztą dołączać do szeregu krytyków Poczty deklarujących, że całą tą firmę trzeba rozgonić na cztery strony świata. Opisałem tą historię, bo jest dla mnie świetnym przykładem tego, jak ludzie reagują na bodźce i jak „nie od przychylności rzeźnika, piwowara, czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes”.
Artykuł Pocztowy gigant kontra pani z kiosku pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>