Artykuł Jak wynagradzani są politycy? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Dyskusja na temat wynagrodzeń parlamentarzystów i członków rządu wybucha w Polsce co kilka lat, przy okazji kolejnych propozycji zmian ich wysokości. Zazwyczaj skupia się na samych kwotach jakie politycy mieliby zarabiać. Mało kto jednak porusza temat otoczenia regulacyjnego wynagrodzeń oraz możliwości powiązania ich z obiektywnymi czynnikami. W niniejszym artykule postaram się pokazać różne modele wynagradzania osób sprawujących najwyższe funkcje państwowe, ich ograniczenia oraz powiązania. Bardziej pogłębione analizy powinny towarzyszyć zmianom ustawowym w tym zakresie i stanowić istotny element uzasadnienia ustawy czy oceny skutków regulacji.
Stany Zjednoczone: Podwyżka dopiero po wyborach
Diety członkom Senatu oraz Izby Reprezentantów należą się na mocy Art. 1 §6 Konstytucji USA, który gwarantuje, iż będą one określone ustawą i wypłacane ze Skarbu Państwa Stanów Zjednoczonych. W praktyce oznacza to, że parlamentarzyści sami mogą uchwalić wysokość swoich diet. Wynagrodzenia polityków stanowiły temat dyskusji jeszcze wśród Ojców Założycieli USA; sprzeciwiał im się chociażby Benjamin Franklin. Jedną z propozycji poprawek do Konstytucji USA autorstwa Jamesa Madisona była poprawka zabraniająca wejścia w życie podwyżek dla Senatorów i Reprezentantów przed upływem kadencji. Kongres poprawkę przyjął, jednak zgodnie z amerykańską Konstytucją jej ratyfikacja wymagała również zgody ¾ stanów. Na tę poprawka, która ostatecznie uzyskała numer dwudziesty siódmy czekano… 202 lata. Temat ograniczenia władzy członków Kongresu w zakresie przyznawania podwyżek samym sobie powrócił dopiero w latach 80-tych XX wieku na fali społecznego niezadowolenia z przywilejów Kongresmenów, a ostatni wymagany do osiągnięcia większości przewidzianej w Konstytucji stan przyjął poprawkę w 1992 roku.
Australia i Wielka Brytania: płace ustalane przez odrębne instytucje
W Wielkiej Brytanii od lat 70 ustalaniem wynagrodzeń parlamentarzystów zajmuje się osobna instytucja, podając ich wysokość na początku każdego roku. Początkowo było to Senior Salaries Review Body (SSRB), od 2010 roku jej miejsce zajęła Independent Parliamentary Standards Authority, powołana na mocy uchwalonego rok wcześniej Parliamentary Standards Act w wyniku skandalu, który wybuchł wokół korzyści majątkowych osiąganych przez parlamentarzystów.
Podobny mechanizm funkcjonuje w Australii. W 1973 roku powołano tam Trybunał Wynagrodzeniowy (Renumeration Tribunal), który co roku ustala pensje. Od roku 2011 ustala on zarówno podstawową kwotę wynagrodzenia, jak i dodatki do pensji oraz uprawnienia w zakresie pobierania pieniędzy za pracę w Parlamencie.
Różne modele krajów niemieckojęzycznych
W Niemczech wysokość diet posłów do Bundestagu ustala sam Bundestag na wniosek jego przewodniczącego. Na początku obecnej kadencji głosami CDU, FDP i SPD wprowadzono przepisy o ich automatycznym dopasowaniu do indeksu płac nominalnych publikowanego co roku przez niemiecki Federalny Urząd Statystyczny. Tymczasowo jednak mechanizm został zniesiony ze względu na kryzys spowodowany koronawirusem.
W Austrii wynagrodzenia rządu, prezydenta i parlamentarzystów ustalone są w ustawie o dietach (Bezügegesetz) i powiązane z ogólnym systemem wynagradzania urzędników służby cywilnej. W jego ramach urzędnik przyporządkowany jest do określonej klasy służbowej (Dienstklasse) w ramach której funkcjonują różne poziomy wynagrodzeń (Gehaltsstufe). Wynagrodzenie Prezydenta ustala się jako 400 x 100% wypłaty dla 9 klasy oraz 6 poziomu wynagrodzeń (najwyższa możliwa). Kanclerz, wicekanclerz i ministrowie otrzymując 200 x 100%. Parlamentarzyści z kolei co dwa lata przemieszczają się o kolejny poziom wynagrodzenia w ramach klasy IX.
Zupełnie inaczej do kwestii wynagradzania polityków podchodzą Szwajcarzy. Deputowani do Rady Narodowej (która w większości nie składa się z zawodowych polityków) nie otrzymują miesięcznych wynagrodzeń, a jedynie dzienne diety za dni, w których uczestniczą w obradach Rady oraz roczną wypłatę w wysokości 26 tys. franków z tytułu rekompensaty za przygotowania do obrad parlamentu.
Rząd jak korporacja: model singapurski
Azjatyckie państwo-miasto posiada najlepiej wynagradzany rząd na świecie. Premier Singapuru zarabia ponad 2 mln dolarów rocznie, a cały system wynagrodzeń polityków opiera się na założeniu, w myśl którego płace rządowe muszą być przynajmniej częściowo konkurencyjne wobec sektora prywatnego, by przyciągnąć wysokiej klasy ekspertów. Wynagrodzenia singapurskich polityków przypominają jednak bardziej model funkcjonowania dużej korporacji, niż diet parlamentarnych.
Pensja członka rządu składa się z kilku komponentów: stałego wynagrodzenia, opcjonalnego rocznego dodatku, bonusu za indywidualne wyniki oraz ogólnonarodowego bonusu. Ten ostatni wylicza się na podstawie mediany wzrostu dochodu Singapurczyków, wzrostu dochodu dolnych 20 percentyli obywateli (⅕ najniżej zarabiających), stopy bezrobocia oraz wzrostu PKB. Również parlamentarzyści otrzymują stałą pensję, opcjonalny roczny dodatek oraz dodatek jeśli wzrost PKB przekracza 2%.
Polski pomysł na wynagrodzenia polityków
Kontrowersyjna ustawa podnosząca wynagrodzenia polityków miała uzależnić wynagrodzenia na najwyższych stanowiskach państwowych od jednej, wspólnej dla wszystkich miary – wynagrodzenia sędziego Sądu Najwyższego, którego x-krotność mieliby otrzymywać Prezydent, Marszałkowie Sejmu i Senatu, parlamentarzyści, członkowie rządu oraz administracji zespolonej. Zgodnie z ustawą o SN poziom tego wynagrodzenia ustalany jest jako wielokrotność przeciętnego wynagrodzenia w drugim kwartale roku poprzedniego z mnożnikiem 4,13, czyli faktycznie wynagrodzenia polityków miały być powiązane z przeciętnym wynagrodzeniem.
Choć sposób procedowania projektu z perspektywy standardów dobrej legislacji był skandaliczny (uchwalenie ustawy w kilka godzin, naruszenie zasady trzech czytań, brak spełnienia wymogu przedstawienia skutków dla finansów publicznych), nie znaczy to, że nie należy dyskutować o stworzeniu spójnego i sprawnie działającego modelu wynagradzania osób sprawujących najwyższe stanowiska państwowe. Jeśli politycy zdecydują się powrócić do prac w tym zakresie (oby w lepszym stylu), istnieje cały szereg zagranicznych wzorców i sprawdzonych rozwiązań, które można wykorzystać w poważnej debacie nt. wynagrodzeń polityków.
Artykuł Jak wynagradzani są politycy? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Błędne koło populistycznych obietnic pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Gdy partia populistyczna wygrywa wybory i przejmuje władzę, natychmiast pojawia się presja wyborców na spełnienie obiecanek złożonych w czasie kampanii. W sumie dla biedniejszej części społeczeństwa najlepiej by było, aby populiści się na nich wypięli, nie wprowadzając żadnej ze swoich szkodliwych propozycji. Jednakże politycy są zwykle pazerni i mają nadzieję na wygranie kolejnych wyborów, więc zazwyczaj wszystkimi siłami rzucają się do rozdawania pieniędzy. Tylko tu zderzają się z twardą rzeczywistością. Skąd wziąć pieniądze?
Początkowo działania populistów mogą przynieść osobo uboższym pewną poprawę pod względem finansowym. Jednak na dłuższą metę doprowadzą one do problemów budżetowych, kryzysu i cięcia wydatków. Kto w takiej sytuacji poradzi sobie lepiej? Osoby o wysokich dochodach posiadają często więcej doświadczenia i umiejętności zawodowych, więc w czasie zwolnień mają większe szanse na utrzymanie posady. Mają również oszczędności, które pozwolą przetrwać najgorszy czas. Natomiast ludzie o niskich dochodach i niewykształceni będą pierwsi w kolejce do zwolnienia. Ich zasiłki będą obcięte, a oszczędności szybko się wyczerpią. Rodzi to ryzyko, że wpadną w pułapkę zadłużenia.
Tak więc to właśnie ludzie biedni i niewykształceni będą głównymi ofiarami kryzysu wywołanego przez lekkomyślnych polityków. Wzbudzi to w nich poczucie frustracji. I co wtedy? Pojawiają się nowi populiści, którzy mówią tym ludziom: „Zostaliście oszukani! Ale my mamy na to receptę. Weźmiemy górę pieniędzy i rozdamy ją biednym! Będzie równo, będzie sprawiedliwie!”. Zdesperowani ludzie znów się na to łapią, wynoszą nowych populistów do władzy i zabawa zaczyna się od początku.
Czy jest sposób, aby przerwać to błędne koło? Nie. A przynajmniej nie do końca. Jest coś w ludzkiej psychice, że wielu z nas podświadomie szuka najprostszych, choć niekoniecznie najlepszych rozwiązań (stąd wielu ludzi wiąże wielkie nadzieje z wygraną w totka, choć szanse na to są znikome). Zawsze będą ludzie, którzy poddadzą się tym słabościom i będą głosować na populistów. Ta droga jest łatwiejsza, bardziej kusi.
Warto jednak spróbować maksymalnie ograniczyć to zjawisko. Aby tego dokonać, już od podstawówki dzieci powinny zacząć lekcje ekonomii. Ale nie na zajęciach typu: „wkuj na pamięć definicję popytu”. Zamiast tego muszą na przykładach nauczyć się działania różnych mechanizmów rynkowych, funkcjonowania budżetu państwa oraz potrafić krytycznie podejść do przekazywanych im w mediach informacji. Może dzięki temu część z nich, gdy przyjdzie czas wyborów, w ogóle nie wejdzie do błędnego koła i nie da się zmanipulować populistom.
Artykuł Błędne koło populistycznych obietnic pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Opowieść o ojcu – populiście pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Czy aby na pewno? Może ci nieliczni jednak mają rację, ale ich akademicko-naukowe tłumaczenia naszpikowane niezrozumiałymi wyrazami nie są w stanie dotrzeć do szerokich rzeszy odbiorców?
Rozważając różne mechanizmy rządzące polityką rozdawnictwa, doszedłem do wniosku, że argumenty ekonomistów można przełożyć na język polski w dość prosty sposób – weźmy takiego polityka o mentalności populisty (załóżmy, że jest przeciętnym radnym samorządowym) i zobaczmy, co by było, gdyby stosował mechanizmy rozdawnictwa we własnej rodzinie.
A więc, za górami, za lasami…
Pewnego dnia, robiąc zakupy na lokalnym bazarze, ojciec stwierdził, że zrobi przyjemność dzieciom, kupując torbę cukierków. Jego pociechy oczywiście przyjęły ten prezent z wielkim entuzjazmem, a potem robiąc słodkie oczka, poprosiły o więcej. Tata przytaknął, obiecując, że jak będą grzeczne, to w kolejnym tygodniu też kupi. Jak powiedział, tak zrobił.
Z czasem cotygodniowa paczka cukierków stała się rodzinną tradycją. Jednak z biegiem czasu cukierki spowszedniały. Dzieci już się tak nie cieszyły z tych prezentów, nie wybiegały radośnie na spotkanie taty wracającego z zakupów. Ojciec powziął więc decyzję, że następnym razem kupi im wór cukierków plus dwie wielkie czekolady. Efektem był krótkotrwały wybuch entuzjazmu, wesołe okrzyki „Tato jesteś super!” i wiele zapewnień o wzajemnej miłości. Lecz i te prezenty wkrótce spowszedniały.
Pewnego dnia dzieci rozmówiły się między sobą i poszły do taty z mocnym postulatem: do cotygodniowych cukierków oraz czekolad, chcą dodatkowo mega opakowanie ciastek. Tata wysłuchał ze zrozumieniem, po czym powiedział, że nie mogą się, aż tak zajadać słodyczami. Co najwyżej może im kupić ciastka zamiast czekolad. Dzieci się zasmuciły, obiecały to rozważyć, po czym… poszły do babci prosić o ciastka. Rasowy polityk nie może przepuścić takiej „zniewagi”. Natychmiast uruchamia mu się podświadomie zakodowany mechanizm walki o „wyborcę”.
Ale jak tu przebić ofertę babci? W domu dużo wydatków – benzyna droga, dom trzeba wyremontować, kampania wyborcza się zbliża, więc trzeba na nią oszczędzić trochę środków. Skąd wziąć pieniądze? Jak to skąd? Z banku. Ojciec poszedł do najbliższego oddziału i wziął kredyt konsumpcyjny, dzięki któremu mógł kupić dzieciom cukierki, czekolady, mega paczkę ciastek oraz żelki na deser. Smyki były wniebowzięte.
Tymczasem mama zaczynała się niepokoić. Raz po raz nieśmiało podpytywała męża, czy przypadkiem nie przesadza. Przecież od tych słodyczy dzieci mogą wyrosnąć na otyłych nadciśnieniowców! Lecz on zawsze zbywał dyskusję jakimś wyświechtanym sloganem typu: „Cukier krzepi”.
A dzieci nauczone doświadczeniem, zorientowały się, że idąc po słodycze do babci, można wynegocjować więcej prezentów od taty. Ojciec, nie chcąc zawieść swoich pociech i stracić ich szacunku, co chwila podbijał stawkę. Najpierw co tydzień przyjeżdżał z coraz większym kontyngentem słodyczy, a potem zaczął kupować słodkości codziennie.
Ale to wszystko kosztowało. Oszczędności na kampanię zostały przejedzone. Z banku wyciągnął jeszcze kilka pożyczek, lecz w końcu powiedzieli mu, że muszą zakręcić kurek z pieniędzmi. Gdy spłaci poprzednie kredyty, będzie mógł się znów zapożyczyć. Ale ojciec nie miał z czego oddać, a słodycze trzeba kupować! Poszedł więc do firmy pożyczkowej. Tam przemiły, łysy ekspedient powiedział mu, że nie ma problemu, że pożyczają ludziom w trudnej sytuacji finansowej, których odrzuciły banki. Lecz oczywiście nie za darmo. Tylko za skromne 100% odsetek miesięcznie. Co mógł zrobić? Wziął od razu trzy pożyczki.
Lecz to był już szczyt jego możliwości finansowych. Gdy przedstawiciele firmy pożyczkowej przyjechali grzecznie poprosić o spłatę pierwszej raty, zorientował się, że nie ma z czego oddać. Kilka cegieł, które wleciały do domu przez okno oraz przebite koła w samochodzie pozwoliły mu dojrzeć do decyzji, że trzeba zacząć oszczędzanie. Sprzedał więc samochód, obciął wydatki na jedzenie, kosmetyki i inne głupotki. A jeden pokój w mieszkaniu wynajął studentom. Tylko na słodycze nie skąpił.
A co na to, te niewdzięczne bachory? Zaczęły narzekać! A to, że studenci łażą po domu. A to, że muszą jeździć autobusem, zamiast samochodem. A to jeszcze coś… Do następnej paczki słodyczy dokupił jeszcze mordoklejki, żeby uciszyć to niewdzięczne kwękanie.
Sytuacja finansowa jednak wciąż była daleka od idealnej. Tata wpadł w końcu na genialny pomysł. Z tygodniówki wypłacanej dzieciom zaczął zabierać po połowie na zakup słodyczy. Zaraz rozległ się chór oburzenia i niewdzięczności.
– To niesprawiedliwe! To nasze pieniądze! Przecież sami możemy za nie kupić słodycze! – wrzeszczały dzieci.
– Nie, nie, nie. Wy nie wiecie, gdzie kupować najlepsze słodycze. Ja mam sprawdzone miejsca, gdzie kupuję te najzdrowsze. – odpierał ojciec, choć już od dawna ze względu na oszczędność kupował najtańsze wyroby czekoladopodobne.
Jednak dług się nakręcał. Bank żądał spłaty. Firma pożyczkowa żądała spłaty. A tymczasem tata, z braku niezbędnych funduszy, zawalił kampanię samorządową i stracił źródło utrzymania.
Decyzja była trudna, lecz inaczej się już nie dało. Zaczął kupować mniej słodyczy. Rozpętało się piekło, że hoho…
Dzieci w płacz. Wyzywają go od „wyrodnych ojców”. Grożą, że jeśli obierze im choć jeden cukierek, to wyprowadzą się do babci. Tata panicznie szuka jakiegoś wyjścia. Jego żona nie chce się dalej ładować w długi i składa pozew o rozwód. Dzieci wściekłe. Pracy znaleźć nie może. Hurtownia nie chce mu już sprzedawać cukierków. Dzieci nie dostają przydziału słodyczy. Wściekłe zaczynają ostrzyć kilofy. A ojciec… umiera ze zgryzoty, zostawiając rodzinę z długami.
Strumyczek słodyczy wysycha. Matka musi robić na dwóch etatach, aby pospłacać pożyczki. Dzieci powinny choć trochę pomóc. Ale jak tu pójść do jakiejkolwiek pracy, gdy waży się 180 kilo i ciężko nawet wstać z łóżka?
Ta opowieść jest dość uproszczona, ale w ogólnym stopniu bardzo dobrze obrazuje błędne koło populistycznej polityki. Nie należy z tego wyciągać wniosku, że każdy wydatek socjalny i każdy dług zaciągnięty przez państwo jest wcielonym złem. W minimalnym stopniu oraz różnych szczególnych przypadkach są to działania potrzebne w każdym państwie. Jednak nadmierne stosowanie tych narzędzi prowadzi zawsze w tym samym kierunku – do dewastacji społeczeństwa i budżetu państwa.
Warto o tym pamiętać za każdym razem, gdy jakiś polityk obiecuje zasypać nas pieniędzmi.
Artykuł Opowieść o ojcu – populiście pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Monopol państwa na rynku wydawniczym – historia rządowego podręcznika pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Zimą 2014 roku sejm przyjął nowelizację ustawy oświatowej, przygotowaną z inicjatywy MEN. Nowe prawo pozwala na tworzenie podręczników przez MEN, które finansowane ma być przez budżet państwa. Deklarowanym celem tego posunięcia, według OSR, było odciążenie rodziców z kosztów „wyprawki”. Od momentu gdy projekt nowelizacji trafił do konsultacji międzyresortowych do czasu uchwalenia jej przez sejm, minął miesiąc. Pośpiech ten budzi wątpliwości co do faktycznych motywów regulacji: czy nadrzędnym celem było zastosowanie rozwiązania najlepszego, czy zdążenie w porę z pozyskaniem nowego elektoratu? Tak postawione pytanie pozwala zdystansować się od emocjonalnej propagandy. Od motywów ważniejsze były jednak spodziewane skutki . Oficjalna OSR wskazuje odciążenie rodziców, zwiększone wpływy z VAT, napędzenie innych rynków (pieniądze są wydawane gdzie indziej). Do treści dokumentu zastrzeżenia miało między innymi ministerstwo finansów (dotyczyły wyolbrzymionych spodziewanych oszczędności, wyliczonych błędnie, zalecono także wykreślenie informacji o zwiększonych wpływach z VAT), a także prezes UOKiK-Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel (w liście prezes UOKiK domagała się uzupełnienia informacji dotyczących wpływu na rynek i konkurencję; nie otrzymała odpowiedzi). Zignorowane zostały także krytyczne opinie z konsultacji społecznych: krytykowano między innymi błyskawiczne tempo, zaniechanie rozważenia innych rozwiązań i dążenie do ograniczenia konkurencji. Napięty kalendarz wyborczy przeważył jednak szalę. Nowe prawo obowiązuje i rządowe podręczniki drukowane są od roku szkolnego 2014/2015.
W roku 2014, wiceminister edukacji, Maciej Jakubowski wskazał autonomię szkół jako przyczynę sukcesu Polski w badaniu przeprowadzanym w ramach Programu Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów. Czy zatem w myśl wypowiedzi wiceministra:
W raportach OECD, za kluczowy element uważa się bardzo dużą autonomię szkół. Jedną ze zmian wprowadzonych w Polsce w 1999 r. i później konsekwentnie umacnianą, było zwiększenie autonomii polskich szkół i nauczycieli. Polscy nauczyciele pod względem pedagogicznym mają bardzo dużą swobodę w kreowaniu nauczanych treści, w metodach stosowanych w szkole, w wyborze podręczników, czy innych materiałów dydaktycznych.
odejście w kierunku przeciwnym – do centralnie „preferowanego” podręcznika, będzie oznaczało pogorszenie wyniku w tych badaniach? Podręcznik staje się prokrustowym łożem – jest dostosowany do ucznia średniego, a pozostali mają ograniczone perspektywy rozwoju. Kampania MEN uderzyła oczywiście w branżę wydawniczą: WSiP – czołowe wydawnictwo – zanotowało w roku 2014 o ponad połowę mniejszy zysk przed opodatkowaniem, niż w roku 2013. Nowe środowisko prawne zmusiło również wydawnictwo ŻAK do wycofania się z rynku. Ucierpiały ponadto księgarnie. Jest to zatem przykład nieprzewidywalności polskiego prawa– on i wiele innych może hamować powstawanie przyszłych przedsiębiorstw.
Podobne rozwiązanie w krajach europejskich, zostało zastosowane tylko na Węgrzech, w Islandii oraz Grecji. Często spotykany jest jednak udział państwa w pokrywaniu kosztów-przy zachowaniu szerokiego wyboru podeczników. Rozwiązanie takie nie ogranicza konkurencji, nie powoduje zmniejszenia zysków przedsiębiorstw, ani centralizacji i faktycznie prowadzi do wyrównania szans- wszystko to, w cenie zbliżonej do ceny obecnego rozwiązania. Politycy szukali potwierdzeń słuszności wybranej opcji (co widać szczególnie w OSR), a o wiele mniej szkodliwe-umknęło ich uwadze.
Artykuł otrzymał II nagrodę w ramach konkursu Jesienna Szkoła Leszka Balcerowicza. Autor jest absolwentem tegorocznej edycji JSLB.
Artykuł Monopol państwa na rynku wydawniczym – historia rządowego podręcznika pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Polska może odnieść wyjątkowo duże korzyści z deregulacji pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>źródło: Bouis R., Duval R., Raising Potential Growth After the Crisis, OECD 2011
Okazuje się, że redukcja obciążeń administracyjnych na rynku produktów i usług pomogłaby najbardziej Polsce. Dzięki zmniejszeniu biurokracji wydajność polskiej gospodarki zwiększyłaby się w ciągu 10 lat o 14 proc. – najwięcej pośród badanych krajów. Zmiany przydałyby się szczególnie w przypadku przepisów dotyczących sektora energetycznego, transportu, telekomunikacji, handlu detalicznego i bankowości. Co ciekawe, reformy dotyczące rynku pracy i systemu emerytalnego nie polepszyłyby sytuacji w Polsce tak bardzo, jak w przypadku innych krajów. Wzrost PKB, uwzględniający wpływ wprowadzenia szerokich reform obejmujących deregulację rynku produktów i usług oraz zmiany na rynku pracy i w systemie emerytalnym, w horyzoncie 10-letnim wyniósłby w Polsce 17,5 proc. Większe korzyści odniosłyby tylko Belgia i Grecja.
Politycy, obiecujący przed wyborami polepszenie stanu polskiej gospodarki, powinni wziąć sobie do serca powyższe dane. Analiza OECD pokazuje, że zajęcie się deregulacją jest najlepszą drogą do wzrostu dobrobytu w Polsce. Działacze polityczni, zamiast zwalać winę za niekorzystną sytuację w Polsce na biurokrację, powinni intensywnie zabrać się za jej zwalczanie.
Artykuł Polska może odnieść wyjątkowo duże korzyści z deregulacji pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>