Artykuł Kontrola konstytucyjności obostrzeń covidowych – jak robią to Niemcy? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>W Polsce Trybunał Konstytucyjny w czasie pandemii zasłynął przede wszystkim wyrokiem w sprawie przesłanki embriopatologicznej w tzw. ustawie antyaborcyjnej, czym doprowadził do masowych protestów społecznych. Nie odegrał jednak właściwie żadnej roli w zakresie badania proporcjonalności i legalności wprowadzanych przez rząd obostrzeń. Warto przyjrzeć się, jak kontrola konstytucyjności działała w czasie pandemii u naszych sąsiadów.
Niemcy chętnie skarżyli do sądów obostrzenia covidowe. Same sądy administracyjne, zgodnie z szacunkami, rozpatrzyły ponad 10 000 spraw w tym zakresie. Niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny nie musiał rozpatrywać aż takiej liczby spraw, jednak według rocznego sprawozdania FTK w 2020 roku przeprowadził ponad 880 postępowań dot. pandemii covid-19 i obostrzeń z nią związanych, w tym zbadał 240 skarg w trybie pilnym (Eilaufträge). Większość z nich została odrzucona z powodów formalnych, zdarzyły się jednak pojedyncze sukcesy obywateli zaskarżających przewidziane przez rządy środki zapobiegawcze.
Sukcesy przed niemieckim Trybunałem: zgromadzenia i zamknięcie kościołów
Dwa razy Federalny Trybunał przyznawał rację organizatorom zgromadzeń i manifestacji. W kwietniu 2020 roku FTK dopuścił skargę organizatorów manifestacji pod hasłem „Wzmacniać zdrowie zamiast osłabiać prawa podstawowe – ochrona przed wirusami, nie przed ludźmi”, która odbyła się w Gießen w Hesji. Pierwotnie sądy administracyjne uznały ją za sprzeczną z rozporządzeniem heskiego rządu w sprawie zwalczania pandemii Covid-19. Podobnie Trybunał postąpił w sprawie zakazanej w Badenii-Wirtembergii demonstracji przeciwników lockdownu i stanu nadzwyczajnego, nakazując sądowi administracyjnemu rewizję wyroku.
Sukces odniosła również organizacja religijna muzułmanów z Dolnej Saksonii, która zaskarżyła zakaz odbywania obrządku religijnego z uwagi na pandemię. W orzeczeniu z kwietnia minionego roku FTK uznał, że całkowity zakaz jest zbyt daleko idącą ingerencją w zagwarantowaną w ustawie zasadniczej wolność religijną i ustawodawca powinien zapewnić ograniczenie rozprzestrzeniania się wirusa poprzez łagodniejsze środki, takie jak wymóg noszenia maski i zachowania odstępu w miejscu kultu.
Kontrowersyjny „hamulec awaryjny”
Jedną z najbardziej kontrowersyjnych z konstytucyjnego punktu widzenia regulacji zmian wprowadzonych w odpowiedzi na pandemię była kwietniowa nowelizacja ustawy o ochronie przed infekcjami, powszechnie znana jako „federalny/covidowy hamulec awaryjny”, wprowadzający nowe obostrzenia z pominięciem ustawodawstwa krajów związkowych. Swoją nazwę zawdzięcza mechanizmowi, który nowelizacja wprowadzała – przekroczenie w danym okręgu wiejskim lub mieście poziomu 100 nowych zachorowań na 100 000 mieszkańców w przeciągu 7 dni oznaczało ograniczenia w przemieszczeniu się i kontaktach międzyludzkich, w tym zakaz spotkań w prywatnych mieszkaniach oraz godzinę policyjną.
Kontrowersje dotyczą przede wszystkim tego, jak daleka ingerencja w prawa i wolności jednostki została przewidziana w ustawie, jednak nowelizacji sprzeciwiały się również kraje związkowe, których kompetencja do kształtowania polityki pandemicznej została w jej wyniku znacząco ograniczona. Już w pierwszych tygodniach Federalny Trybunał Konstytucyjny wszczął ponad 100 postępowań w związku z nowelizacją (a przede wszystkim godziną policyjną). Póki co Trybunał nie zdecydował się na jednoznaczne zakwestionowanie ustawy, a większość kontrowersyjnych przepisów wciąż czeka na ostateczne rozpatrzenie.
Godzina policyjna na razie dopuszczalna, ale…
5 maja Federalny Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok w sprawie skargi kilkunastu obywateli dot. przepisów § 28b ust. 1 oraz § 73 ust. 1a pkt. 11c ustawy o ochronie przed infekcjami, w brzmieniu nadanym przez kwietniową nowelizację (czyli tzw. federalny hamulec awaryjny). Przepisy dotyczyły wprowadzenia godziny policyjnej między godz. 22 a 5 rano w okręgach, w których dojdzie do więcej niż 100 zakażeń na 100 000 mieszkańców w przeciągu 7 dni. Skarżący zarzucili przepisom nieproporcjonalną ingerencję w wolności jednostki, co miało naruszyć zasadę proporcjonalności, wynikającą z art. 2 niemieckiej ustawy zasadniczej.
Trybunał nie zgodził się z argumentacją skarżących, dostrzegając w zakazie opuszczenia domu „znaczący instrument” w rękach ustawodawcy, służący zwalczaniu rozprzestrzeniania się pandemii. Wątpliwości konstytucyjne nie były zdaniem FTK nieuzasadnione, jednak wysokie ryzyko zakażenia przy wskazanej w ustawie liczbie zakażeń usprawiedliwia ingerencję w wolność jednostki.
Nie jest to jednak rozstrzygnięcie ostateczne – ponieważ skarga została wniesiona w trybie przyspieszonym, rozstrzyga ona jedynie tę konkretną sytuację, nie zaś sam abstrakcyjny problem. Aby orzec o sprawie definitywnie, potrzebne byłoby pełne postępowanie skargowe. W ostatnim zdaniu Trybunał zostawił jeszcze jedną otwartą furtkę – wyrok nie przesądza o proporcjonalności zastosowania godziny policyjnej i zakazu opuszczania mieszkania dla osób zaszczepionych i ozdrowieńców, co powinno być przedmiotem osobnych postępowań. Niekonstytucyjność obostrzeń dla osób zaszczepionych z kolei już pod koniec kwietnia zaskarżyli posłowie do Bundestagu z ramienia liberalnej FDP.
Państwo prawa w czasach zarazy
Ogólne spojrzenie na sądownictwo konstytucyjne u naszych sąsiadów zza Odry w okresie ostatniego półtora roku daje obraz ostrożnej w orzekaniu, ale sprawnie działającej kontroli konstytucyjności wprowadzanych środków i regulacji. Choć krytyce podlega nadmierny konserwatyzm w korzystaniu ze swoich uprawnień, to nie można powiedzieć, że FTK nie wydaje rozstrzygnięć niekorzystnych dla rządzących ani nie kwestionuje działań pozaprawnych. Z czasem również można się spodziewać twardszego podejścia – zapytany o górne granice ograniczania praw jednostki ze względu na pandemię, prezes Trybunału stwierdził, że „im dłużej będą one obowiązywać, tym surowsze muszą być wymagania względem ich uzasadnienia”.
W przeciwieństwie do swojego polskiego odpowiednika, niemiecki TK aktywnie sprawdza proporcjonalność i zgodność z ustawą zasadniczą ustawodawstwa covidowego oraz cieszy się odpowiednim autorytetem, by tego typu kwestię rozstrzygać. Wpływa to również na jakość legislacji – politycy wiedzą, że przekroczenie kompetencji spotka się z reakcją właściwego organu i oznaczać będzie nieskuteczność regulacji. Porównanie z sąsiadami nie wypada dla Polski korzystnie, ale pokazuje też, jak istotna dla przeciętnego obywatela jest praworządność oraz istnienie niezależnych organów kontroli prawa. Zwłaszcza w czasach, gdy władza wykorzystuje prawo do daleko idącego ingerowania w wolność jednostki.
Artykuł Kontrola konstytucyjności obostrzeń covidowych – jak robią to Niemcy? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł UE przeciwko niemieckiemu prawu ograniczającemu konkurencję na rynku farmaceutycznym pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Konkurencja jest jednym z najważniejszych postulatów ustroju kapitalistycznego. Rozwój nie jest możliwy bez rywalizacji przedsiębiorstw. Unia Europejska posiada wyłączne kompetencje w ustanawianiu przepisów prawa konkurencji. Ma to na celu zapewnienie stabilności rynku wewnętrznego i trwałego rozwoju Europy. Ponadto, UE zakazuje wszelkich porozumień między przedsiębiorstwami oraz praktyk wpływających na handel między państwami członkowskimi, które zmierzają do zakłócenia konkurencji m. in. ustalania cen zakupu lub sprzedaży czy podziału rynku.[1] Przepisy prawne mówią o rozwiązaniach, dzięki którym zostanie ona niezachwiana, pozwalają zapobiegać i usuwać skutki prób jej zakłócenia.
Do Trybunału Sprawiedliwości w marcu 2015 roku wpłynął wniosek o wydanie orzeczenia w trybie prejudycjalnym złożony przez wyższy sąd krajowy w Düsseldorfie. Sprawa dotyczy sporu pomiędzy organizacją samopomocy dla pacjentów cierpiących na chorobę Parkinsona (Deutsche Parkinson Vereinigung eV, zwana dalej „DPV”) a niemieckim stowarzyszeniem do walki z nieuczciwą konkurencją ZBW (Zentrale zur Bekämpfung unlauteren Wettbewerbs eV). DPV wraz z holenderską apteką DocMorris opracowało dla swoich członków system bonusów przy zakupie leków na receptę, a ZBW uznało reklamę za nieuczciwą. Sąd okręgowy przychylił się do skargi ZBW i zakazał propagowania rabatów. DPV wniosła apelację od wyroku, sprawa w konsekwencji trafiła do Trybunału Sprawiedliwości.[2]
Niemiecka ustawa o produktach leczniczych ustanawia jednolite ceny sprzedaży dla leków wydawanych na receptę otrzymywanych w sprzedaży wysyłkowej.[3] Zabiera to przedsiębiorstwom możliwość zejścia poniżej ustalonej ceny, a w konsekwencji pozbawia konkurencyjności oraz szansy wejścia na dany rynek. Uderza to głównie w zagraniczne firmy, dla których jedynym kanałem dystrybucji jest sprzedaż internetowa. Jako argument za ustalonymi cenami Niemcy przedstawiają negatywne skutki dla ochrony zdrowia publicznego gdyż uważają, że znikną apteki na obszarach wiejskich. Z tą przesłanką nie zgadza się Trybunał. Stwierdza, iż konkurencja cenowa sprzyjałaby lepszemu zaopatrzeniu aptek w regionach peryferyjnych.[4]
Ponadto Niemcy są zaniepokojeni faktem, iż apteki tradycyjne zmuszone będą do obniżenia jakości usług doradczych i informacyjnych. Jak słusznie zauważa rzecznik generalny TS Maciej Szpunar, przy większej konkurencji należy oczekiwać właśnie odwrotnego efektu.[5] Jeżeli na rynku działa wiele podmiotów to każdy z nich będzie dążył do oferowania usług jak najwyższej jakości za możliwie jak najniższą cenę.
Trybunał Sprawiedliwości w efekcie orzekł niezgodność prawa krajowego z prawem Unii Europejskiej. Ustalanie jednolitych cen środków leczniczych jest sprzeczne z prawem UE, ogranicza swobodę przepływu towarów i przynosi skutki równoznaczne z ograniczeniami ilościowymi.
Konkurencja jest korzystna dla producentów i przede wszystkim dla konsumentów. Przedsiębiorstwa dzięki niej się rozwijają, wdrażają coraz to nowsze i bardziej efektywne pomysły, są innowacyjni. Klienci natomiast za zaoszczędzone pieniądze w drodze wyboru leku w tańszej aptece mogą na przykład dodatkowo kupić ciastko u lokalnego cukiernika wspierając tym samym branżę spożywczą. Polityka protekcjonizmu zawsze przynosi komuś straty. W jakim celu się więc ograniczać pod osłoną argumentu ochrony zdrowia publicznego, kiedy to właśnie najzdrowsza dla wszystkich jest konkurencja?
[1]Traktat o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej, Dziennik Urzędowy Unii Europejskiej, marzec 2010, art. 101 ust. 1.
[2] Polska Agencja Prasowa, https://www.pap.pl/aktualnosci/news,678789,narzucanie-jednolitych-cen-lekow-na-recepte-sprzeczne-z-prawem-ue.html
[3] Arzneimittelgesetz, § 78 ust. 2.
[4] Wyrok Trybunału Sprawiedliwości, 19 października 2016, str. 4 punkt 38.
[5] Opinia Rzecznika Generalnego Macieja Szpunara, czerwiec 2016, str. 5 punkt 47.
Wpisy na Blogu Obywatelskiego Rozwoju przedstawiają stanowisko autorów bloga i nie muszą być zbieżne ze stanowiskiem Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Artykuł UE przeciwko niemieckiemu prawu ograniczającemu konkurencję na rynku farmaceutycznym pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Czy dwa kolejne kraje Europy wprowadzą płacę minimalną? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>
Argumenty zwolenników płacy minimalnej przeważyły w Niemczech, w których ustanowienie najniższego krajowego wynagrodzenia wydaje się być już przesądzone. Wprowadzenie minimalnego wynagrodzenia na poziomie krajowym było głównym warunkiem, pod jakim lewicowa Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) miała zgodzić się utworzyć wielką koalicję z partiami centroprawicowymi – Unią Chrześcijańsko-Demokratyczną i sprzymierzoną z nią bawarską Unią Chrześcijańsko-Społeczną. Mimo początkowego sprzeciwu chadeckiej kanclerz Angeli Merkel 27 listopada br. przedstawiciele centroprawicy ulegli postulatowi SPD. W efekcie jeden z kluczowych elementów 185-stronicowej umowy koalicyjnej stanowi zapis, zgodnie z którym od 2015 roku w Niemczech zostanie wprowadzona ogólnokrajowa płaca minimalna na poziomie 8,50 euro za godzinę. Warto wspomnieć, że zarówno w 2015 r., jak i w 2016 r. będzie obowiązywał okres przejściowy, w czasie którego zarówno związki zawodowe, jak i organizacje pracodawców będą mogły negocjować między sobą ewentualne wyjątki od stosowania minimalnego wynagrodzenia.
Zwolennicy płacy minimalnej cieszą się, że za rok 17 proc. pracujących na terytorium Niemiec (ok. 5,6 mln osób), którzy nazywani są „pracującymi biednymi” („working poor”), będzie miało lepsze warunki płacowe. Argumentują, że zmniejszy to wydatki rządowe na zasiłki, które do tej pory były wypłacane najgorzej zarabiającym. Istnieją jednak poważne argumenty przeciwko wprowadzaniu za Odrą ustawowego minimalnego wynagrodzenia. Po pierwsze, wprowadzenie płacy minimalnej może zniechęcić firmy do zatrudniania pracowników. Ustanowienie ogólnokrajowego minimalnego wynagrodzenia może zaszkodzić szczególnie obszarom byłej NRD, która nadal jest gorzej rozwinięta niż dawne Niemcy Zachodnie. Po drugie, istnieje ryzyko, że wprowadzenie płacy minimalnej może obniżyć konkurencyjność, z której dotychczas słynęły Niemcy – potęga eksportowa Europy i jedno z „najzdrowszych” gospodarczo państw strefy euro. Po trzecie, w Niemczech istniał dotąd dobrze rozwinięty system układów zbiorowych, w ramach których przedstawiciele pracowników i pracodawców negocjowali warunki zatrudnienia dla danych branż czy swoich firm, w tym wysokość płacy minimalnej.
Kolejnym krajem, w którym toczy się dyskusja, czy wprowadzić ogólnokrajowe minimalne wynagrodzenie, jest Szwajcaria. Podobnie jak w Niemczech, w sondażach około 80 proc. ankietowanych obywateli Konfederacji Helweckiej popiera wprowadzenie płacy minimalnej. Lewicowe ugrupowania, m.in. Szwajcarska Partia Socjalistyczna (PSS), postulują, aby ustanowić ją na poziomie 4000 franków szwajcarskich brutto za miesiąc (22 CHF za godzinę). Nawiasem warto wspomnieć, że Polakom suma ta – odpowiadająca 13 600 zł za miesiąc – może wydawać się astronomiczna, jednak średnie wynagrodzenie w Szwajcarii wynosi – w przeliczeniu na złote – 16 700 zł na rękę, za czym idą wysokie ceny (np. równowartość 12 złotych za chleb czy 54 zł za pizzę).
Choć ogólnokrajowe referendum w sprawie wprowadzenia płacy minimalnej odbędzie się dopiero w połowie 2014 roku, to 27 listopada w Radzie Narodowej odbyła się burzliwa debata deputowanych na ten temat. Lewicowa posłanka Ada Marra, mówiąc o osobach zarabiających mniej niż 4000 franków miesięcznie, podkreśliła, że „to prawdziwy skandal, ponieważ sytuacja, w której pracownik zatrudniony w pełnym wymiarze godzin nie może nakarmić swojej rodziny, to przejaw neofeudalizmu”. Z kolei prawicowa deputowana Céline Amaudruz oponowała, że Szwajcaria nie może popełnić takiego błędu jak Francja, w której najniższe ustawowe wynagrodzenie, tzw. SMIC, „wprowadzone zostało jako minimalne, lecz szybko stało się typową płacą w wielu branżach”. Tak samo, jak w przypadku Niemiec, argumentem przeciwko wprowadzaniu minimalnego wynagrodzenia w Helwecji jest dobrze rozwinięty system układów zbiorowych. W dodatku biorąc pod uwagę, że 9 proc. pracujących Szwajcarów (ok. 312 tys. osób) zarabia mniej niż pożądane przez lewicowych polityków 22 franki za godzinę, po wprowadzeniu minimalnej stawki na takim poziomie część z tych pracowników może zostać zwolniona, ponieważ ich firm może nie być stać na zwiększanie płacy, które być może byłoby nawet niewspółmierne do wydajności pracujących osób.
Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach na przykładzie Niemiec – a może również Szwajcarii – przekonamy się, jaki wpływ na poziom zatrudnienia ma wprowadzenie płacy minimalnej. Tymczasem w Polsce trwa debata na temat regionalizacji minimalnego wynagrodzenia, dzięki któremu gorzej rozwinięte regiony o stosunkowo wysokim bezrobociu mogłyby mieć niższą stawkę płacy minimalnej. Jeżeli, zgodnie z zapowiedziami ministra pracy Władysława Kosiniaka-Kamysza, regionalne stawki zostaną wprowadzone, w Polsce również będzie można obserwować efekty pewnego „eksperymentu” – okaże się, czy i w jakiej skali regionalizacja płacy minimalnej zwiększy zatrudnienie w gorzej rozwiniętych regionach naszego kraju.
Artykuł Czy dwa kolejne kraje Europy wprowadzą płacę minimalną? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Kryzys: obniżać czy podwyższać podatki? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Rząd Łotwy, której PKB w tym roku ma urosnąć o 2,2 proc., co daje jej trzecie miejsce w UE, podjął decyzję o obniżeniu PIT w ciągu trzech lat z 25 do 20 proc. począwszy od 2013 r., a także od 1 lipca tego roku obniżył VAT z 22 do 21 proc. Natomiast w połowie lipca ministerstwo finansów Grecji zapowiedziało m. in. obniżenie we wrześniu podatku od dochodów przedsiębiorstw z 25 do 20 proc. Planowana jest także dalsza redukcja CIT aż do 15 proc. Powodem obniżek podatków na Łotwie jest wyhamowanie inflacji, aby kraj miał większe szanse na… wejście do strefy euro. Łotwa zdaje sobie przy tym sprawę z tego, że według prognoz obniżka VAT przyniesie straty w dochodach budżetu o 16,5 mln łatów w tym roku, a w przyszłym o 40,5 mln łatów. Natomiast celem rządu Grecji, kontynuującej miliardowe oszczędności, jest zwiększenie konkurencyjności kraju i przyciągnięcie inwestorów z zagranicy.
Czy takie decyzje są uzasadnione? Zwolennicy obniżania podatków w czasie kryzysu powiedzą, że niższe podatki pozwalają rozruszać pogrążoną gospodarkę, przez co dzięki zwiększonej aktywności gospodarczej budżet wcale nie traci dochodów, a wręcz zyskuje. Jako poparcie tej tezy można przytoczyć odwrotny przykład Litwy. Od 2008 roku w reakcji na kryzys podwyższała ona podatki: CIT z 15 do 20 proc., a VAT z 18 do 21 proc., większe stało się także m. in. obciążenie właścicieli jednoosobowych firm oraz artystów. Wkrótce okazało się, że trzeba zredukować oczekiwane dochody budżetowe, ponieważ podwyżka podatków spowodowała szkodliwy dla budżetu szybki rozrost szarej strefy: urosła ona z 18 proc. PKB w 2008 r. do 27 proc. PKB w 2010 r. Równocześnie spadającym dochodom towarzyszyły niedostateczne i nieracjonalne cięcia wydatków, co prowadziło do wzrostu długu publicznego. W 2011 r. Litwa popadła w nowy kryzys fiskalny. Za to niskie podatki przyczyniły się do zaskakująco szybkiego pożegnania się Irlandii z kryzysem, w przeciwieństwie do pozostałych krajów PIIGS. Zielona Wyspa nie uległa żądaniom Francji i Niemiec, aby podnieść stawkę CIT z 12,5 proc. do 30 proc. Przyczyniło się to do wzrostu zainteresowania inwestorów, m. in. amerykański Twitter wybrał Irlandię na swoją zagraniczną centralę. Irlandia obniżyła także VAT na usługi turystyczne.
Czy każda obniżka podatków jest dobra? „Forbes” przytacza stwierdzenie redaktora „The Wall Street Jornal”, Roberta L. Bartleya, że prawdziwa obniżka podatków musi być „trwała, natychmiastowa i dotyczyć marginalnych stawek”. Dziś za brak tych cech, podobnie jak kiedyś w przypadku George’a W. Busha, można skrytykować działania prezydenta USA Baracka Obamy, który chwali się cięciami podatków polegającymi głównie na wprowadzeniu dodatków do przychodów czy przedłużeniu do końca 2012 r. wprowadzonej przez Busha redukcji podatku od dochodów. W związku z tym efekt tych zmian nie był zadowalający. Wspomniane obniżki podatków w Europie, aby przyniosły dobry rezultat, muszą więc posiadać wspomniane przez Bartleya cechy. Tymczasem np. w Irlandii obniżona stawka VAT na turystykę ma skończyć się w grudniu 2013 roku.
Artykuł Kryzys: obniżać czy podwyższać podatki? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Artykuł Ożywienie dyskusji o euro w Polsce? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>Na uwagę zasługują przede wszystkim trzy poniższe zagadnienia.
Po pierwsze, jak pisze autor raportu, dr Krzysztof Iszkowski, strefę euro zgubiła przede wszystkim jej krótkowzroczna konstrukcja. Europejska Unia Walutowa powstała w oparciu o założenia, że należące do niej kraje będą rzetelnie informować o stanie swoich gospodarek, a także skrupulatnie przestrzegać Paktu Stabilności i Wzrostu, który przewidywał m. in. sankcje pieniężne dla państw nie dążących do obniżenia nadmiernych deficytów budżetowych. Skutkiem takich naiwnych założeń był brak opracowania zarówno strategii postępowania w kryzysie, jak i procedury opuszczania unii walutowej.
Po powstaniu strefy euro szybko okazało się, że zapisów Paktu Stabilności i Wzrostu nie zamierzają przestrzegać zarówno najsilniejsze państwa unii walutowej, czyli Francja i Niemcy, jak i kraje Europy Południowej: Grecja, Włochy, Hiszpania i Portugalia. Te pierwsze uważały, że z racji ich wysokiej pozycji więcej im wolno, natomiast te drugie, słynące z tzw. śródziemnomorskiego modelu państwa opiekuńczego, miały zgoła inne podejście do polityki gospodarczej niż reszta krajów strefy euro. Na przykład Grecja od początku swojego członkostwa we Wspólnotach Europejskich wypłacała zasiłki o wysokości zbliżonej do północnoeuropejskich, podczas gdy produktywność pracowników i dochody budżetu były na dużo niższym poziomie niż w Europie Północnej. Uwidoczniło się coś, co podczas debaty nad raportem dr Barbara Szelewa nazwała brakiem tożsamości euro.
Niesprawdzenie się założenia, że rządy każdego z państw unii walutowej dostosują swą politykę fiskalną do północnoeuropejskiego modelu gospodarczego o niskiej inflacji, umiarkowanym zadłużeniu i wyższej długoterminowej stopie wzrostu gospodarczego, do którego osiągnięcia ma dążyć strefa euro, przemawia za zacieśnieniem unii walutowej poprzez wspólną politykę fiskalną, zwłaszcza, że w teorii ekonomii jest ona charakterystyczna dla tzw. optymalnych obszarów walutowych. Być może o unifikacji fiskalnej trzeba było pomyśleć już przy tworzeniu europejskiej unii monetarnej?
Po drugie, kryzys w strefie euro paradoksalnie otwiera dla Polski nowe scenariusze integracji ze strefą euro. Scenariusz euroentuzjastyczny z nich zakłada wykorzystanie „zamieszania” w eurostrefie, aby poluzować kryteria konwergencji, dzięki czemu Polsce łatwiej byłoby wejść do unii walutowej. Przykładowo, jako że w ciągu ostatnich dwóch lat kurs euro-złoty nie wahał się bardziej niż o 15 proc., moglibyśmy się ubiegać o zwolnienie z wymogu dwuletniej obecności w tzw. systemie ERM2, wymagającym maksymalnych wahań kursu właśnie na tym poziomie. Z kolei scenariusz eurosceptyczny polegałby na skorzystaniu ze złej sytuacji w strefie euro, aby – podobnie jak Wielka Brytania i Dania – wynegocjować klauzulę „opt-out”, zwalniającą z obowiązku wchodzenia do strefy euro. Zgodę innych państw Unii Europejskiej zarówno na pierwszy, jak i na drugi scenariusz, można byłoby wynegocjować podczas rewizji unijnych traktatów, towarzyszącej ustalaniu nowych zasad koordynacji polityki gospodarczej
Po trzecie, w raporcie podniesiona została kwestia sposobu zastępowania złotego przez euro. Autor proponuje, że zamiast realizować strategię zastosowaną w krajach wcześniej przystępujących do strefy euro, opierającą się na krótkim okresie dwuwalutowości poprzedzonej intensywną kampanią informacyjną, Polska powinna dłużej „oswajać się” z euro. Po ustaleniu ostatecznego kursu wymiany złotego na euro ceny mogłyby być podawane zarówno w złotych, jak i w euro nie przez obowiązkowe pół roku, ale nawet przez dwa lata. Po upływie takiego czasu nastąpiłoby także ostateczne wycofanie złotego.
Aby zapobiec wysokiej inflacji wynikającej z zaokrąglania cen po wprowadzeniu euro, co miałoby utrzymać pozytywne postrzeganie unii walutowej i Unii Europejskiej przez obywateli, w raporcie pojawiły się jednak pomysły, które mimo wszystko można określić jako kontrowersyjne: przykładowo, jakiś czas przed wprowadzeniem euro powinno się prawnie wymusić zaokrąglanie cen w złotych poprzez wycofanie z obiegu monet jedno i dwugroszowych i nakaz ustalania cen produktów w wielokrotnościach 5 groszy czy też dobrowolne zobowiązanie się sklepów do niepodnoszenia cen przez kilka miesięcy po wprowadzeniu euro (można sobie wyobrazić, jak po upływie tych kilku miesięcy mogłyby „wystrzelić” ceny w tych sklepach).
Okazuje się, że problematyka strefy euro jest bardzo wieloaspektowa i wymaga szerokiej dyskusji, zwłaszcza w sytuacji obecnych problemów europejskiej unii walutowej, a także przy istniejących w społeczeństwie stereotypach i rosnących obawach dotyczących euro. Do ożywienia krajowej dyskusji na temat wprowadzenia euro ma szanse przyczynić się, oprócz wyżej wspomnianego raportu, otwarte w ostatni piątek przez NBP pierwsze w Polsce Centrum Informacji o Euro, zwłaszcza że według badań Eurobarometru bank centralny jest instytucją, której informacjom na temat euro Polacy najbardziej ufają. W Centrum mają być organizowane „otwarte wykłady, konkursy i wystawy” na temat euro, a jeśli wierzyć słowom prezesa NBP prof. Marka Belki, „to nie będzie ośrodek propagandy, to będzie ośrodek dyskusyjny”. Czas pokaże, czy Centrum stanie się aktywnie działającym miejscem rzetelnej edukacji i ścierania się różnych poglądów na temat europejskiej integracji gospodarczej.
Artykuł Ożywienie dyskusji o euro w Polsce? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.
]]>