Warning: Creating default object from empty value in /home/klient.dhosting.pl/for/blogobywatelskiegorozwoju.pl/wp-content/themes/hybrid/library/functions/core.php on line 27

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/klient.dhosting.pl/for/blogobywatelskiegorozwoju.pl/wp-content/themes/hybrid/library/functions/core.php:27) in /home/klient.dhosting.pl/for/blogobywatelskiegorozwoju.pl/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
lewica – Blog Obywatelskiego Rozwoju https://blogobywatelskiegorozwoju.pl "Rozmowa o wolnościowym porządku społecznym" Thu, 12 Oct 2023 07:56:03 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.1.18 Walczmy o wolności i państwo prawa, a nie o plemienne etykietki! https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/walczmy-o-wolnosci-i-panstwo-prawa-a-nie-o-plemienne-etykietki/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/walczmy-o-wolnosci-i-panstwo-prawa-a-nie-o-plemienne-etykietki/#respond Tue, 29 Aug 2017 13:35:17 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=5349 Na Twitterze rozgorzał spór o to, kto jest „lewicą”, a kto „prawicą”. Tymczasem te etykietki już dawno straciły merytoryczny sens, tzn. zdolność oznaczania różnych ustrojów, zwłaszcza w praktyce politycznej. Są one jak nazwy rywalizujących ze sobą klubów piłkarskich. Spór o ich sens jest toczony pod wpływem jakiegoś plemiennego odurzenia i jest przejawem bezsensu. Historycznie „prawica” […]

Artykuł Walczmy o wolności i państwo prawa, a nie o plemienne etykietki! pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>

źródło: Wikimedia Commons

Na Twitterze rozgorzał spór o to, kto jest „lewicą”, a kto „prawicą”. Tymczasem te etykietki już dawno straciły merytoryczny sens, tzn. zdolność oznaczania różnych ustrojów, zwłaszcza w praktyce politycznej. Są one jak nazwy rywalizujących ze sobą klubów piłkarskich. Spór o ich sens jest toczony pod wpływem jakiegoś plemiennego odurzenia i jest przejawem bezsensu.

Historycznie „prawica” broniła wolności gospodarczej, w tym jej rdzenia – własności prywatnej, a lewica popierała zwiększoną interwencję państwa czyli etatyzm. Gdyby zastosować to kryterium, to lewicę w Polsce w największym stopniu reprezentuje PiS i partia „Razem”. Ale ta pierwsza nazywa siebie prawicą, a druga lewicą!

Ustroje należy odróżniać według skali indywidualnych wolności. Ich szeroki zakres jest możliwy tylko w państwie prawa, które zawiera niezależny od polityków wymiar sprawiedliwości. Wg tego kryterium na jednym krańcu mamy niektóre kraje Zachodu, np. Szwajcarię, Wielką Brytanię, państwa skandynawskie (za wyjątkiem podatków), a na drugim – socjalistyczne despotie, takie jak Korea Północna czy Kuba. Blisko nich jest Białoruś, Uzbekistan, Turkmenistan. Zob. rozmaite rankingi, np Freedom House, Fraser Instittue.

Antyliberalizmy są do siebie podobne. Przykładowo Mussolini zaczął jako antyliberał – socjalista, a skończył jako antyliberał – faszysta. Przez cały czas wielbił władzę państwa, a gardził wolnym rynkiem i społeczeństwem obywatelskim. Tyle, że najpierw robił to dla dobra proletariatu, a potem dla dobra narodu. Różnice w oficjalnej retoryce nie powinny przysłaniać podobieństw pomiędzy skrajnie antyliberalnymi systemami. Różnice między nimi są o wiele mniejsze niż różnice między każdym z nich a ustrojami, gdzie obowiązuje państwo prawa oraz działa demokracja i rynek.

Share

Artykuł Walczmy o wolności i państwo prawa, a nie o plemienne etykietki! pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/walczmy-o-wolnosci-i-panstwo-prawa-a-nie-o-plemienne-etykietki/feed/ 0
Populiści rosną w siłę – indeks autorytarnego populizmu Timbro https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/populisci-rosna-w-sile-indeks-autorytarnego-populizmu-timbro/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/populisci-rosna-w-sile-indeks-autorytarnego-populizmu-timbro/#respond Thu, 17 Aug 2017 09:44:16 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=5308 Szwedzki think tank Timbro już po raz drugi zaprezentował „Indeks autorytarnego populizmu”. Celem indeksu jest m.in. diagnoza na ile partie populistyczne stanowią zagrożenie dla przyszłości demokracji liberalnej w Europie (twórcy indeksu biorą pod uwagę kraje UE oraz Islandię, Norwegię, Szwajcarię, Serbię i Czarnogórę). Autorzy nie tylko pokazują stan obecny, ale sięgają także po dane historyczne, […]

Artykuł Populiści rosną w siłę – indeks autorytarnego populizmu Timbro pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Szwedzki think tank Timbro już po raz drugi zaprezentował „Indeks autorytarnego populizmu”. Celem indeksu jest m.in. diagnoza na ile partie populistyczne stanowią zagrożenie dla przyszłości demokracji liberalnej w Europie (twórcy indeksu biorą pod uwagę kraje UE oraz Islandię, Norwegię, Szwajcarię, Serbię i Czarnogórę). Autorzy nie tylko pokazują stan obecny, ale sięgają także po dane historyczne, które pokazują wzrost poparcia w Europie dla partii o charakterze populistycznym i/lub autorytarnym w ostatnich dekadach.

Twórcy indeksu przyznają, że partie populistyczne różnią się od siebie, ale charakteryzuje je większość z poniższych cech:

1) budowanie wizerunku prowadzenia wojny z jakimiś skorumpowanymi elitami,

2) brak poszanowania dla zasad państwa prawa,

3) żądanie zwiększenia roli demokracji bezpośredniej,

4) dążenie do zwiększenia roli państwa w życiu obywateli i w gospodarce poprzez np. dodatkowe uprawnienia dla policji i wojska czy nacjonalizację prywatnych banków i korporacji,

5) bardzo duży krytycyzm dla działań Unii Europejskiej, otwartości na imigrację, globalizacji, wolnego handlu czy NATO,

6) wykorzystywanie rewolucyjnych haseł i obietnic radykalnej zmiany.

Nie ulega wątpliwości, że partia rządząca w Polsce – Prawo i Sprawiedliwość – posiada większość z tych cech i stąd nie dziwi zakwalifikowanie jej przez Timbro do zbioru partii populistycznych.

Jak pokazują autorzy indeksu najsilniejsze poparcie dla partii populistycznych wystąpiło w ostatnich wyborach na Węgrzech, w Polsce oraz w Grecji. Najmniejsze poparcie zaobserwowali w krajach niewielkich terytorialnie – Islandii, Czarnogórze, Luksemburgu i na Malcie. Biorąc pod uwagę wyniki ostatnich wyborów w Europie, poparcie dla prawicowych i lewicowych populistów wzrosło łącznie do ok. 20 proc., dzięki głosom ponad 55 mln mieszkańców Europy. Poparcie dla populistycznych idei jest dwukrotnie wyższe niż na początku lat 80-tych.

Najszybszy wzrost poparcia dla populistów autorzy łączą z kryzysem gospodarczym na świecie sprzed kilku lat oraz reakcjami na napływ uchodźców do Europy. W krajach gdzie ostatnio odbywały się ważne z perspektywy europejskiej wybory – Holandii i Francji – populistom nie udało się wygrać, ale umocnili swoje pozycje. Partie populistyczne są jednak u władzy (samodzielnie lub jako członkowie koalicji) w 9 krajach Europy od których należą: Węgry, Polska, Grecja, Bułgaria, Norwegia, Finlandia, Łotwa, Słowacja i Szwajcaria. Fakt, że siedem z tych krajów należy do Unii Europejskiej, generuje ryzyko dla stabilności europejskiej wspólnoty, m.in. ze względu na wrogość tych partii dla wielu wartości i zasad UE.

Poparcie dla partii z nacjonalistyczno-autorytarnej prawicy rośnie nieprzerwanie od lat. Po ostatnich wyborach, jak pokazują autorzy, największe poparcie dla populistycznej prawicy wystąpiło na Węgrzech, w Polsce, Szwajcarii, Austrii oraz Danii. Dopiero od kilku lat podobny trend wzrostowy dotyczy także partii skrajnie lewicowych. Radykalna lewica osiągnęła największe poparcie wyborcze w Grecji, co pozwoliło jej na objęcie władzy, a silna jest też m.in. we Włoszech, w Hiszpanii i na Cyprze.

Wyniki zaprezentowane przez Timbro nie powinny jednak prowadzić do defetyzmu. Co prawda partie populistyczne w Europie wiele łączy, ale nie oznacza to, że takie same są przyczyny wzrostu poparcia dla tych partii w poszczególnych krajach. Przyczyny są moim zdaniem różne i wymagają dobrej krajowej diagnozy po stronie anty-populistycznej części społeczeństwa obywatelskiego, organizacji pozarządowych czy partii, które chcą skutecznie mierzyć się z populizmem, nie licytując się na populizm.

Jak napisałem w XXV numerze magazynu Librte!Złe zmiany nie powinny paraliżować, tylko mobilizować. Populistyczne rządy partii prawicowych i lewicowych (a często łączącej różne złe pomysły na państwo i gospodarkę „lewoprawicy”) w wielu krajach na świecie powinny mobilizować do działania na rzecz ograniczenia wpływu państwa i polityków na nasze życie. Receptą na populizm socjalny czy narodowy nie jest jeszcze większy populizm opatrzony inną etykietką, ale wzmacnianie wolności jednostki i fundamentów otwartej gospodarki rynkowej”. Silniejszy prawicowy i lewicowy populizm wymaga jeszcze większej mobilizacji i sprawności organizacyjnej po stronie wszystkich tych, którzy nie chcą by systemy polityczne i gospodarcze w Polsce i innych krajach były ofiarami licytacji na rozdawnictwo pieniędzy publicznych czy uzasadnianej „wolą ludu” dewastacji zasad państwa prawa.

Więcej na temat indeksu w komunikacie prasowym Epicenter oraz na stronie Timbro.

Share

Artykuł Populiści rosną w siłę – indeks autorytarnego populizmu Timbro pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/populisci-rosna-w-sile-indeks-autorytarnego-populizmu-timbro/feed/ 0
Prawica i wolny rynek – nieoczywisty związek https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/prawica-i-wolny-rynek-nieoczywisty-zwiazek/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/prawica-i-wolny-rynek-nieoczywisty-zwiazek/#respond Wed, 03 May 2017 22:00:59 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=5013 O ile w przypadku zwolenników lewicy jasne jest ich niechętne podejście do wolnorynkowych rozwiązań – takich jak niskie i proste podatki czy pozostawienie inwestycji w rękach prywatnych – to w przypadku prawicy sprawa jest bardziej skomplikowana. Tę komplikację widać nie tylko w Polsce, ale także między innymi podczas obecnej kampanii wyborczej we Francji. Ogólna zasada jest taka: […]

Artykuł Prawica i wolny rynek – nieoczywisty związek pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
O ile w przypadku zwolenników lewicy jasne jest ich niechętne podejście do wolnorynkowych rozwiązań – takich jak niskie i proste podatki czy pozostawienie inwestycji w rękach prywatnych – to w przypadku prawicy sprawa jest bardziej skomplikowana. Tę komplikację widać nie tylko w Polsce, ale także między innymi podczas obecnej kampanii wyborczej we Francji. Ogólna zasada jest taka: jeżeli działania rządzących, idee polityczne bądź ruchy społeczne, które mają według konserwatystów bronić (różnie rozumianych) tradycji narodowej i zdrowego rozsądku przed „poprawnością polityczną”, są jednocześnie wolnorynkowe, wówczas wolny rynek spotyka się z aplauzem prawicowców. Ale jeżeli prawicowi autorzy krytykują upadek dyscyplinującej jednostkę kultury i indywidualistyczną „swawolę” jednostek dążących do osobistego dobrobytu, wówczas wolny rynek staje się elementem zasługującego na ciosy „zgniłego, liberalnego świata”.

Weźmy na przykład nazwę bardzo prawicowej w swoim wydźwięku firmy produkującej tak zwaną „patriotyczną odzież”: „Red is Bad”. Równie dobrze nazwa ta, nawiązująca do symbolicznego skojarzenia lewicy z „czerwonym sztandarem”, mogłaby sugerować krytykę socjalistycznej ingerencji w wolny rynek – na przykład pomysłów takich jak opracowywany właśnie przez Ministerstwo Kultury ustawowy nakaz ustalania jednolitej ceny wchodzących na rynek książek, aby zapobiec zbyt niskim cenom i w ten sposób „uratować księgarnie”. Tymczasem hasło „Red is Bad”, wypisywane także na budynkach przez młodych neofaszystów, odnosi się w zamyśle środowisk prawicowych i skrajnie prawicowych przede wszystkim do symbolicznej promocji siermiężnego, nacjonalistycznego podejścia do polskości. Hasło to wyraża niechęć jego głosicieli do zjawisk takich jak ponoć „lewicowa” różnorodność poglądów i „swawolna” możliwość wyboru przez jednostkę różnych dróg życiowych. Przy czym dodatkową komplikacją jest fakt, że w dniu, kiedy piszę ten tekst, omawiana firma odzieżowa, która powstała po to, aby zaspokajać nacjonalistyczne gusta, oferuje jednocześnie – o ironio – koszulkę z cytatem z Miltona Friedmana: „Społeczeństwo, które przedkłada równość nad wolność, nie ma ani jednego, ani drugiego. Społeczeństwo, które przedkłada wolność nad równość będzie się szczyciło i jednym, i drugim”. Nie wiadomo, co ten cytat robi na koszulce firmy celującej w działaczy i sympatyków skrajnej prawicy, którzy, jak czytamy w deklaracji ideowej Obozu Narodowo-Radykalnego z 30 kwietnia 2017 roku, sugerują zastąpienie indywidualnej wolności wyboru dyktatem jednolicie rozumianego „wspólnego interesu Narodu” czy „tradycji i ducha polskości”. Pisząc to, nie sprzeciwiam się „polskości” czy „interesowi Narodu” jako takim, lecz ryzyku tłamszącego wolność Polek i Polaków narzucania jedynie słusznych koncepcji „polskości” czy „interesu Narodu” przez władze państwowe, co sugerują takie fragmenty deklaracji ONR, jak uznanie „demokracji liberalnej” za „totalitaryzm (…) skrajnie szkodliwy dla wspólnoty narodowej” oraz zapowiedź, że „Państwo polskie, pełniąc funkcję służebną wobec Narodu polskiego, będzie jednocześnie pełnić funkcje wychowawcze”. Istnieje ryzyko, że w sferze obyczajowej państwowa koncepcja „polskości” będzie realizowana poprzez spełnianie najskrytszych „wychowawczych” marzeń sympatyków prawicy, czasami również tej nieskrajnej: treścią tych „tradycji i ducha polskości” będzie programowe ignorowanie problemu przemocy w rodzinie oraz cenzurowanie poglądów lewicowych czy też po prostu „niedostatecznie patriotycznych”, a może nawet wpisanie do konstytucji biblijnego nakazu posłuszeństwa żony mężowi jako zapisu realizującego „wizję Wielkiej Polski jako państwa przenikniętego duchem katolickim” (mimo że wielu katolickich interpretatorów uznaje cytaty typu „żony niechaj będą poddane swym mężom” jedynie za odniesienia do zwyczajów z czasów powstawania Biblii albo za część metafory nakazującej wzajemne oddanie się małżonków). Oprócz zagrożenia dla indywidualnej wolności w sferze obyczajowej, deklaracja ONR potwierdza także moje przypuszczenie, że wizja polskości, którą chcą realizować zwolennicy nacjonalizmu, wcale nie obejmuje realizacji hasła „Red is Bad” w sferze gospodarczej. Wręcz przeciwnie, manifest ONR mówi o tym, że „Strategiczne sektory gospodarki muszą pozostać pod kontrolą państwa. (…) Państwo będzie chronić i stymulować rozwój gospodarki narodowej”. Mimo że w swojej deklaracji ONR-owcy podkreślają również znaczenie własności prywatnej, to przytoczone zdania pozwalają im uzasadniać działanie przeciw własności prywatnej, na przykład podwyższanie podatków, aby finansować „strategiczną” rolę państwa w gospodarce. O groźbie ataku na własność prywatną pod rządami z faktycznym bądź „duchowym” poparciem ONR świadczy także nacjonalizm tej organizacji: w tym przypadku atak na prywatne mienie dokonywałby się poprzez niszczenie przedsiębiorstw prowadzonych przez obcokrajowców.

Tyle tytułem wstępu o złowieszczym, radykalnym odłamie prawicy – bardziej zasadne wydaje się być bowiem przypatrywanie się nie tyle ruchom skrajnym, co szerokim kręgom umiarkowanych tradycjonalistów, których erudycyjnym postulatom także zdarza się zresztą zawierać złowieszcze elementy. „Teologia Polityczna”, intelektualne zaplecze polskiej prawicy, dołączyła dwa lata temu ‎do zamówionej przeze mnie książki zakładkę, na której redakcja ta informowała, że jej misją jest między innymi promocja konserwatywnego liberalizmu i wolnego rynku. Mimo tej deklaracji na stronach „Teologii Politycznej” można przeczytać klasyczne już pomstowania na „neoliberalizm”: Krzysztof Tyszka-Drozdowski przeciwstawia poparcie dla wolnego rynku zainteresowaniu filozofią, sytuując liberalizm gospodarczy po stronie „muzyki rozrywkowej”: „Ideałem jest zawiesić demokrację i kazać ludowi przecierpieć – w końcu jest nierozgarnięty – aby potem dostąpić królestwa neoliberalnej szczęśliwości. (…) Powieści Kiplinga o elicie zarządzającej brytyjskim imperium to historie ludzi o wykształceniu klasycznym; uformował ich Tukidydes i Plutarch, a nie Milton Friedman i muzyka rozrywkowa. (…) Polityka to przestrzeń pewnych wartości, której wiedza ekonomistów nie może usunąć. A jeśli nawet – to tylko ze szkodą dla państwa i narodu. Dylemat jest taki: jakich chcemy polityków, jakiej chcemy polityki? Balcerowicz czy Kaczyński?” – nawołuje Tyszka-Drozdowski w artykule „Balcerowicz i Saint-Simon”. Gdyby tylko autor uruchomił wyobraźnię, odkryłby, że głosząc takie poglądy, jest w błędzie. To właśnie między innymi przekonywanie władz, żeby porzuciły bezsensowne antywolnościowe pomysły – jak wspomniana minimalna cena książki – może być dla wielu osób impulsem do rozważań filozoficznych, a także do rozpoczęcia szlachetnej działalności obywatelskiej, tak przecież wychwalanej przez wielu filozofów już od starożytności. Pozostając przy przykładzie czytelniczym, można także dojść do przekonania, że potencjalne wywalczenie przez zwolenników gospodarczego liberalizmu, aby jednak nie wprowadzano minimalnej ceny książki, sprawi, że nadal osoby o niższych zarobkach będą mogły pozwolić sobie na zakup literatury po okazyjnych cenach (spodobał mi się ironiczny komentarz, jaki 14 marca opublikowała recenzentka książek prowadząca youtube’owy kanał BookPlease, pisząca pod pseudonimem Yui Tamashi: „Jestem ciekawa, jak zmniejszy się czytelnictwo, gdy ujednolicą ceny książek. (…) Zamiast cenę powinni ujednolicić wielkość książek, żeby ładniej wyglądały na półce. A tak na serio, to niech oni [politycy] wezmą się za coś ważniejszego, jak reforma zdrowia czy szkolnictwa”). Na tym przykładzie widać, że wolny rynek, wbrew sloganowym poglądom Tyszki-Drozdowskiego, stanowi przeciwieństwo procesu stawania się obywateli „nierozgarniętym ludem”. Innym przykładem niechęci intelektualnego środowiska prawicowego do wolnego rynku jest artykuł Tomasza Herbicha, w którym autor postuluje „rehabilitację sprawiedliwości społecznej” i chwali rząd PiS za rewolucję w postaci skończenia z indywidualistycznym i dążącym do szczęścia jednostki sposobem myślenia, reprezentowanym ponoć – co dla mnie jest kompletnie kuriozalne – przez Platformę Obywatelską; „W wyniku podwójnych wyborów w 2015 roku rządy w Polsce objęła formacja, która świadomie połączyła w swoich deklaracjach postulaty zmian ustrojowo-politycznych, podstawowe dla niej od chwili jej powstania, z pakietem głębokich reform społecznych, uzyskując dla tego programu szerokie poparcie” – pisze z ulgą Herbich.

Jednocześnie jednak filozofka Agnieszka Kołakowska na stronach „Teologii Politycznej” traktuje poparcie dla wolnego rynku jako oczywisty element konserwatywnego uniwersum światopoglądowego. „Papież Franciszek w swojej encyklice «Laudato Si’» obwinia za nie [za globalne ocieplenie] kapitalizm i wolny rynek. (…) Odrzuca on kategorycznie, z powodów ideologicznych, równie oczywistą dla zdrowego rozsądku i historycznego zmysłu myśl o korzyściach, jakie mogą płynąć z wolnego rynku” – argumentuje (w tym przypadku słusznie) Kołakowska. Również Mariusz Staniszewski, redaktor naczelny konserwatywnego kwartalnika „Rzeczy Wspólne”, w numerze „Kiedy będziemy potęgą” (23(2)/2016) krytykuje polskie wysokie podatki (wraz z ich zwolennikami) jako utrudniające jednostkom osiągnięcie dobrobytu ekonomicznego: „Prosty, przejrzysty, zachęcający do pracy i inwestowania [system podatkowy] nie tylko zapewnia państwu wysokie i stabilne dochody, lecz przede wszystkim daje obywatelom wolność. (…) Progresywny system podatkowy wynika bowiem głównie z zazdrości, a nie funkcjonalności” – pisze Staniszewski. W obliczu dokonywanej przez Platformę Obywatelską nacjonalizacji oszczędności emerytalnych Polek i Polaków oraz poluzowywania reguł unikania nadmiernego zadłużenia publicznego Gowin, jeszcze jako członek Platformy, powiedział w 2013 roku: „Spór Leszek Balcerowicz – Jacek Rostowski nie jest sporem personalnym, lecz ideowym: wolny rynek kontra socjalizm. W tej sprawie niestety Rostowski to socjalizm”. We wrześniu 2016 roku – czyli już jako minister w niechętnym wobec wolności gospodarczej rządzie PiS Gowin powiedział: „Nie byłyby potrzebne te wszystkie dopłaty i fundusze, gdyby w Europie był rzeczywiście wolny rynek”. Z kolei Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości w obecnym prawicowym rządzie, był 23 października 2014 roku jednym z ośmiu posłów sprzeciwiających się projektowi rozszerzenia oskładkowania umów zleceń, który, poparty przez 419 posłów, stanowił triumf ponadpartyjnego etatystycznego ataku wymierzonego w nisko zarabiających pracowników chcących płacić niższe podatki; ataku dokonanego w imię „sprawiedliwości społecznej” (a tak naprawdę: w imię zwiększenia dochodów Zakładu Ubezpieczeń Społecznych). Zresztą jeszcze w 2011 roku politycy Prawa i Sprawiedliwości twierdzili, że obciążenie standardowych umów o pracę podatkami i składkami jest za wysokie, a wzorcem powinny stać się umowy cywilnoprawne: „Szczególnie jaskrawym przykładem [nierówności podatników] jest dyskryminacyjne traktowanie przez prawo podatkowe umów o pracę w porównaniu z tzw. samozatrudnieniem i umowami cywilnoprawnymi” – można było wtedy przeczytać w programie partii Jarosława Kaczyńskiego. Taki pogląd jest dzisiaj nie do pomyślenia – spójrzmy chociażby na wzrost podatków zapowiedziany w uzasadnieniu do – przyjętego już przez Sejm w listopadzie 2016 roku – prezydenckiego projektu ustawy obniżającej wiek emerytalny.

Co sprawia, że podejście polskich środowisk prawicowych do wolnego rynku i wolności indywidualnych miota się od uwielbienia do nienawiści? Kluczem do odpowiedzi na to pytanie są uwarunkowania historii najnowszej, w jakich ukształtowała się obecna polska narracja prawicowa. Narracja ta wyrosła z opozycji wobec Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, czego dalekim odblaskiem jest właśnie hasło „Red is Bad” jako nazwa „patriotycznej” firmy odzieżowej. W okresie PRL osoby o poglądach konserwatywnych – zarówno nieprowadzące publicznej działalności społecznej i politycznej, jak i członkowie ruchów opozycyjnych takich jak różnorodna światopoglądowo „Solidarność” czy Niezależne Zrzeszenie Studentów – naturalnie uznawały za zasadny sprzeciw wobec wszystkiego, co reprezentował ówczesny ustrój realnego socjalizmu: a zatem w skład obowiązkowych prawicowych poglądów weszła zarówno walka z programową niechęcią komunistycznego państwa wobec polskiej tradycji opartej na Kościele katolickim, jak i walka z powodującym w Polsce ubóstwo socrealistycznym centralnym planowaniem, które charakteryzowało się przede wszystkim zakazem prywatnej inicjatywy gospodarczej oraz ogromnym ograniczeniem wolności wymiany handlowej z zagranicą.

Stąd współczesna polska narracja konserwatywna zawiera dwa elementy: zarówno sprzeciw wobec zagrożeń mogących zniszczyć polską kulturę, jak i sprzeciw wobec odbierającego ludziom wolność i dobrobyt etatyzmu gospodarczego. Oba zjawiska kojarzą się konserwatystom – w tym także pokoleniu młodszemu, niepamiętającemu PRL – z widmem powrotu, chociażby częściowego, do zgubnego dla kultury i gospodarki zniewolenia społeczeństwa socjalistycznymi rządami. Jednak te dwa elementy konserwatywnej narracji – kulturowy i rynkowy – nie są wobec siebie równorzędne. Wydaje mi się, że konserwatyści popierają ograniczone państwo przede wszystkim dlatego, że państwo takie – właśnie z racji swojego ograniczenia – nie dąży do przejęcia kontroli nad rodziną i do wpajania jej „ideologii gender”, a rodzice mogą wychowywać dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Właśnie ta zaleta ograniczonego państwa sprawia, że konserwatyści przyjmują tę koncepcję z całym „dobrodziejstwem inwentarza”. Mając świadomość, jak zbawienne dla autonomii rodziny jest ograniczone państwo, przy okazji wychwalają to ograniczone państwo również w kontekście braku nadmiernej ingerencji rządzących w gospodarkę.

To właśnie walka z zagrożeniami dla polskiej kultury i obyczajów stała się – być może całkiem niedawno, czyli w okolicach zwycięstwa PiS w 2015 roku – nadrzędnym elementem polskiej narracji prawicowej. Innymi słowy, jeżeli jakieś działanie rządzących ma umocnić bądź przywrócić „polskość” (czasami bardzo specyficznie rozumianą), to na dalszy plan schodzi to, czy owi rządzący opowiadają się za wolnością ekonomiczną, czy też ją zwalczają. Takie nierówne podejście widać choćby w ogromnym zapale konserwatystów do krytykowania konwencji Rady Europy o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet: w lutym prezydent Andrzej Duda powiedział o tej konwencji „przede wszystkim nie stosować”. Przeciwne polskiej tradycji ma być w tym międzynarodowym dokumencie to, że – co pojawia się jak mantra w wypowiedziach wielu przedstawicieli prawicy – konwencja zobowiązuje Polskę do podjęcia działań na rzecz „wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn”. Jednocześnie nie widać wśród konserwatystów oburzenia na interwencjonistyczny plan Morawieckiego – ustalający z góry, w czym dany region Polski ma się specjalizować gospodarczo – czy też na zawarte w przeglądzie emerytalnym z października 2016 roku pomysły oskładkowania umów o dzieło; prawicowcy raczej nie złoszczą się na decyzję rządu Szydło o rezygnacji z obietnicy wycofania wprowadzonej przez PO podwyżki VAT z 22 proc. do 23 proc. Gdyby wolny rynek rzeczywiście był obejmowany przez konserwatystów tak samo wielką troską jak „tradycja narodowa”, środowiska takie jak „Teologia Polityczna”, Ośrodek Myśli Politycznej, Fundacja Republikańska, tygodniki „wSieci” i „do Rzeczy” oraz portal „wPolityce” już dawno pomstowałyby na przywodzącą na myśl socjalistyczny etatyzm politykę PiS. Tymczasem najważniejsza jest „obrona polskości” dokonywana poprzez walkę z ideami takimi jak godzące w „autonomię rodziny” samostanowienie kobiet, czy też poprzez kultywowanie absurdalnie częstej obecności wątku katastrofy smoleńskiej, żołnierzy wyklętych i Jana Pawła II w polskiej polityce kulturalnej.

Tę istniejącą w polskiej narracji konserwatywnej nadrzędność „obrony polskiej tradycji” wobec (również bywającej dla prawicy ważną) „obrony wolnego rynku” dobrze widać na przykładzie dwóch różnych wypowiedzi konserwatywnego filozofa polityki Zbigniewa Stawrowskiego. W opublikowanym w 2014 roku eseju „Solidarność, miłosierdzie, sprawiedliwość” Stawrowski argumentuje, że „To nie państwo, lecz ludzie – konkretne wolne i odpowiedzialne jednostki – mogą i powinni być solidarni. Byłoby już całkiem nieźle, gdyby państwo starało się w tym jak najmniej przeszkadzać. Jeśli sprawujący rządy pod hasłem solidarności podejmują działania nadające trosce o potrzebujących trwały instytucjonalny kształt, to ryzykują, że uczynią z solidarności jej karykaturę, czyli tzw. «państwo socjalne». (…) Najgorsze jest to, że państwo, które usiłuje być w podobny sposób „solidarne”, zaniedbuje swoją podstawową funkcję – przestaje być sprawiedliwe. (…) Nierównomiernie nakłada [ono] na obywateli brzemiona, by zdobyć środki na swą politykę socjalną”. Tekst Stawrowskiego nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z autorem wyrażającym na wskroś wolnościowy pogląd, że najbardziej sprawiedliwe będzie to, aby to do mnie, a nie do państwa, należała decyzja, co uczynię ze swoimi pieniędzmi – co w gruncie rzeczy jest postulatem możliwie jak najniższych podatków. Jednak głoszenie takich przekonań nie przeszkadza temu samemu filozofowi rok później mówić w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej”, a znamiennie zatytułowanym „Mord założycielski RP”, że zwolennicy PiS to zwolennicy wspólnoty etycznej opartej na prawdzie, a przeciwnicy PiS są wrogami tych wartości. „Czuję się spadkobiercą (…) etycznej wspólnoty podstawowych wartości. I patrząc z takiej perspektywy i z wnętrza tej wspólnoty, potrafię zidentyfikować naszych wrogów” – mówi najpierw ogólnie filozof, a następnie uszczegóławia swoje rozważania: [Konflikt między PiS a PO] to bardzo poważny, wręcz fundamentalny, spór o znaczenie dla Polski prawdy i sprawiedliwości. (…) Wielu ludzi bardzo mocno związało się z projektem III RP. Jedni ideowo, wierząc w medialny przekaz o 25 latach wolności, rozwoju i demokracji, inni uwikłali się w stworzoną przez ten system strukturę interesów. (…) W każdym razie i jedni, i drudzy bardzo mocno bronią dziś status quo ante, a zmiany, jakie zapowiada PiS, postrzegają jako zagrożenie dla świata, z którym się identyfikują. (…) Natomiast z wnętrza bliskiej mi wspólnoty nawet najbardziej ostre podziały, nawet świadomość, że stoimy wobec wrogów, którzy starają się nas zniszczyć, nie usprawiedliwia oddawania wet za wet. Naszym nieprzyjaciołom nie mamy przecież odpowiadać nienawiścią, lecz ich miłować” – kończy Stawrowski. Widać zatem, że w obliczu faktu, iż jakaś opcja rządząca przywraca polską „wspólnotę etyczną”, niknie w narracji konserwatywnej potrzeba analizowania podejścia tego rządu do swobody ekonomicznej.

W sytuacji przewagi wątku obrony „polskości”, ów drugi element konserwatywnych dążeń – czyli kwestia rynkowa – staje się podporządkowana wątkowi kulturowemu. Ogólna zasada jest następująca. Jeżeli działania rządzących, idee polityczne bądź ruchy społeczne, które mają według konserwatystów bronić (różnie rozumianych) tradycji narodowej i zdrowego rozsądku przed „poprawnością polityczną”, są jednocześnie wolnorynkowe, to wówczas wolny rynek spotyka się z aplauzem prawicowców. Widać to choćby w zdaniu autorstwa Agnieszki Kołakowskiej: „W europejskiej wojnie kultur ideologia antyrynkowa i ideologia multikulturalna, ideologia «tolerancji» i «różnorodności», nakazująca pobłażliwość wobec roszczeń muzułmanów, stoją po tej samej stronie przepaści”. Napisałam, że chodzi o „różnie rozumianą” obronę polskości i zdrowego rozsądku, bowiem myślę, że słuszne są protesty przeciwko podporządkowywaniu polityki gospodarczej walce z globalnym ociepleniem (od listopada 2016 roku dążenie w imię ochrony klimatu do „niemal zerowego zużycia energii” w UE jest oficjalnym celem Komisji Europejskiej) czy przeciw unikaniu nazwy „Święta Bożego Narodzenia” (jak to miało miejsce w 2014 roku w projekcie rządowego podręcznika dla szkoły podstawowej), natomiast ekstremalny sprzeciw prawicy wobec konwencji zakazującej uzasadniania tradycją wszelkiej przemocy wobec kobiet (nie tylko fizycznej, lecz także wywierania presji psychicznej i gróźb) brzmi bardzo dwuznacznie i aż kusi, aby dokonać psychologicznej analizy tych konserwatystów, którzy w konwencji upatrują zniszczenia polskości. Ponadto warto też wspomnieć o tym, że pozytywne odwołania konserwatystów do wolnego rynku występują zwłaszcza wtedy, gdy nawiązują one do narracyjnych przedstawień powiązujących wolny rynek z wartościami konserwatywnymi – na przykład kiedy publicyści i politycy konserwatywni cytują wypowiedź Margaret Thatcher, że „Odpowiedzialność bez wolności nie istnieje i odwrotnie tam, gdzie mówimy o wolności, należy też mówić o odpowiedzialności”.

Ale jeżeli prawicowi autorzy krytykują upadek dyscyplinującej jednostkę kultury i indywidualistyczną „swawolę” jednostek dążących do osobistego dobrobytu, wówczas wolny rynek – jako narzędzie dążenia do tego dobrobytu – staje się elementem zasługującego na ciosy „zgniłego, liberalnego świata”. „Role ekspertów obsadzają liberalni ekonomiści, (…) [których] dopiero pobyt za granicą napoił zachwytem wobec kapitalizmu – a jak wiadomo, nic gorszego od neofity” – pisze Tyszka-Drozdowski, co sugeruje, że widziane w okresie PRL przez Polki i Polaków na Zachodzie pełne półki w sklepach, który stanowiły jedną z silnych przyczyn walki o wyzwolenie się spod socrealizmu, są tak naprawdę czymś złym, bo prowadzą do „neoliberalnej szczęśliwości”… Jeszcze lepszym przykładem prawicowego bicia w wolny rynek jest wypowiedź filozofa ks. Jacka Grzybowskiego, który pisze, że „Dominujący w liberalizmie indywidualizm wypiera ważne wartości i zabija wspólnotę. Przyczyną tego zjawiska jest (…) przyjęty i promowany projekt gospodarki wolnorynkowej. Okazuje się bowiem, że w takim modelu wspólnoty ważne obywatelskie wartości – solidarność i współdziałanie – nie mają ani wsparcia, ani zaplecza, by mogły zadomowić się w relacjach międzyludzkich. Z punktu widzenia ekonomii są one bowiem po prostu «nieefektywne». W konsekwencji zapanowało złudzenie, że każdy człowiek może żyć osobno, pracować, zarabiać możliwie jak najwięcej, używać swobodnie życia”… Również wtedy, kiedy rozwiązania przeczące wolnemu rynkowi mają stać się czynnikiem rzekomo odradzającym „polskość”, konserwatyści stają się dla etatyzmu pobłażliwi: „Zagrożeniem dla Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju jest możliwość blokowania koncentracji środków na wybranych branżach i produktach przez wewnętrzne gry interesów” – ostrzega w „Rzeczach wspólnych” (nr 24(1)/2017) Maciej Chorowski, nie zauważając, że to właśnie raczej plan ministra Mateusza Morawieckiego, aby „koncentrować środki na wybranych branżach i produktach” – a nie jego blokowanie – może prowadzić do wojenek, korupcji i przekazywania publicznych pieniędzy firmom powiązanym z politykami partii rządzącej. A w konsekwencji skutkować nieoptymalnymi decyzjami inwestycyjnymi, których pozytywny wpływ na poprawę poziomu życia Polek i Polaków w najlepszym razie wcale nie będzie zbyt duży. Co ciekawe, taka pochwała centralnego planowania znalazła się w numerze „Rzeczy wspólnych”, którego tematem przewodnim był „Koniec lewicowej dyktatury”…

Sytuacja, w której obrona wolnego rynku staje się – mimo wcześniejszych tradycji – nieoczywista dla przedstawicieli prawicy, zdaje się zresztą być międzynarodowa. Wszak w 2016 roku amerykańska Partia Republikańska, wcześniej broniąca wolności ekonomicznej, wystawiła do wyborów prezydenckich Donalda Trumpa, który – mimo że jednocześnie postulował obniżki podatków, a nawet całkowite ich zniesienie w przypadku osób zarabiających do 25 tys. dolarów rocznie – to proponował także rozwiązania jawnie sprzeczne z ideą wolnego rynku, jak chociażby wycofanie się Stanów Zjednoczonych z międzynarodowych umów handlowych. W kwietniu zaś administracja zwycięskiego Trumpa zapowiedziała, że nie usunie, lecz jedynie opóźni zaplanowane przez demokratę Baracka Obamę wprowadzenie federalnych szczegółowych wymogów zobowiązujących producentów żywności do podawania informacji o zawartości energetycznej produktów. Również Marine Le Pen, tegoroczna kandydatka na prezydenta Francji z prawicowego Frontu Narodowego, jako receptę na ekonomiczny dobrobyt Francji proponuje niemal wyłącznie rozwiązania antywolnorynkowe – wśród nich choćby, jak można przeczytać w jej programie, „plan reindustrializacji oparty na współpracy przemysłu z państwem pełniącym rolę stratega” czy też „zwiększenie o 30 procent wydatków z budżetu państwa na badania i rozwój, tak aby wynosiły one 1 procent PKB”. Jedyna zapowiedź obniżki podatków – dobrze, że w ogóle jest – dotyczy w programie Le Pen nie wynagrodzeń, lecz darowizn rodzinnych oraz miesięcznych opłat za mieszkanie. Etatyzm programu Marine Le Pen, która 7 maja zmierzy się z ponadpartyjnym Emmanuelem Macronem w drugiej turze wyborów prezydenckich, zadziwia nawet samych Francuzów. W końcu Jean-Marie Le Pen, ojciec obecnej przywódczyni Frontu, w czasach swojego szefowania temu ugrupowaniu w latach 1972-2011 opowiadał się po stronie bezkompromisowej wersji ekonomicznego liberalizmu, przez co pod względem poglądów na gospodarkę bywał nawet porównywany z amerykańskim prezydentem Ronaldem Reaganem.

Bibliografia
Teksty filozoficzne:
Ks. Jacek Grzybowski, „Sekularyzacja jako wyzwolenie”, „Teologia Polityczna Co Tydzień” nr 16, 18.07.2016 r., https://www.teologiapolityczna.pl/ks-prof-jacek-grzybowski-sekularyzacja-jako-wyzwolenie-tpct-16-/
Agnieszka Kołakowska, „Pingwiny, szczury i znudzone psy, czyli globalne ofiary”, „Teologia Polityczna”, 18.08.2016 r., https://www.teologiapolityczna.pl/agnieszka-kolakowska-pingwiny-szczury-i-znudzone-psy-czyli-globalne-ofiary/Wydrukuj
Agnieszka Kołakowska, „Zmierzch Europy a rynek”, „Teologia Polityczna”, 15.06.2015 r., https://www.teologiapolityczna.pl/agnieszka-kolakowska-zmierzch-europy-a-rynek-2/Wydrukuj
Zbigniew Stawrowski w rozmowie z Michałem Płocińskim, „Mord założycielski III RP”, „Rzeczpospolita Plus Minus”, 31.12.2015 r.-3.01.2016 r.
Zbigniew Stawrowski, „Solidarność, miłosierdzie, sprawiedliwość”, 2014, Centrum Myśli Jana Pawła II, https://skarbsolidarnosci.pl/wp-content/uploads/2014/02/Stawowski_Solidarnosc_milosierdzie_sprawiedliwosc.pdf
Krzysztof Tyszka-Drozdowski, „Balcerowicz i Saint-Simon”, „Teologia Polityczna Co Tydzień” nr 1, 4.04.2016 r., https://www.teologiapolityczna.pl/krzysztof-tyszka-drozdowski-balcerowicz-i-saint-simon-tpct-1-
Informacje prasowe i programy polityczne:
Agata Ambroziak, „Duda o konwencji antyprzemocowej: «przede wszystkim nie stosować». Polskie prawo jest «bardzo dobre»”, OKO.Press, 3.02.2017 r., https://oko.press/duda-trzeba-stosowac-konwen-antyprzemocowej-polskie-prawo-dobre/
Sarah Bosquet, „Marine Le Pen enterre le libéralisme à papa”, „Libération”, 19.02.2013 r., https://www.liberation.fr/france/2013/02/19/marine-le-pen-enterre-le-liberalisme-a-papa_883001
Maciej Chorowski, „Kraj wielkich planów”, „Rzeczy Wspólne”, temat numeru: „Koniec lewicowej dyktatury”, nr 24(1)/2017.
Caitlin Dewey, „Industry is counting on Trump to back off rules that tell you what’s in your food”, „The Washington Post”, 27.04.2017 r., https://www.washingtonpost.com/news/wonk/wp/2017/04/27/industry-is-counting-on-trump-to-back-off-rules-that-tell-you-whats-in-your-food/
Marcin Dzierżanowski, „Gowin dla Wprost: Rostowski to socjalizm”, „Wprost”, 28.07.2013 r., https://www.wprost.pl/gospodarka/410540/Gowin-dla-Wprost-Rostowski-to-socjalizm.html
Julien Marion, „Comment le FN est passé de l’ultra-libéralisme à «l’État protecteur»”, BFM Business, 1.12.2015 r., https://bfmbusiness.bfmtv.com/france/comment-le-fn-est-passe-de-l-ultra-liberalisme-a-l-etat-protecteur-933363.html
„Gowin: Środki unijne nie byłyby potrzebne, gdyby w Unii był wolny rynek”, wSensie.pl, 14.09.2016 r., https://wsensie.pl/polska/17314-gowin-srodki-unijne-nie-bylyby-potrzebne-gdyby-w-unii-byl-wolny-rynek
Marine Le Pen, 144 engagements présidentiels, 2017, https://www.marine2017.fr/programme/
Obóz Narodowo-Radykalny, „Polska Jutra. Deklaracja Ideowa Obozu Narodowo-Radykalnego”, 30.04.2017 r., https://kierunki.info.pl/2017/04/onr-deklaracja-ideowa-obozu-narodowo-radykalnego/
Sejm Rzeczpospolitej Polskiej, wyniki głosowania z 23 października 2014 r., https://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=7&NrPosiedzenia=78&NrGlosowania=5
Mariusz Staniszewski, „Rzecz wstępna: Powrót państwa narodowego”, „Rzeczy Wspólne”, temat numeru: „Kiedy będziemy potęgą”, nr 23(2)/2016.
Yui Tamashi/BookPlease, https://facebook.com/bookpleaseofficial, wpis z 14.03.2017 r.
Donald Trump, „The Goals of Donald J. Trump’s Tax Plan”, 2016, https://assets.donaldjtrump.com/trump-tax-reform.pdf

Źródło zdjęcia: oficjalna strona Marine Le Pen, https://www.marine2017.fr/wp-content/uploads/2017/03/2-1.jpg

Share

Artykuł Prawica i wolny rynek – nieoczywisty związek pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/prawica-i-wolny-rynek-nieoczywisty-zwiazek/feed/ 0
Czy dwa kolejne kraje Europy wprowadzą płacę minimalną? https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/czy-dwa-kolejne-kraje-europy-wprowadza-place-minimalna/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/czy-dwa-kolejne-kraje-europy-wprowadza-place-minimalna/#respond Sat, 30 Nov 2013 21:55:29 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=1967 Prawdopodobnie Niemcy i Szwajcaria dołączą do grona państw posiadających ogólnokrajową płacę minimalną. To rozwiązanie, stosowane w 37 z 48 krajów Europy, ma swoich zwolenników i przeciwników. Pierwsi z nich argumentują, że ustanowienie ogólnokrajowej stawki minimalnego wynagrodzenia zapobiegnie sytuacjom, w których pracownik otrzymuje płacę niewspółmiernie niską do wartości jego pracy. Ponadto według nich płaca minimalna powinna […]

Artykuł Czy dwa kolejne kraje Europy wprowadzą płacę minimalną? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Prawdopodobnie Niemcy i Szwajcaria dołączą do grona państw posiadających ogólnokrajową płacę minimalną. To rozwiązanie, stosowane w 37 z 48 krajów Europy, ma swoich zwolenników i przeciwników. Pierwsi z nich argumentują, że ustanowienie ogólnokrajowej stawki minimalnego wynagrodzenia zapobiegnie sytuacjom, w których pracownik otrzymuje płacę niewspółmiernie niską do wartości jego pracy. Ponadto według nich płaca minimalna powinna pokryć koszty utrzymania nie tylko samego pracownika, ale także jego rodziny. Za to ci drudzy podkreślają, że regulowane przez państwo minimalne wynagrodzenie zaburza wolny rynek. Płaca minimalna może być dla niektórych firm zbyt wysoka – i w konsekwencji powodować ich rezygnację z zatrudniania nowych pracowników bądź nawet zwolnienia wśród dotychczasowej kadry. A z punktu widzenia rozwoju gospodarczego i (w większości przypadków) samego pracownika, lepiej pracować za płacę niższą od potencjalnej minimalnej, niż nie mieć jej wcale. W dodatku przeciwnicy minimalnego wynagrodzenia utrzymują, że nie powinno się wprowadzać ustawowego najniższego wynagrodzenia z myślą o zapewnieniu pokrycia kosztów utrzymania dla pracownika i jego rodziny, bo hipotetyczny beneficjent płacy minimalnej nie musi być jedyną osobą, która zarabia na utrzymanie domu.

 

Argumenty zwolenników płacy minimalnej przeważyły w Niemczech, w których ustanowienie najniższego krajowego wynagrodzenia wydaje się być już przesądzone. Wprowadzenie minimalnego wynagrodzenia na poziomie krajowym było głównym warunkiem, pod jakim lewicowa Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) miała zgodzić się utworzyć wielką koalicję z partiami centroprawicowymi – Unią Chrześcijańsko-Demokratyczną i sprzymierzoną z nią bawarską Unią Chrześcijańsko-Społeczną. Mimo początkowego sprzeciwu chadeckiej kanclerz Angeli Merkel 27 listopada br. przedstawiciele centroprawicy ulegli postulatowi SPD. W efekcie jeden z kluczowych elementów 185-stronicowej umowy koalicyjnej stanowi zapis, zgodnie z którym od 2015 roku w Niemczech zostanie wprowadzona ogólnokrajowa płaca minimalna na poziomie 8,50 euro za godzinę. Warto wspomnieć, że zarówno w 2015 r., jak i w 2016 r. będzie obowiązywał okres przejściowy, w czasie którego zarówno związki zawodowe, jak i organizacje pracodawców będą mogły negocjować między sobą ewentualne wyjątki od stosowania minimalnego wynagrodzenia.

 

Zwolennicy płacy minimalnej cieszą się, że za rok 17 proc. pracujących na terytorium Niemiec (ok. 5,6 mln osób), którzy nazywani są „pracującymi biednymi” („working poor”), będzie miało lepsze warunki płacowe. Argumentują, że zmniejszy to wydatki rządowe na zasiłki, które do tej pory były wypłacane najgorzej zarabiającym. Istnieją jednak poważne argumenty przeciwko wprowadzaniu za Odrą ustawowego minimalnego wynagrodzenia. Po pierwsze, wprowadzenie płacy minimalnej może zniechęcić firmy do zatrudniania pracowników. Ustanowienie ogólnokrajowego minimalnego wynagrodzenia może zaszkodzić szczególnie obszarom byłej NRD, która nadal jest gorzej rozwinięta niż dawne Niemcy Zachodnie. Po drugie, istnieje ryzyko, że wprowadzenie płacy minimalnej może obniżyć konkurencyjność, z której dotychczas słynęły Niemcy – potęga eksportowa Europy i jedno z „najzdrowszych” gospodarczo państw strefy euro. Po trzecie, w Niemczech istniał dotąd dobrze rozwinięty system układów zbiorowych, w ramach których przedstawiciele pracowników i pracodawców negocjowali warunki zatrudnienia dla danych branż czy swoich firm, w tym wysokość płacy minimalnej.

 

Kolejnym krajem, w którym toczy się dyskusja, czy wprowadzić ogólnokrajowe minimalne wynagrodzenie, jest Szwajcaria. Podobnie jak w Niemczech, w sondażach około 80 proc. ankietowanych obywateli Konfederacji Helweckiej popiera wprowadzenie płacy minimalnej. Lewicowe ugrupowania, m.in. Szwajcarska Partia Socjalistyczna (PSS), postulują, aby ustanowić ją na poziomie 4000 franków szwajcarskich brutto za miesiąc (22 CHF za godzinę). Nawiasem warto wspomnieć, że Polakom suma ta – odpowiadająca 13 600 zł za miesiąc – może wydawać się astronomiczna, jednak średnie wynagrodzenie w Szwajcarii wynosi – w przeliczeniu na złote – 16 700 zł na rękę, za czym idą wysokie ceny (np. równowartość 12 złotych za chleb czy 54 zł za pizzę).

 

Choć ogólnokrajowe referendum w sprawie wprowadzenia płacy minimalnej odbędzie się dopiero w połowie 2014 roku, to 27 listopada w Radzie Narodowej odbyła się burzliwa debata deputowanych na ten temat. Lewicowa posłanka Ada Marra, mówiąc o osobach zarabiających mniej niż 4000 franków miesięcznie, podkreśliła, że „to prawdziwy skandal, ponieważ sytuacja, w której pracownik zatrudniony w pełnym wymiarze godzin nie może nakarmić swojej rodziny, to przejaw neofeudalizmu”. Z kolei prawicowa deputowana Céline Amaudruz oponowała, że Szwajcaria nie może popełnić takiego błędu jak Francja, w której najniższe ustawowe wynagrodzenie, tzw. SMIC, „wprowadzone zostało jako minimalne, lecz szybko stało się typową płacą w wielu branżach”. Tak samo, jak w przypadku Niemiec, argumentem przeciwko wprowadzaniu minimalnego wynagrodzenia w Helwecji jest dobrze rozwinięty system układów zbiorowych. W dodatku biorąc pod uwagę, że 9 proc. pracujących Szwajcarów (ok. 312 tys. osób) zarabia mniej niż pożądane przez lewicowych polityków 22 franki za godzinę, po wprowadzeniu minimalnej stawki na takim poziomie część z tych pracowników może zostać zwolniona, ponieważ ich firm może nie być stać na zwiększanie płacy, które być może byłoby nawet niewspółmierne do wydajności pracujących osób.

 

Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach na przykładzie Niemiec – a może również Szwajcarii – przekonamy się, jaki wpływ na poziom zatrudnienia ma wprowadzenie płacy minimalnej. Tymczasem w Polsce trwa debata na temat regionalizacji minimalnego wynagrodzenia, dzięki któremu gorzej rozwinięte regiony o stosunkowo wysokim bezrobociu mogłyby mieć niższą stawkę płacy minimalnej. Jeżeli, zgodnie z zapowiedziami ministra pracy Władysława Kosiniaka-Kamysza, regionalne stawki zostaną wprowadzone, w Polsce również będzie można obserwować efekty pewnego „eksperymentu” – okaże się, czy i w jakiej skali regionalizacja płacy minimalnej zwiększy zatrudnienie w gorzej rozwiniętych regionach naszego kraju.

Share

Artykuł Czy dwa kolejne kraje Europy wprowadzą płacę minimalną? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/czy-dwa-kolejne-kraje-europy-wprowadza-place-minimalna/feed/ 0
Jak polska lewica nad referendum radziła… https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/jak-polska-lewica-nad-referendum-radzila%e2%80%a6/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/jak-polska-lewica-nad-referendum-radzila%e2%80%a6/#comments Wed, 08 Feb 2012 09:54:34 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=1343 Niecały miesiąc temu w sobotę 14 stycznia  w Sejmie odbyła się konferencja pt. : WIEK EMERYTALNY, KONTROWERSJE I DYLEMATY – REFERENDUM. Podążając  za słowami przewodniczącego Leszka Millera, spotkanie zorganizowane przez Sojusz Lewicy Demokratycznej oraz Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, miało na celu „rozpoczęcie poważniej debaty publicznej i poszukanie rozwiązań które doprowadzą do rzetelnej dyskusji dającej społeczeństwu […]

Artykuł Jak polska lewica nad referendum radziła… pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Niecały miesiąc temu w sobotę 14 stycznia  w Sejmie odbyła się konferencja pt. : WIEK EMERYTALNY, KONTROWERSJE I DYLEMATY – REFERENDUM. Podążając  za słowami przewodniczącego Leszka Millera, spotkanie zorganizowane przez Sojusz Lewicy Demokratycznej oraz Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, miało na celu „rozpoczęcie poważniej debaty publicznej i poszukanie rozwiązań które doprowadzą do rzetelnej dyskusji dającej społeczeństwu prawo do opinii i decyzji”. Nie jest zaskoczeniem, że ze spotkania gremium rozważającego tak poważne problemy i stawiające sobie tak bezkompromisowe cele musiał się zrodzić projekt Czegoś Wielkiego. Wielkiego Referendum. Od wczoraj można podpisywać wniosek o jego przeprowadzenie.

Ale zacznijmy od początku. Oto bohaterowie. Jan GUZ, przewodniczący OPZZ mówiący o elastycznych formach przechodzenia na emeryturę. Poseł Anna BAŃKOWSKA, wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, zwracająca uwagę na społeczne problemy wiążące się z wydłużaniem wieku emerytalnego. Prof. Danuta KORADECKA z Centralnego Instytutu Ochrony Pracy wyjaśniająca zależność miedzy wiekiem i zdolnością psychofizyczną do pracy. Prof. Leokadia ORĘZIAK z SGH prezentująca argumenty przeciwko Otwartym Funduszom Emerytalnym .

Największą uwagę prelegentów skupiło wystąpienie Leokadii Oręziak. Większość zgromadzonych reagowała gromkimi brawami na jej postulaty dotyczące likwidacji OFE. Pani Profesor przekonywała, że Otwarte Fundusze Emerytalne to wadliwa konstrukcja, która pogłębia zadłużenie państwa. Zwróciła uwagę na wysokie koszty ich funkcjonowania (opłaty za zarządzanie) oraz starty przez nie poniesione od czasu początku kryzysu finansowego. Z niewiele mniejszym zainteresowaniem i  poparciem spotkała się propozycja zmiany uregulowań dotyczących  elastycznych form zatrudnienia tzw. umów śmieciowych, wysunięta przez przewodniczącego Guza. Później powtarzana była jeszcze wiele razy przez innych prelegentów. Oprócz wymienionych ekspertów, głos zabrało ponad 20 osób. W zdecydowanej większości były to głosy krytyczne nie tylko wobec propozycji zdroworozsądkowych, ale nawet tych rządowych. Padały populistyczne argumenty m.in. dotyczące zabierania pracy ludziom młodym przez osoby starsze, złej polityki prorodzinnej, niedostatecznej sprawności  psychofizycznej do pracy w wielu zawodach na „jesieni życia”. Było i bardziej „merytorycznie”, z uzasadnieniem i przytupem: wszak „z powodu dłuższej pracy emeryci nie będą mieli czasu cieszyć się zasłużoną emeryturą”. Innymi słowy powtarzano  najgorsze stereotypy i mity dotyczące zatrudnienia obecne w dyskursie publicznym. Jedyne z czym się można zgodzić to, że becikowe nie zachęci młodego pokolenia Polaków do zakładania rodzin. Choć można przypuszczać, że i to twierdzenie, odważniej wypowiadane, znalazłoby na sali apogletów.

Jak można było się spodziewać po tytule konferencji , mimo konferencyjnej formy spotkania, okazało się ono kampanią promocyjną popieranego przez SLD i OPZZ obywatelskiego projektu Ustawy o emeryturach i retach. Zgodnie z nim Polka miałby prawo iść na emeryturę po 35 latach pracy a Polak po 40 latach pracy. Ponadto propagowano pomysł przeprowadzenia ogólnopolskiego referendum odnoszącego się do rządowych propozycji podniesienia wieku emerytalnego do 67 roku życia i do promowanego projektu obywatelskiego ustawy. Przeprowadzono nawet „próbne referendum” wśród uczestników konferencji, którego wyniki z nieskrywaną satysfakcją ogłosił przewodniczący Miller. Na pytanie – Czy powinno zostać zorganizowane ogólnopolskie referendum w sprawie reformy emerytalnej? – na 372 głosujących, 364 udzieliło odpowiedzi twierdzącej na tak sformułowane pytanie. Próba zbudowania frakcji opozycyjnej na bazie 8 głosów sprzeciwu spaliła na panewce. Agitacja odniosła sukces.

Ostatecznie w toku „burzliwej i wielostronnej” dyskusji lista proponowanych pytań referendalnych rozrosła się. Można powiedzieć, że w duchu stachanowskim wykonano 200% normy – lista pytań referendalnych wydłużyła się z pierwotnych dwóch do czterech. Byłby one sformułowane mniej więcej w sposób następujący:

  1. Czy jest Pan/Pani za wydłużeniem wieku emerytalnego do 67 roku życia?
  2. Czy popiera Pan/Pani obywatelski projekt Ustawy zgodnie z którym kobiety miałby prawo odejść na emeryturę po 35 latach pracy, a mężczyźni po 40 latach pracy?
  3. Czy opowiada się  Pan/Pani za likwidacją  Otwartych Funduszy Emerytalnych?
  4. Czy popiera Pani likwidację elastycznych form zatrudnienia tzw. umów śmieciowych?

Szanse na przeforsowanie projektu podobnego referendum w obecnym układzie politycznym są znikome. Większość powyższych postulatów jest całkowicie sprzeczna z rządowymi planami.  Jedynie pytanie trzecie może się „podobać” obecnej ekipie rządowej, która już uczyniła pierwszy krok na drodze do likwidacji OFE (obniżenie składki kierowanej do funduszy).

Ogólny wniosek z konferencji – zgromadzeni chcieliby jednocześnie krócej pracować, więcej zarabiać i otrzymać większe emerytury.  Trudne? Nie do pogodzenia? Co z tego? Dla tak Wielkiej Sprawy warto zrobić Wielkie Referendum!

 

Share

Artykuł Jak polska lewica nad referendum radziła… pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/jak-polska-lewica-nad-referendum-radzila%e2%80%a6/feed/ 1