Warning: Creating default object from empty value in /home/klient.dhosting.pl/for/blogobywatelskiegorozwoju.pl/wp-content/themes/hybrid/library/functions/core.php on line 27

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/klient.dhosting.pl/for/blogobywatelskiegorozwoju.pl/wp-content/themes/hybrid/library/functions/core.php:27) in /home/klient.dhosting.pl/for/blogobywatelskiegorozwoju.pl/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Beata Szydło – Blog Obywatelskiego Rozwoju https://blogobywatelskiegorozwoju.pl "Rozmowa o wolnościowym porządku społecznym" Thu, 12 Oct 2023 07:56:03 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.1.18 Dziwaczna propozycja PiS: premia za szybkie urodzenie dziecka https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/dziwaczna-propozycja-pis-premia-za-szybkie-urodzenie-dziecka/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/dziwaczna-propozycja-pis-premia-za-szybkie-urodzenie-dziecka/#respond Wed, 09 May 2018 11:22:51 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=5814 Podczas konwencji Prawa i Sprawiedliwości 14 kwietnia br. politycy tej partii prześcigali się w pomysłach na jeszcze większe rozbudowanie polityki prorodzinnej. Choć słowo „rozbudowanie” może tu być mylące. Nie chodzi bowiem o poszerzenie polityki prorodzinnej w taki sposób, aby stworzyć atmosferę przyjazną do wychowywania dzieci (w tym kontekście zapadły mi w pamięć słowa Polki mieszkającej […]

Artykuł Dziwaczna propozycja PiS: premia za szybkie urodzenie dziecka pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Podczas konwencji Prawa i Sprawiedliwości 14 kwietnia br. politycy tej partii prześcigali się w pomysłach na jeszcze większe rozbudowanie polityki prorodzinnej. Choć słowo „rozbudowanie” może tu być mylące. Nie chodzi bowiem o poszerzenie polityki prorodzinnej w taki sposób, aby stworzyć atmosferę przyjazną do wychowywania dzieci (w tym kontekście zapadły mi w pamięć słowa Polki mieszkającej we Francji, zamieszczone w 2014 r. w „Tygodniku Powszechnym”: „[we Francji] kobiety wychowujące w domu mogą skorzystać z publicznej placówki w rodzaju sali zabaw dla dzieci poniżej 2. roku życia. Dzięki temu zostawiałam tam dziecko pod opieką wychowawców raz lub dwa w tygodniu i w tym czasie spokojnie szłam do fryzjera czy na spotkanie z koleżankami” [1]).

W przypadku propozycji wygłoszonych na konwencji PiS chodzi po prostu o rozdęcie do granic możliwości zachęt nakierowanych na, po pierwsze, „dostarczenie” państwu kolejnego potomka przez kobietę, a po drugie, na uczynienie z kobiety osoby całkowicie oddanej wychowaniu dzieci, bez czasu na rozwój zawodowy oraz chwilę dla siebie. Pokazuje to choćby podsumowanie propozycji po konwencji, opublikowane na portalu Twitter przez wicepremier Beatę Szydło: „1. Emerytura za wychowanie czwórki dzieci. 2. Premia za szybkie urodzenie drugiego dziecka. 3. Ułatwienia dla mam-studentek. 4. Bezpłatne leki dla kobiet w ciąży”.

Owszem, podczas konwencji PiS padły również deklaracje zwiększenia dostępu do żłobków i przedszkoli. Jednak nawet wspomniane ułatwienia dla studiujących matek nie są powiązane z możliwością zostawienia dziecka w jakiejś placówce, aby spokojnie uczestniczyć w wykładach – zamiast tego, jak mówiła Szydło, chodzi przede wszystkim o „ułatwienia w dostępie do urlopów dziekańskich oraz wprowadzenie dedykowanych młodym matkom programów stypendialnych” (cyt. za wpolityce.pl [2]). Ponadto, po wypowiedzi minister pracy i polityki społecznej Elżbiety Rafalskiej [3] okazało się, że zwiększony dostęp do żłobków i przedszkoli ma się zmaterializować w postaci „dodatkowych preferencji” przy ubieganiu się o miejsce w takiej placówce przez rodziców, którzy „szybko” zdecydowali się na drugie dziecko. Zwróćmy uwagę, że przyznanie dodatkowych preferencji (na wzór tych dla np. samotnych matek) nie musi się łączyć ze wzrostem miejsc w żłobkach i przedszkolach…

Stąd – mimo dyplomatycznych wzmianek o wzroście możliwości instytucjonalnej opieki nad dzieckiem – trafne jest stwierdzenie, że propozycje PiS skupione są na dostarczeniu „produktu” w postaci dzieci i skłonienia kobiety do poświęcenia się ich wychowaniu, bez „fanaberii”, takich jak praca zawodowa, dokształcanie się i odpoczynek.

Słusznie największe zainteresowanie (czy też nawet szok) wzbudziła propozycja premii za „szybkie” urodzenie drugiego dziecka (16 kwietnia br. w wypowiedzi cytowanej przez PAP [4] minister Rafalska sprecyzowała, że przez „szybkie” urodzenie należy rozumieć narodziny drugiego dziecka maksymalnie 24 miesiące po pierwszym). O ile w krajach Europy Zachodniej praktykowane jest wypłacanie zasiłków na każde dziecko (stąd, mimo że 500+ zasługuje na merytoryczną krytykę, nie należy prześmiewczo uważać, jakoby program 500+ świadczył o „ciemnocie” Polski na tle Zachodu) – to jednak z „premią za szybkość” Polska byłaby ewenementem na skalę światową (por. np. OECD, 2017 [5] – w przeglądzie tym w przypadku żadnego kraju nie ma mowy o takim rozwiązaniu).

Należy doprecyzować, że Polska, gdyby wprowadziła w życie taką „premię”, byłaby ewenementem negatywnym, ponieważ warunek w postaci „szybkiego” urodzenia dziecka jest czymś innym niż przyznanie pieniędzy po prostu dlatego, że dziecko się urodziło i trzeba ponieść pewne koszty związane z jego wychowaniem (pomińmy tu długą dyskusję o zasadności udzielania zasiłków prorodzinnych przez państwo; moim zdaniem najprostszym rozwiązaniem byłoby po prostu obniżenie wszystkim podatków, gdyż skorzystałyby na tym nie tylko osoby mające dzieci, lecz także te młode osoby, które dopiero potrzebują środków na usamodzielnienie się, aby potem ewentualnie założyć rodzinę). Ustanowienie warunku „szybkiego” urodzenia dziecka, aby uzyskać dodatkowe pieniądze czy inne korzyści, tworzy konkretną hierarchię wartości: mniej ważne jest zdrowie kobiety; ważne jest to, żeby drugie dziecko szybko się urodziło, bo – zauroczywszy się mniej stresowym życiem po wkroczeniu pierwszego dziecka w wiek przedszkolny – kobieta może się rozmyślić i nie zajść już w ciążę; może popaść w, jak to nazwał sympatyzujący z konserwatywną „Teologią Polityczną” ks. prof. Jacek Grzybowski, niebezpieczne, indywidualistyczne „rozkoszowanie się życiem” [6]. Dlatego według proponujących „premię za szybkie urodzenie drugiego dziecka” ważne, aby kobieta nie zaznała zbyt szybko tego spokojnego stanu. „Wcześniejsza decyzja o kolejnym dziecku niesie oczywiście dla matek pewne trudy” – mówiła minister Rafalska. Jednocześnie zasugerowała, że trud kobiet nie powinien stać rządowi na przeszkodzie: „Zależy nam na tym, by w Polsce rodziły się dzieci, i żeby rodzice wcześniej decydowali się na narodziny drugiego dziecka” – powiedziała minister. Widzimy teraz, jak misternie rząd chce za pomocą swojej polityki prorodzinnej manipulować decyzjami obywatelek i obywateli co do wyboru modelu życia. Często zdarza się, że kobieta zajmująca się wychowywaniem dzieci zostaje już na zawsze w domu, tracąc poczucie, że może być inaczej. Chyba właśnie w tym manipulacyjnym wymiarze „premii za szybkość” należy upatrywać przyczyny, dlaczego żaden z krajów UE nie wprowadził takiego rozwiązania.

Warto podkreślić, że w odpowiedzi na interpelację poselską z grudnia 2017 roku wiceminister Bartosz Marczuk pisał, że „Szwecja wprowadziła „premię za szybkość”, tj. jeśli kolejne dziecko urodzi się w przeciągu 30 miesięcy od urodzenia poprzedniego, matka może wydłużyć urlop rodzicielski nawet o rok” [7]. Również po konwencji PiS Marczuk podawał przykład Szwecji. Nie do końca jest jednak tak, jak mówi minister. W opublikowanej w kwietniu 2017 roku analizie szwedzkiej polityki rodzinnej Ann-Zofie Duvander, Linda Haas i C. Philip Hwang wyjaśniają [8]: „Paid leave at 77.6 per cent of earnings requires parents to have had an income of over SEK250 [€25.60] a day for 240 days before the expected date of delivery or adoption. (…) A parent remains qualified to receive the same compensation for Parental leave if an additional child is born or adopted within 30 months of the birth or adoption of an earlier child. This is economically significant mainly to parents who reduce working hours (and income) after the first child, since it keeps them at a higher benefit level. This is commonly referred to as the ‘speed premium’”. W Szwecji nie ma zatem miejsca jakiś intencjonalny zabieg rządu, aby skłonić kobiety do „szybkiego” urodzenia drugiego dziecka. W Szwecji istnieje po prostu zwyczaj płatnego urlopu w okresie ciąży. Jeżeli kobieta zajdzie w ciążę w ciągu 30 miesięcy po urodzeniu wcześniejszego (niekoniecznie pierwszego) dziecka, wówczas zasiłek z tytułu ciąży (drugie dziecko) nakłada się na zasiłek z tytułu urlopu rodzicielskiego (pierwsze dziecko). Nazwa „premia za szybkość” została wymyślona przez samych rodziców oraz specjalistów od polityki społecznej, a nie przez rząd. Tymczasem polscy rządzący jasno mówią o stworzeniu konkretnego rozwiązania skierowanego na to, aby Polka „szybko” urodziła kolejne dziecko. Wątpliwe, aby wrażliwa na kwestie praw kobiet Szwecja zdecydowała się na wprowadzenie rozwiązania przywołującego na myśl traktowanie kobiet jako inkubatorów.

A jak owa „premia” ma wyglądać? Wypowiedź Beaty Szydło na konwencji PiS sugerowała, że premia za urodzenie drugiego dziecka mogłaby być dodatkową gotówką, dodawaną do „zwykłych” 500 zł (na wzór innej propozycji zaprezentowanej podczas konwencji – 300 zł rocznie na szkolną wyprawkę dziecka). Nie jest to wykluczone, bo nie pojawiła się jeszcze żadna konkretna propozycja ustawy. Z drugiej strony, 16 kwietnia wiceminister pracy Bartosz Marczuk powiedział, że premia za szybkie urodzenie drugiego dziecka „to nie ma być zachęta w postaci dodatkowej gotówki. Jeżeli w ciągu 24 miesięcy rodzi się drugie dziecko, to ma być wydłużony o trzy miesiące urlop rodzicielski pełnopłatny” (cyt. za TVN24 [9]); mają to być też wspomniane już (jak pisałam, w praktyce niewiele znaczące) „preferencje” przy ubieganiu się o miejsce w przedszkolu.

Zasadnicza jest tu właśnie narracja traktująca przedłużenie urlopu rodzicielskiego jako coś, co stanowi najbardziej pożądany środek polityki prorodzinnej (na to, że taka narracja jest charakterystyczna dla Polski – mimo tego, że według badań w krajach o długich urlopach macierzyńskich i rodzicielskich rodzi się mniej dzieci – zwracała już uwagę Katarzyna Michalska w Analizie FOR nr 7/2013 [10]). Podczas gdy obecnie urlop rodzicielski (nie mylić z następującym wcześniej urlopem macierzyńskim) wynosi 32 tygodnie, czyli 8 miesięcy, to przy drugim dziecku będzie to 11 miesięcy. Jednak zapowiedź ministra Marczuka, że „pełnopłatny urlop rodzicielski ma być wydłużony o 3 miesiące”, sugeruje poważniejsze zmiany w systemie urlopów rodzicielskich. Obecnie jest przecież tak, że wykorzystanie od razu całego urlopu rodzicielskiego jest płatne w 80 proc. Wzięcie połowy urlopu oznacza wypłatę w wysokości 100 proc. wynagrodzenia, ale druga połowa jest już płatna w 60 proc., a zatem w sumie jest to dalej 80 proc. Minister Marczuk mówi zaś, że „pełnopłatny urlop rodzicielski ma być wydłużony o 3 miesiące”, co sugeruje, że – przynajmniej w przypadku drugiego dziecka – albo cały urlop (8 miesięcy + 3 miesiące) będzie pełnopłatny, albo w 100 proc. płatna będzie nie tylko, jak jest teraz, pierwsza połowa urlopu rodzicielskiego (4 miesiące), ale także wspomniane „premiowe” 3 miesiące.

Na to, że propozycje PiS to nie budowanie całościowej atmosfery przyjaznej rodzicielstwu, lecz po prostu chęć zagonienia kobiet do domu, najdobitniej wskazuje niechęć polskiego rządu do projektu dyrektywy UE „w sprawie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym rodziców i opiekunów”. Dyrektywa wprowadza np. prawo do elastycznej organizacji czasu pracy dla osób wychowujących dzieci. Konsekwentnie prorodzinny rząd powinien, jak można by się spodziewać, chwalić tę propozycję dyrektywy oraz brać aktywny udział w dopracowywaniu konkretnych rozwiązań podczas posiedzeń Rady UE. Owszem, dyrektywa zawiera mankamenty w postaci ryzyka nałożenia zbyt wielkich ciężarów na mikrofirmy (por. np. moje omówienie analizy Centrum für Europäische Politik na ten temat). Aktywność polskich rządzących mogłaby polegać właśnie na wskazaniu na te konkretne mankamenty projektu.

Co tymczasem zrobili „prorodzinni” przedstawiciele władz? Marszałek Sejmu Marek Kuchciński wystosował do Komisji Europejskiej list z informacją, że projekt „narusza zasadę pomocniczości” oraz że „regulacja unijna nie powinna ingerować w krajowe rozwiązania prawne, które skutecznie zapewniają właściwy poziom ochrony rodziny”, przy czym „przedstawione przez Komisją Europejską uzasadnienie projektu dyrektywy nie odnosi się do polskich regulacji prawnych, które zapewniają wysoki poziom ochrony rodziny w sferze opieki nad potomstwem i wychowania go. (…) Proszę przyjąć wyrazy głębokiego szacunku, Marek Kuchciński”. Poddane krytyce nie zostało żadne konkretne rozwiązanie. Dlatego widać, że chodzi tu po prostu o manifestację ideologiczną: my, Polska, będziemy nagradzać kobiety za szybkie rodzenie kolejnych dzieci i przedłużać w nieskończoność urlopy macierzyńskie i rodzicielskie, i nie będziemy przyjmować rozwiązań „zgniłej” Unii, która promuje niezależność kobiet. Podobny przekaz płynie od Rady Ministrów – jakimś trafem projekt dyrektywy nie stał się tematem chętnie podejmowanym przez „prorodzinnych” polityków takich jak premierowie Morawiecki i Szydło oraz ministrowie Rafalska i Marczuk. A przecież chwalenie się udziałem Polski w pracach nad tą dyrektywą mogłoby być atutem rządu.

[1] Szymon Łucyk, „Rodzić po francusku”, „Tygodnik Powszechny” nr 51-52/2014 (14.12.2014 r.).

[2] https://wpolityce.pl/polityka/390222-pis-zapowiada-program-mama-zaklada-min-darmowe-leki-dla-kobiet-w-ciazy-zabezpieczenie-emerytalne-matek-udogodnienia-dla-mam-studentek

[3] Paweł Żebrowski, „Rafalska: zależy nam, by rodzice szybciej decydowali się na drugie dziecko”, Polska Agencja Prasowa, 16.04.2018 r., http://www.pap.pl/aktualnosci/mariusz/news,1374117,rafalska-zalezy-nam-by-rodzice-szybciej-decydowali-sie-na-drugie-dziecko.html.

[4] Ibidem.

[5] OECD, „OECD Family Database: Parental leave systems”, 26.10.2017 r., https://www.oecd.org/els/soc/PF2_1_Parental_leave_systems.pdf.

[6] Jacek Grzybowski, „Sekularyzacja jako wyzwolenie”, „Teologia Polityczna Co Tydzień nr 16: Sekularyzacja – proces nieodwołalny?”, 18.07.2016 r., http://www.teologiapolityczna.pl/ks-prof-jacek-grzybowski-sekularyzacja-jako-wyzwolenie-tpct-16-/.

[7] http://www.sejm.gov.pl/sejm8.nsf/InterpelacjaTresc.xsp?key=1778A182

[8] http://www.leavenetwork.org/fileadmin/Leavenetwork/Country_notes/2017/Sweden_2017_FINAL_corr2.pdf

[9] https://tvn24bis.pl/z-kraju,74/bartosz-marczuk-o-nowych-obietnicach-pis,829982.html

[10] Katarzyna Michalska, „Dłuższe urlopy macierzyńskie nie uratują naszej demografii, a pogorszą sytuację kobiet na rynku pracy”, Analiza FOR nr 7/2013 (28.05.2013 r.).


Wpisy na Blogu Obywatelskiego Rozwoju przedstawiają stanowisko autorów bloga i nie muszą być zbieżne ze stanowiskiem Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Share

Artykuł Dziwaczna propozycja PiS: premia za szybkie urodzenie dziecka pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/dziwaczna-propozycja-pis-premia-za-szybkie-urodzenie-dziecka/feed/ 0
Polityka rynku pracy czy polityka niepewności? https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/polityka-rynku-pracy-czy-polityka-niepewnosci/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/polityka-rynku-pracy-czy-polityka-niepewnosci/#respond Sun, 30 Oct 2016 18:10:11 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4484 Wiele z 1,3 mln osób pracujących na umowach cywilnoprawnych boi się, że straci na wprowadzeniu „jednolitego podatku” – szykowanego na wprowadzenie w 2018 roku projektu PiS, który spośród działań rządu może wywrzeć największy wpływ na rynek pracy. Mimo tych obaw rządzący uparcie nie ujawniają szczegółów reformy, które dotyczyłyby kwestii umów cywilnoprawnych. Niepewności w rok po […]

Artykuł Polityka rynku pracy czy polityka niepewności? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Wiele z 1,3 mln osób pracujących na umowach cywilnoprawnych boi się, że straci na wprowadzeniu „jednolitego podatku” – szykowanego na wprowadzenie w 2018 roku projektu PiS, który spośród działań rządu może wywrzeć największy wpływ na rynek pracy. Mimo tych obaw rządzący uparcie nie ujawniają szczegółów reformy, które dotyczyłyby kwestii umów cywilnoprawnych. Niepewności w rok po objęciu władzy przez rząd Beaty Szydło dotyczą także innych propozycji PiS w obszarze rynku pracy: czy rządzący ostatecznie wycofali się z interwencjonistycznego „Narodowego Programu Zatrudnienia”, czy też stanie się on częścią planu Morawieckiego, dopełniając wizji gospodarki sterowanej przez rząd? A co z zapowiadanym rok temu przez minister Elżbietę Rafalską potencjalnie dobrym pomysłem zmian w ustawie o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy?

Umowy będą rzeczywiście „śmieciowe”?

Wszystkie formy zatrudnienia, w tym działalność gospodarcza, mają zostać objęte jednolitą podatko-składką bez wyjątków – tak można streścić kluczowy zamysł podatkowej reformy PiS, opracowywanej pod kierownictwem ministra Henryka Kowalczyka. O przeznaczonych do zlikwidowania „wyjątkach” mówi się w mediach głównie w kontekście opodatkowania najwyżej zarabiających, którzy np. obecnie nie muszą płacić składki na ZUS od dochodów przewyższających 30-krotność miesięcznej średniej krajowej. Ograniczenie debaty do preferencji dla najbogatszych jest jednak szkodliwe, bo pomija fakt, że planowane przez PiS ujednolicenie obciążeń podatkowych może być dotkliwe dla osób o relatywnie niskich zarobkach. Chodzi o kwestię umów zleceń i umów o dzieło: tych pierwszych kontraktów składki w ogóle nie dotyczą, a tych drugich także, jeżeli na ich podstawie pracują osoby uczące się do 26. roku życia. Według raportu OECD Taxing Wages 2016[1] klin podatkowy w Polsce wynosił w 2015 roku średnio 34,7 proc. Należy zatem założyć, że reforma PiS, jeżeli taki jest jej zamiar, doprowadzi do zastąpienia – w przypadku umów o dzieło i „studenckich” umów zleceń – podatku PIT na poziomie 10-15 proc. wynagrodzenia brutto przez podatko-składkę o wysokości co najmniej 30 proc. wynagrodzenia brutto. Co oczywiście będzie oznaczało zubożenie osób pracujących na takich umowach, szczególnie odczuwalne u tych, którzy otrzymują relatywnie niską płacę. Osobie zarabiającej na podstawie umowy o dzieło 2000 zł brutto będzie zostawało w kieszeni nie 1800 zł, ale 1400 zł, czyli o 400 zł mniej niż dzisiaj. To właśnie przez to umowy cywilnoprawne rzeczywiście staną się „śmieciowe”, ponieważ nie będą wtedy pozwalały na godne życie. Ryzyko zubożenia dotyczy zarówno „wolnych strzelców”, pracujących na umowie o dzieło z własnego wyboru, jak i osób, które zgodnie z prawem powinny mieć klasyczną umowę o pracę (zapewne wielu osobom z tej drugiej grupy, choćby studentom, także nie podobałoby się odebranie im części domowego budżetu za sprawą oskładkowania ich umów cywilnoprawnych).

Choć dane GUS pozwalają twierdzić, że osób, które pracują wyłącznie lub przede wszystkim na podstawie umowy o dzieło jest w Polsce około 240 tysięcy[2], to PiS – mimo dotychczasowego ujawnienia dość wielu szczegółów na temat konstrukcji jednolitego podatku – nadal milczy na temat tej podstawowej kwestii: czy umowy o dzieło oraz nieoskładkowana część umów zleceń będą objęte jednolitą podatko-składką, która najprawdopodobniej nie będzie mniejsza niż 30 proc., a jeżeli tak, to czy wprowadzone zostaną jakieś mechanizmy chroniące osoby o najniższych zarobkach (obejmujących np. wspomniane 2000 zł brutto i mniej) przed zubożeniem na skutek oskładkowania ich umów o dzieło i zleceń. Czarny humor podpowiada, że zapytany o taki „mechanizm” rząd może odpowiedzieć: „przecież jest program 500+…” (który, przypomnijmy, polega na wypłacaniu przez rząd z portfeli podatników 500 zł miesięcznie na drugie i kolejne dziecko bez kryteriów dochodowych, a także na pierwsze dziecko w przypadku dochodu nieprzekraczającego 800 zł na osobę w rodzinie). Jeżeli przepowiednia o takiej reakcji rządu się spełni, przydadzą się dwa komentarze. Po pierwsze, wtedy jak na dłoni będzie widać, że rząd – zamiast zostawiać obywatelom jak najwięcej zarobionych przez nich pieniędzy – nieudolnie rozwiązuje przez redystrybucję problemy, które sam wykreował. Po drugie, „zasypywanie” ubóstwa powstałego na skutek oskładkowania umów cywilnoprawnych poprzez sugerowanie ofiarom oskładkowania, aby skorzystały z programu 500+, będzie także natrętnym promowaniem przez rząd stylu życia opartego na wczesnym założeniu rodziny i posiadaniu jak największej liczby dzieci w miejsce szacunku dla indywidualnej decyzji, czy wybrać życie samotne, czy rodzinne oraz kiedy założyć rodzinę. Chcesz odzyskać pieniądze stracone na oskładkowaniu twojej umowy o dzieło – miej dzieci. To na razie oczywiście tylko czarne scenariusze…

Szkodliwy „Narodowy Program Zatrudnienia”

Niepewności dotyczą również spraw innych niż losy wynagrodzeń z umów cywilnoprawnych. Przykładem niech będzie „Narodowy Program Zatrudnienia” – plan, który obok stawki godzinowej 12 zł na zleceniach – stanowił w kampanii wyborczej 2015 roku jedyną konkretną propozycję PiS w obszarze polityki rynku pracy. Propozycję, trzeba dodać, bardzo szkodliwą, ponieważ zgodnie z nią zatrudnienie w małych („zdegradowanych”) miejscowościach dotkniętych wysokim bezrobociem miałoby rosnąć nie dzięki zmianom systemowym, takim jak trwałe obniżenie podatków dla firm i pracowników czy sensowne zmiany w polityce mieszkaniowej, ale za sprawą istniejących jedynie przez jakiś czas rządowych subsydiów (a zatem prawdopodobne, jak pokazuje przykład hiszpańskiego „Planu E”, byłyby zwolnienia pracowników wraz z końcem trwania subsydiów). Być może jednak to właśnie tymczasowe subsydiowanie zatrudnienia na terenach gorzej rozwiniętych jest uznawane przez PiS za „zmiany systemowe”? Dokładniej rzecz ujmując, Narodowy Program Zatrudnienia miałby opierać się głównie na czasowym dofinansowaniu miejsc pracy z budżetu państwa, jeżeli przedsiębiorca zgodziłby zatrudnić się młodego absolwenta na okres dwóch lub trzech lat (w zależności od rodzaju rozwiązania)[3]. Politycy PiS proponują przedsiębiorcy „odliczenie od podstawy opodatkowania [CIT] kwoty stanowiącej równowartość jednego miejsca pracy” (dla „młodych pracowników”), „preferencje podatkowe dla osób zatrudniających absolwentów szkół” „zwrot zapłaconego podatku [CIT] dla przedsiębiorców zatrudniających absolwentów”… Interesująco może brzmieć pomysł obniżenia składek na ZUS: według raportu „Taxing Wages 2016” w 2015 roku składki płacone przez pracownika były w Polsce trzecie najwyższe w OECD, po Słowenii i Niemczech, i wynosiły 15,3 proc. płacy brutto. Jednak okazuje się, że PiS chce obniżać składki tylko przez rok i tylko dla przedsiębiorcy („Jeżeli pracodawca utworzy co najmniej dwa nowe miejsca pracy na terenie gminy zdegradowanej ekonomicznie i zatrudni dwóch młodych pracowników w pełnym wymiarze czasu pracy przez okres pierwszych dwunastu miesięcy, ulega zmniejszeniu o połowę wysokość składki na ubezpieczenie emerytalne i rentowe w części finansowanej przez tego pracodawcę, jako płatnika”). Przy okazji znowu widzimy wzmiankę o „młodych”. Program ma także punkt pt. „wsparcie mieszkańców małych miast i wsi oraz gmin zdegradowanych ekonomicznie” (niezależnie od wieku), ale z opisu tego wsparcia wynika, że chodzi w nim po prostu o program 500+.

Zatem oprócz szkodliwej tymczasowości i niesystemowości proponowanych rozwiązań, w NPZ mamy także do czynienia z projektem ukierunkowanym na pomoc słynnemu „młodemu absolwentowi” (w domyśle: 5-letnich studiów wyższych), co nie tylko wyklucza bezrobotnych w innym wieku (30, 40, 50-letnich), ale także – niekoniecznie ustawowo, ale poprzez niepisane preferencje – ogranicza pomoc dla tych młodych, którzy nie są absolwentami uczelni wyższych, lecz zakończyli swoją edukację na szkole zawodowej, technikum, liceum bądź kursie policealnym. Poważna wada proponowanego przez PiS Narodowego Programu Zatrudnienia polega więc na przyczynianiu się do utrzymywania typowego dla Polski ogólnospołecznego przekonania, że obowiązkiem każdego młodego człowieka jest pójście na studia uniwersyteckie (a następnie skorzystanie z pomocy państwa). Podobne wady co PiS-owskiemu NPZ można zarzucić także przyjętemu w 2015 roku za czasów koalicji PO-PSL programowi „Pierwsza praca”, której pomysłodawcą był prezydent Bronisław Komorowski (program opiera się na rocznym refundowaniu minimalnego wynagrodzenia tym pracodawcom, którzy zdecydują się zatrudnić osobę do 30. roku życia na dwa lata, oczywiście na umowę o pracę – dotyczy to rzecz jasna ograniczonej liczby 100 tys. osób). Trudno nie zauważyć, że lepiej od NPZ i „Pierwszej pracy” problem bezrobocia rozwiązałyby trwałe zachęty do pracy i zatrudniania, obejmujące wszystkich pracowników niezależnie od wieku i wykształcenia (jak na przykład proponowane przez FOR zwiększenie kwoty wolnej od podatku na umowie o pracę z 112 zł miesięcznie do np. 20 proc. wynagrodzenia brutto) albo chociaż nieograniczone do konkretnych „programów” zmiany skierowane do grup ogólniejszych niż „młodzi absolwenci” (jak np. zamiana studenckiego zwolnienia ze składek na ZUS przy zleceniach na znaczne obniżenie tych składek w przypadku zatrudnienia wszystkich osób do 30. roku życia). Na szczęście jednak Narodowy Program Zatrudnienia zdaje się być pomysłem porzuconym – jesienią 2015 roku premier Beata Szydło nie wspomniała o nim nawet w swoim exposé. Na stronach rządowych instytucji takich jak Ministerstwo Pracy nie widać też, aby trwały jakiekolwiek prace nad NPZ.

Istnieje jednak ryzyko, że „Narodowy Program Zatrudnienia” powróci do nas jako np. element „Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” (już samo to zdanie unaocznia skalę rządowego interwencjonizmu). Tak zwany plan Morawieckiego[4] zakłada przecież aktywną rządową walkę z m.in. „pułapką średniego dochodu” oraz „niewykorzystanym potencjałem rozwojowym licznych mniejszych ośrodków miejskich i obszarów wiejskich”, więc dlaczego Narodowy Program Zatrudnienia nie miałby zostać do niego włączony? Wtedy w całej swej karykaturalności ujawni się rządowe sterowanie gospodarką: z jednej strony rząd będzie usiłował pobudzić gospodarkę poprzez legislacyjne i finansowe wspieranie wybranych przez siebie branż (wspomnianych w planie Morawieckiego), a z drugiej strony będzie dofinansowywał zatrudnienie w tych branżach nowych pracowników za pomocą Narodowego Programu Zatrudnienia. Już na etapie tych rozważań widzimy, że branże wspierane przez plan ministra Mateusza Morawieckiego mogą być trudne do pogodzenia z obszarami „zdegradowanymi ekonomicznie”, które mają być przedmiotem wsparcia NPZ, co przemawia po prostu za tym, żeby dać sobie spokój z tworzeniem rządowych programów nakierowanych na konkretne branże i obszary terytorialne.

Warto zmienić ustawę o urzędach pracy

Wartym rozwijania pomysłem jest jednak zapowiedziana w listopadzie 2015 roku przez minister pracy Elżbietę Rafalską krytyczna ewaluacja i ewentualna rewizja ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, znowelizowanej wiosną 2014 roku przez ekipę PO-PSL. „Musimy dokonać oceny ustawy o promocji rynku pracy i instytucjach rynku pracy, bo myślę, że nie do końca spełniła ona oczekiwania, chociaż jej okres funkcjonowania nie jest zbyt długi. Trzeba się wielu sprawom uważnie przyjrzeć, a tam gdzie mamy już rozwiązania ustawowe, myślę, że nad tymi rozwiązaniami będziemy jeszcze pracować”[5] – mówiła Rafalska niedługo po zostaniu szefem resortu pracy. Nowela, mimo słusznych założeń, wprowadziła niedopracowany podział bezrobotnych na trzy grupy, który w obecnej formie znacznie ogranicza dostęp do form wsparcia osobom najmniej i najbardziej oddalonym od rynku pracy. Przykładowo, osoby z grupy numer trzy, czyli „najbardziej oddalonych od rynku pracy”, formalnie nie mają możliwości skorzystania z dotacji na założenie działalności gospodarczej, na przykład tych oferowanych przez Unię Europejską. Zgodnie z analizą FOR opublikowaną jeszcze w 2014 roku podczas wprowadzania reformy polityki rynku pracy[6], przyjęty wówczas system zachęt oparty na subsydiowaniu wybranych grup bezrobotnych i ich pracodawców (np. bon stażowy, bon szkoleniowy, bon na zasiedlenie, roczne zwolnienie pracodawcy ze składek za zatrudnienie osoby młodej) powinien zostać zastąpiony przez rozwiązania bardziej systemowe, jak „rozszerzenie zwolnienia ze składek także na kolejną pracę osoby bezrobotnej do 30. roku życia oraz na zatrudnienie osoby powyżej 30. roku życia, która była długotrwale bezrobotna (np. przez 3 lata)”. Pomysł ulepszenia ustawy o promocji rynku pracy ugrzązł jednak wśród bardziej medialnych i niekoniecznie słusznych pomysłów rządu. A szkoda, ponieważ dokonane w niej zmiany – pod warunkiem ich sensownego charakteru – mogłyby pomóc wielu bezrobotnym w trwałym powrocie na rynek pracy. Owszem, szykowana jest obecnie zmiana ustawy o promocji zatrudnienia, ale w zupełnie innym kontekście – chodzi o dopasowanie jej do przepisów umożliwiających podejmowanie pracy przez cudzoziemców.

Już w listopadzie jedna niepewność powinna zostać rozwiana: ta dotycząca losów umów cywilnoprawnych. Miejmy nadzieję, że osoby o relatywnie niskich zarobkach, pracujące na podstawie umów o dzieło czy też na zwolnionych ze składek umowach zleceniach, nie dowiedzą się wówczas, że stracą około 300 zł miesięcznie.

 

Jako element ilustracji artykułu wykorzystałam grafikę autorstwa Uli Lukierskiej (https://www.krytykapolityczna.pl/wydarzenia/prekariat-nowa-klasa-niebezpieczna).

 


[1] https://www.oecd.org/ctp/tax-policy/taxing-wages-20725124.htm (dostęp 30.10.2016 r.). Podana wartość klinu podatkowego (34,7 proc.) dotyczy osoby samotnej.

[2] Według GUS w 2014 roku osób pracujących wyłącznie na umowach cywilnoprawnych bądź na podstawie samozatrudnienia pracowało w Polsce 2,4 mln (GUS, „Wybrane zagadnienia rynku pracy”, 10.12.2015 r.). Z kolei według opublikowanego przez GUS 27.01.2016 r. badania „Pracujący w nietypowych formach zatrudnienia” 9,9 proc. badanych osób (zarówno pracujących na podstawie umów cywilnoprawnych, jak i osób samozatrudnionych) pracowało głównie na podstawie umowy o dzieło – w przybliżeniu zatem osoby pracujące przede wszystkim na umowie o dzieło to około 10 proc. wszystkich „nietypowych” pracowników, czyli 240 tys. w całej Polsce.

[3] https://wybierzpis.org.pl/media/download/ae66e0fa82971ff43b1d1a31a5ebd39df796e04d.pdf (dostęp 30.10.2016 r.).

[4] Ministerstwo Rozwoju, „Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju – prezentacja”, 16.02.2016 r., https://www.mr.gov.pl/media/14840/Plan_na_rzecz_Odpowiedzialnego_Rozwoju_prezentacja.pdf, s. 2 i 11.

[5] https://www.parlamentarny.pl/spoleczenstwo/elzbieta-rafalska-ocenimy-ustawe-o-promocji-rynku-pracy-i-instytucjach-rynku-pracy-nie-do-konca-spelnia-oczekiwania,2163.html (dostęp 30.10.2016 r.).

[6] Anna Czepiel, „Reforma polityki rynku pracy jest dobra, ale wymaga poprawek”, Komunikat FOR nr 50, 8.04.2014 r., https://www.for.org.pl/pl/a/2996,FOR-popiera-nr-50-Reforma-polityki-rynku-pracy-jest-dobra-ale-wymaga-poprawek.

Wpisy na Blogu Obywatelskiego Rozwoju przedstawiają stanowisko autorów bloga i nie muszą być zbieżne ze stanowiskiem Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Share

Artykuł Polityka rynku pracy czy polityka niepewności? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/polityka-rynku-pracy-czy-polityka-niepewnosci/feed/ 0
Plan Morawieckiego przyniesie jedynie krótkotrwały wzrost inwestycji https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/plan-morawieckiego-przyniesie-jedynie-krotkotrwaly-wzrost-inwestycji/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/plan-morawieckiego-przyniesie-jedynie-krotkotrwaly-wzrost-inwestycji/#respond Mon, 27 Jun 2016 06:00:29 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=3671 W wywiadzie dla portalu Forsal z 8 czerwca 2016 r. wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński, zastępca ministra Mateusza Morawieckiego, skomentował kwietniową publikację FOR pt. „Rząd zamierza podporządkować fundusze UE pod plan Morawieckiego”. Według FOR rząd Beaty Szydło chce wprowadzić radykalne zmiany w sposobie wydatkowania unijnych pieniędzy na lata 2014-2020, dopasowując wcześniej ustalony harmonogram pod cele planu […]

Artykuł Plan Morawieckiego przyniesie jedynie krótkotrwały wzrost inwestycji pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
W wywiadzie dla portalu Forsal z 8 czerwca 2016 r. wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński, zastępca ministra Mateusza Morawieckiego, skomentował kwietniową publikację FOR pt. „Rząd zamierza podporządkować fundusze UE pod plan Morawieckiego”. Według FOR rząd Beaty Szydło chce wprowadzić radykalne zmiany w sposobie wydatkowania unijnych pieniędzy na lata 2014-2020, dopasowując wcześniej ustalony harmonogram pod cele planu Morawieckiego (formalnie Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju) takie jak reindustrializacja, wspieranie wielkich przedsiębiorstw, a także pomysł sterowanego przez państwo rozwijania konkretnych gałęzi gospodarki w wydzielonych regionach Polski w sposób dużo bardziej szczegółowy niż zakładają to unijne „inteligentne specjalizacje”. Taka rewolucja oznaczałaby albo konieczność długotrwałych renegocjacji programów wydatkowania funduszy UE (czyli tzw. programów operacyjnych) z Komisją Europejską, albo też zakulisowe wpływanie rządu na wyniki konkursów o unijne wsparcie, aby pieniądze dostawały te przedsiębiorstwa i gminy, które będą chciały realizować projekty priorytetowe dla planu Morawieckiego.

Minister Kwieciński pomniejsza jednak ten problem, stwierdzając, że nie sądzi, aby dopasowanie funduszy pod plan Morawieckiego było wielkim kłopotem, a na ewentualne zmiany Komisja Europejska na pewno się zgodzi. „Nasze zamiary określone w Planie są często spójne z priorytetami UE. Kładziemy przecież ogromny nacisk np. na innowacje. Dlatego nie wątpię, że będziemy mogli liczyć na aprobatę ze strony KE. Gdybyśmy chcieli całkowicie zmienić system zarządzania i realizacji tych funduszy, musielibyśmy wyłączyć się z korzystania z dotacji na okres mniej więcej dwóch lat. Ale zapewniam, że takich zmian nie zamierzamy wdrażać” – mówi minister. Wyklucza także „absolutnie” ryzyko nieetycznego oddziaływania rządu na rezultaty konkursów. Zapomina jednak, jak bardzo żmudnym zadaniem będzie przeorientowanie sposobu wydawania unijnych funduszy pod plan Morawieckiego, jasno zapisane w samym planie w postaci zdania: „Inwestycje [z funduszy UE] zostaną podporządkowane celom Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”. Chodzi przecież o niewspomniane w programach operacyjnych na lata 2014-2020 działania takie jak sprzyjanie dużym firmom, aby powstały „championy narodowe”, podczas gdy unijne wsparcie jest skoncentrowane na przedsiębiorstwach małych. Fakt, że plan Morawieckiego „kładzie nacisk na innowacje”, nie jest tu najważniejszy (innowacje są przecież kluczowe w każdym dokumencie dotyczącym wydawania unijnych funduszy).

Jerzy Kwieciński sprzeciwia się także postawionemu przez FOR zarzutowi, że rząd dopuszcza się manipulacji, prezentując ustalony w latach 2013-15 harmonogram wydawania unijnych pieniędzy – w tym np. alokacje funduszy na poszczególne programy – jako coś wymyślonego specjalnie na potrzeby planu Morawieckiego. Według Kwiecińskiego podejście do funduszy zaprezentowane w planie Morawieckiego jest oryginalne, co wyraża się w tym, że rząd PiS fundusze te „chce inwestować, a nie wydawać”. Jest to tłumaczenie marne, bo każdy poprzedni rząd zapewniał, że zależy mu właśnie na inwestowaniu, a nie bezmyślnym wydawaniu unijnych pieniędzy. „Fundusze unijne zmieniają Polskę: w ciągu ostatnich 2 lat podpisano 28 219 umów na inwestycje za ponad 100 mld zł” – chwalił się w 2013 roku rząd Donalda Tuska. „Sprzyja nam ożywienie gospodarcze, a członkostwo w Unii Europejskiej otwiera dostęp do funduszy na inwestycje i modernizację. Będzie niewybaczalnym błędem, jeżeli nie zdołamy w pełni wykorzystać tej szansy” – mówił w 2004 roku w exposé premier Marek Belka.

Kwieciński wskazuje jednak w udzielonym przez siebie wywiadzie na jedną ważną rzecz – niski poziom polskich inwestycji. „My w Planie [Odpowiedzialnego Rozwoju] stwierdziliśmy, że wydajemy za mało na inwestycje. Inne gospodarki, na podobnym etapie rozwoju, mają inwestycje na poziomie przynajmniej 25 proc., gdy jednocześnie inwestycje sektora publicznego stanowią 2-3 pkt. proc. Gdybyśmy nie mieli funduszy europejskich, nie mielibyśmy bodźców napędzających także inne inwestycje. Co roku w gospodarce inwestycje są jednym z kilku bodźców, które dają nam wzrost gospodarczy. Stąd konieczny jest dodatkowy wysiłek w inwestowaniu pieniędzy” – mówi wiceminister rozwoju. Z tej wypowiedzi przebija jednak przekonanie, że wzrost poziomu inwestycji jest przede wszystkim zadaniem państwa. Rozwiązanie problemu leży jednak zupełnie gdzie indziej.

W raporcie FOR „Następne 25 lat. Jakie reformy musimy przeprowadzić, by dogonić Zachód”, podobnie jak w wywiadzie z Kwiecińskim, podkreślone zostało, że istotnie poziom inwestycji nad Wisłą nie jest zadowalający: „w Polsce inwestuje się mniejszą część PKB niż w większości krajów naszego regionu. W latach 2005-2014 wynosiła ona 21% wobec średnio 26% w regionie” – piszą autorzy raportu pod redakcją Leszka Balcerowicza i Andrzeja Rzońcy. Jednocześnie zawarte w raporcie wyjaśnienia tego stanu rzeczy pokazują, że remedium na nasz niski poziom inwestycji w porównaniu z m.in. Słowacją czy Czechami wcale nie jest zbyt mała aktywność państwa, tylko przede wszystkim usunięcie barier, które utrudniają powstanie inwestycji prywatnych, m.in. położenie kresu skomplikowaniu polskiego systemu podatkowego: „Stopień skomplikowania podatków negatywnie odróżnia Polskę od innych krajów regionu. W dużym stopniu odpowiadają one za to, że koszty związane z wymogami administracyjnymi są u nas dużo wyższe niż przeciętnie w innych krajach. Według szacunków Deloitte’a z 2008 r. pochłaniają one 6% PKB wobec 3,5% PKB w innych krajach. 44% tych kosztów jest generowanych przez trzy ustawy podatkowe: o PIT, CIT i VAT” – można przeczytać w raporcie FOR.

To jednak nie wszystko. Polskim uciążliwościom podatkowym towarzyszy duża nieprzewidywalność zmian w naszym prawie gospodarczym: „Każda z ustaw podatkowych oraz ordynacja podatkowa były nowelizowane przeciętnie przynajmniej kilka razy do roku. Ministerstwo Finansów wydaje ponad 150 indywidualnych interpretacji podatkowych dziennie. Prawie 3 tys. interpretacji rocznie jest zaskarżanych do sądu administracyjnego, który uwzględnia ponad połowę skarg. Niestabilność prawa podatkowego jest przejawem szerszego problemu inflacji prawa, która bardzo utrudnia ludziom ocenę, czy działają w zgodzie z przepisami. W zeszłym roku w naszym kraju weszło w życie prawie 26 tys. stron aktów prawnych. Zdystansowaliśmy pod tym względem nie tylko Czechy, Słowację i Węgry, ale nawet Francję czy Włochy, często uchodzące za liderów biurokracji. (…) (Grant Thornton, 2015)” – przekonująco ilustrują sytuację autorzy raportu.

Ponadto warto zauważyć, że inwestorzy zagraniczni są traktowani przez polskie prawo nierówno, ponieważ podlegają jeszcze większej liczbie regulacji niż krajowi: „Dodatkowym ograniczeniem dla inwestycji zagranicznych jest restrykcyjność regulacji nakładanych wyłącznie na inwestorów zagranicznych. Na tle regionu Polska negatywnie się wyróżnia w szczególności pod względem limitów udziałów tych inwestorów w wybranych sektorach, np. w transporcie” – pokazuje lektura raportu „Następne 25 lat”.

Aby poziom inwestycji w Polsce trwale wzrósł, rząd powinien po prostu uporać się z powyższymi jasno przedstawionymi problemami. Interwencjonistyczne, pompujące w duże firmy pieniądze polskich i europejskich podatników projekty państwa, takie jak „Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”, jeżeli w ogóle się udadzą, przyniosą jedynie efekt krótkotrwały. Nie zlikwidują one przecież głównych przyczyn niskiego poziomu inwestycji w Polsce.

Share

Artykuł Plan Morawieckiego przyniesie jedynie krótkotrwały wzrost inwestycji pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/plan-morawieckiego-przyniesie-jedynie-krotkotrwaly-wzrost-inwestycji/feed/ 0