Warning: Creating default object from empty value in /home/klient.dhosting.pl/for/blogobywatelskiegorozwoju.pl/wp-content/themes/hybrid/library/functions/core.php on line 27

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/klient.dhosting.pl/for/blogobywatelskiegorozwoju.pl/wp-content/themes/hybrid/library/functions/core.php:27) in /home/klient.dhosting.pl/for/blogobywatelskiegorozwoju.pl/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
Maciej Orczyk – Blog Obywatelskiego Rozwoju https://blogobywatelskiegorozwoju.pl "Rozmowa o wolnościowym porządku społecznym" Thu, 12 Oct 2023 07:56:03 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.1.18 Zielone imperium państwowego monopolisty https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/zielone-imperium-panstwowego-monopolisty/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/zielone-imperium-panstwowego-monopolisty/#respond Fri, 28 Apr 2017 09:37:45 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4996 25 tys. pracowników zarabiających średnio 7500 zł, roczne przychody na poziomie 8,2 mld zł, zysk netto w 2015 roku – 382 mln zł. Do tego brak konieczności płacenia CITu i monopolistyczna pozycja na rynku. Czy to charakterystyka dużej firmy z branży IT zarejestrowanej w raju podatkowym, która dzięki swojemu wynalazkowi właśnie zrewolucjonizowała rynek? Nie, to […]

Artykuł Zielone imperium państwowego monopolisty pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
25 tys. pracowników zarabiających średnio 7500 zł, roczne przychody na poziomie 8,2 mld zł, zysk netto w 2015 roku – 382 mln zł. Do tego brak konieczności płacenia CITu i monopolistyczna pozycja na rynku. Czy to charakterystyka dużej firmy z branży IT zarejestrowanej w raju podatkowym, która dzięki swojemu wynalazkowi właśnie zrewolucjonizowała rynek? Nie, to dane dotyczące Państwowego Gospodarstwa Leśnego „Lasy Państwowe” – państwowego monopolisty zarządzającego ponad 7 mln ha lasów rozciągających się na ¼ powierzchni Polski.

We wstępie celowo nie nazwałem Lasów Państwowych przedsiębiorstwem, ponieważ forma organizacji tej instytucji jest bardzo zawiła. W sprawozdaniu finansowym LP możemy przeczytać, że „Lasy Państwowe są państwową jednostką organizacyjną nieposiadającą osobowości prawnej i reprezentują Skarb Państwa w zakresie zarządzanego mienia. Lasy Państwowe prowadzą działalność na zasadzie samodzielności finansowej[1].

Brak osobowości prawnej jest zaskakujący w odniesieniu do tak dużej organizacji, ponieważ oznacza, że Lasy Państwowe nie posiadają pełni podmiotowości prawnej. Niemniej zaskakująca jest możliwość prowadzenia działalności na zasadzie samodzielności finansowej przez taką organizację. Samodzielność finansowa oznacza w tym przypadku m.in. że właściciel, czyli państwo, nie ma prawa do zysków wypracowywanych przez „firmę”. W przedsiębiorstwach działających na zasadach rynkowych część zysków dzielona jest pomiędzy akcjonariuszy w postaci wypłacanych dywidend. W przypadku Lasów Państwowych, jedyny akcjonariusz, którym są de facto wszyscy obywatele, pozbawiony jest tej nagrody za wypracowany zysk, który w całości pozostaje w „przedsiębiorstwie”.

Nietypowa forma organizacji i samodzielność finansowa to niejedyne przykłady niesprawiedliwego faworyzowania Lasów Państwowych, które cieszą się bardzo dużymi przywilejami nawet na tle przedsiębiorstw państwowych. Kolejna to przywileje podatkowe – w związku z nietypową formą działalności Lasy Państwowe nie płacą CITu, który jest przecież podatkiem obciążającym dochody uzyskiwane przez osoby prawne. Podatki, które odprowadzają LP to według Konrada Tomaszewskiego[2], dyrektora generalnego LP, jedynie podatek dochodowy, leśny, VAT, 2-procentowy podatek od przychodów ze sprzedaży oraz podatki lokalne. W skali roku to ok. 1,4 mld zł.

Warto również zwrócić uwagę na fakt, że Lasy Państwowe, jako monopolista, ściśle kontrolują podaż drewna i mają możliwość dyktowania cen. Ceny drewna nie są ustalane na zasadach rynkowych, poprzez dobrowolne umowy między przedsiębiorcą a konsumentem, a ustalają ją same Lasy Państwowe. Skąd to się bierze? Ponad 7 mld ha lasów, kontrolowanych przez LP to ok. 80% wszystkich lasów w Polsce. Ponadto „przedsiębiorstwo” dostarcza 90% zasobów surowca przemysłowi, zwłaszcza meblarskiemu. To branża zgłaszająca niemal nieskończony popyt na surowiec – polskie firmy są eksportowymi potentatami na rynku meblarskim[3], a Lasy Państwowe, które mają możliwość regulowania podaży drewna poprzez decyzje dotyczące odsetka pozyskiwanego przyrostu surowca[4], dzięki sytuacji na rynku mogą wybierać w ofertach. Nastawieni na zysk przedsiębiorcy chcąc pozyskać surowiec godzą się na płacenie narzuconych cen (nawet jeśli są zawyżone), ponieważ zdają sobie sprawę, że część kosztów będą mogli przerzucić na klientów. W związku z tym, w ostateczności, za monopolistyczne przywileje Lasów Państwowych płaci konsument kupujący meble w sklepie.

Monopolistyczna pozycja na rynku oraz wymienione wyżej przywileje świetnie wpływają na kondycje finansową leśnego molocha. Niemal 25 tys. zatrudnionych pracowników zarabia przeciętnie ok. 7500 zł brutto. To aż o 50% więcej niż wynoszą średnie wynagrodzenia w administracji publicznej według GUS[5]. 8,2 mld zł przychodu i zyski netto na poziomie 382 mln zł w 2015 roku to wyniki robiące wrażenie. Dla porównania fiński odpowiednik LP – Metsähallitus zatrudnia 1,2 tys. osób. Mimo że w Polsce mamy dwa razy większą powierzchnię lasów państwowych (w Finlandii powierzchnia lasów jest znacznie większa niż w Polsce, ale ponad 70% lasów jest w rękach prywatnych – w Polsce ok. 20%[6]) to Metsähallitus w 2012 roku miał ponad 2,5-krotnie większy zysk operacyjny od LP. Przychody polskich lasów były wówczas 5 razy wyższe od fińskich, ale ponoszone były znacznie wyższe koszty osobowe[7].

W przeszłości politycy podejmowali próby ograniczenia „samodzielności finansowej” Lasów Państwowych, jednak ich wysiłki okazały się daremne. W 2010 roku, rząd planował włączyć to „przedsiębiorstwo” do sektora finansów publicznych m.in. dlatego, że w 2009 roku Komisja Europejska wdrożyła w Polsce procedurę nadmiernego deficytu budżetowego. Zgodnie z procedurą zalecono jego obniżenie do poziomu 3% PKB do 2012 roku, co zapoczątkowało polityczne polowanie na kapitał. Ministerstwo Finansów nawet nie ukrywało, że w ograniczeniu samodzielności finansowej LP chodziło właśnie o „ulżenie” budżetowi. Dzięki włączeniu Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych resort mógłby zarządzać nadwyżkami instytucji, lokować je na swych kontach, czy wspierać z nich budżet w sytuacji, gdyby leśnicy ich nie wydali. Pomysł nie doszedł do skutku w związku z protestami leśników, którzy twierdzili, że stwarza to zagrożenie dla LP, a autonomia w dysponowaniu nadwyżkami finansowymi jest im potrzebna na wypadek sytuacji nadzwyczajnych, czyli klęsk żywiołowych. Co ciekawe, z inicjatywy ówczesnego posła PiS i obecnego ministra środowiska, Jana Szyszki, zaczęto zbierać podpisy przeciwko włączaniu Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych. Zebrano około miliona podpisów w ciągu kilku miesięcy, również dzięki zaangażowaniu mediów ojca T. Rydzyka. To na ówczesnym rządzie zrobiło takie wrażenie, że wiosną 2011 roku wycofał się z pomysłu, a dziurę w finansach publicznych łatał m.in. nacjonalizacją oszczędności Polaków ulokowanych w OFE. Rządowi udało się jedynie wprowadzić 2-procentowy podatek od przychodów ze sprzedaży drewna (płacony przez LP od 2016 roku). Ponadto na mocy nowelizacji ustawy podpisanej przez prezydenta Komorowskiego, LP zobowiązane były do odprowadzenia do budżetu państwa po 800 mln zł w roku 2014 i 2015[8].

Lasy Państwowe to monopolista, który swoją doskonałą pozycję zawdzięcza wyłącznie państwu – jedynemu właścicielowi tej zawile zorganizowanej instytucji. Silna pozycja negocjacyjna i wpływy na najwyższych szczeblach zapewniają organizacji „samodzielność finansową”, która sprawia, że LP są istnym państwem w państwie, niemal niezależnie zarządzającym olbrzymim majątkiem w postaci polskich lasów. Swoim zyskiem nie muszą dzielić się z właścicielem, czyli wszystkimi obywatelami, co sprawia, że ten państwowy moloch potężnieje z roku na rok. Lasy Państwowe to monopolistyczna żmija wyhodowana na łonie państwa za jego przyzwoleniem.


[4] Według Obserwatora Finansowego (https://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/lasy-panstwowe-produkcja-drewna-polska-unia/),  w 2011 roku pozyskiwano 55 proc. rocznego przyrostu drewna w polskich lasach. Dla porównania ten wskaźnik sięgał wówczas w Finlandii 70 proc., na Słowacji – 75 proc., Czechach – 84 proc., a w Szwecji 86 proc

[5] Średnie zarobki w administracji publicznej to według GUS ok. 5000 zł. W kwotę tę wliczone są wszystkie premie i dodatki https://stat.gov.pl/wyszukiwarka/szukaj.html

Share

Artykuł Zielone imperium państwowego monopolisty pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/zielone-imperium-panstwowego-monopolisty/feed/ 0
Jak skrajnie restrykcyjne prawo ochrony przyrody przynosi odwrotne skutki https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/jak-skrajnie-restrykcyjne-prawo-ochrony-przyrody-przynosi-odwrotne-skutki/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/jak-skrajnie-restrykcyjne-prawo-ochrony-przyrody-przynosi-odwrotne-skutki/#respond Mon, 20 Mar 2017 09:03:29 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4862 Emocje w debacie publicznej na temat tzw. „Lex Szyszko” sięgnęły zenitu. Politycy, media i internauci prześcigali się w publikowaniu niesprawdzonych informacji i zdjęć okraszonych nacechowanymi emocjonalnie hasłami. W medialnej wrzawie dot. ustawy Szyszki mało było merytorycznej krytyki patologii procesu legislacyjnego, czy zapisów ustawy dyskryminujących przedsiębiorców. Nie zwracano uwagi na fakt, że kierunek zmian jest dobry, […]

Artykuł Jak skrajnie restrykcyjne prawo ochrony przyrody przynosi odwrotne skutki pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>

źródło: Wikipedia

Emocje w debacie publicznej na temat tzw. „Lex Szyszko” sięgnęły zenitu. Politycy, media i internauci prześcigali się w publikowaniu niesprawdzonych informacji i zdjęć okraszonych nacechowanymi emocjonalnie hasłami. W medialnej wrzawie dot. ustawy Szyszki mało było merytorycznej krytyki patologii procesu legislacyjnego, czy zapisów ustawy dyskryminujących przedsiębiorców. Nie zwracano uwagi na fakt, że kierunek zmian jest dobry, a przemyślana liberalizacja prawa może prowadzić nie tylko do większego poszanowania prawa własności[1], ale również może przyczynić się do skuteczniejszej ochrony przyrody[2]. Pokłosiem tych manipulacji i niedomówień stało się nawoływanie wielu środowisk do powrotu do dawnych, restrykcyjnych regulacji[3] lub nawet do radykalnego zaostrzenia uprzednio funkcjonujących reguł. W argumentacji wielu pomysłów „reformy” ustawy o ochronie przyrody pominięto jednak kluczową kwestię – każdy człowiek jest myślącą i oceniającą jednostką. Austriacki noblista, F.A Hayek powiedział: „Przymus jest złem właśnie dlatego, że w konsekwencji wyklucza jednostkę jako myślącą i oceniającą osobę, a robi z niej jedynie narzędzie osiągania celów innego”[4]. Na przykładzie amerykańskiej ustawy Endangered Species Act[5] [Ustawa o zagrożonych gatunkach – przyp. autora], warto pokazać, że restrykcyjne prawo ochrony przyrody to ekologiczny strzał w kolano.

W 1973 roku prezydent Nixon podpisał ustawę o zagrożonych gatunkach. Dokument cieszył się niemal jednogłośnym poparciem kongresmenów, a jego celem było „zatrzymanie i odwrócenie, za wszelką cenę, wymierania gatunków zagrożonych”[6]. Nowe prawo dawało federalnym agencjom szerokie uprawnienia do ograniczania działalności człowieka wpływającej szkodliwie na siedliska zwierząt zagrożonych wyginięciem.  Jeżeli okazało się, że teren prywatny jest siedliskiem gatunków objętych ochroną, właściciel mógł zostać pozbawiony możliwości rozwoju danego terenu (np. budowy osiedla mieszkaniowego), co z miejsca drastycznie obniżało wartość posesji. Po latach okazało się[7], że ok. 80% z wymienionych w ustawie 9000 gatunków zagrożonych zwierząt zamieszkiwało właśnie tereny należące do prywatnych właścicieli. W związku z tym, żaden z celów zakładanych przez ustawę podpisaną przez Nixona nie mógł być osiągnięty bez wywarcia wpływu na prywatnych właścicieli działek – czy to poprzez zastosowanie prawnego przymusu, czy poprzez podpisanie dobrowolnej umowy, na mocy której państwo np. wykupowałoby prywatne ziemie zamieszkiwane przez szczególnie chronione zwierzęta.

USA wybrało przymus, który w rezultacie doprowadził do jeszcze większej degradacji przyrody niż przez wprowadzeniem ustawy „chroniącej” zagrożone gatunki. Poprzez zastosowanie niezwykle surowych regulacji państwo „motywowało” właścicieli ziemskich do tworzenia mniej przyjaznych warunków dla życia zwierząt i do szybszej urbanizacji działki. Drakońskie prawo doprowadziło też do okrutnego procederu, który w USA określa się mianem 3-S treatment[8]. Niektórzy właściciele ziemscy, którzy znaleźli na swojej działce zwierzęta, które w ich mniemaniu mogłyby być objęte specjalną ochroną przez prawodawcę zabijali zwierzę, zakopywali zwłoki i nikomu nie mówili o incydencie (3-S – shooting, shoveling, and shutting up). Obawa o utratę praw do swobodnego posługiwania się swoją własnością, a w rezultacie utratę ogromnych pieniędzy, powodowała, że ludzie posuwali się do niepotrzebnego okrucieństwa. Opaczne działanie Endangered Species Act potwierdzają statystyki – od 1973 roku, kiedy ustawa weszła w życie, jedynie 30 z 9000 gatunków zagrożonych wymarciem wróciło do normy, natomiast 10 wyginęło, co daje skuteczność na poziomie 0,22%. Biorąc pod uwagę wydatki na poziomie 1,7 miliarda dolarów rocznie[9] na realizację celów tej ustawy jest to słaby wynik, obnażający szkodliwość regulacji. Co ciekawe, policzono również[10], że działki na terenach określonych przez amerykańskiego prawodawcę jako „siedliska krytyczne”[11], zamieszkiwane przez rzadkie gatunki sów, były urbanizowane średnio rok szybciej niż podobne działki na terenach niezamieszkiwanych przez sowy. Biorąc pod uwagę, że proces urbanizacji to jeden z wiodących powodów degradacji środowiska w USA10, można bez wątpliwości stwierdzić, że Endangered Species Act działał na szkodę przyrody.

Intencje polityki nie zawsze są zbieżne z jej celami. Kongresmeni w USA prawdopodobnie szczerze chcieli przyczynić się do poprawy stanu przyrody, ale ich restrykcyjne regulacje, niepoparte rzetelnymi analizami skutków, przyczyniły się tylko do większej degradacji środowiska. Wprowadzanie surowych regulacji ograniczających wolność gospodarczą zawsze wiąże się z ignorowaniem przez prawodawców mocy rozumu czy zdolności do kalkulacji i podejmowania ryzyka przez każdą jednostkę. Twarde prawo nie tylko zachęca do szukania możliwości ominięcia regulacji, ale również zniechęca np. do sadzenia nowych drzew, jeżeli możemy mieć problem z ich późniejszym wycięciem, czy do tworzenia warunków przyjaznych dla życia dzikich zwierząt na prywatnych terenach.

Ochrona przyrody to kwestia bardzo ważna z punktu widzenia społeczeństwa, dlatego istotne jest, żeby prawo wprowadzane było w sposób przemyślany, uwzględniający dokładną analizę potencjalnych skutków i przede wszystkim z poszanowaniem zasady równości wszystkich członków społeczeństwa. Przykład USA powinien być przestrogą dla wszystkich polityków i aktywistów chcących zaostrzania przepisów ochrony przyrody, zamiast ich racjonalizacji. Popartej odpowiednią analizą skutków, szanującej prawo własności i niedyskryminującej żadnej grupy społecznej.  


[1] Wiele mitów pojawiających się w debacie publicznej na temat „Lex Szyszko” dot. interpretacji prawa własności obalił Jacek W. Bartyzel – https://bartyzel.liberte.pl/czyje-jest-moje-drzewo-czyli-o-istocie-prawa-wlasnosci/

[3]FOR już w 2014 roku zwracał uwagę na konieczność liberalizacji prawa i istnienie zbyt dużych restrykcji dot. wycinki drzew  https://for.org.pl/pl/a/3173,Analiza-112014-Zbyt-restrykcyjne-wymogi-dotyczace-uzyskania-zezwolenia-na-sciecie-drzewa-w-Polsce-nalezy-zliberalizowac

[4] F.A Hayek – „Konstytucja wolności” 1960

[7] List, Margolis, Osgood –  Is the Endangered Species Act Endangering Species? 2006

[8] Shooting, shoveling, and shutting up

[10] List, Margolis, Osgood –  Is the Endangered Species Act Endangering Species? 2006

[11] „critical habitat”

Share

Artykuł Jak skrajnie restrykcyjne prawo ochrony przyrody przynosi odwrotne skutki pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/jak-skrajnie-restrykcyjne-prawo-ochrony-przyrody-przynosi-odwrotne-skutki/feed/ 0
Szkodliwy zakaz handlu w niedzielę https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/szkodliwy-zakaz-handlu-w-niedziele/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/szkodliwy-zakaz-handlu-w-niedziele/#respond Mon, 13 Mar 2017 08:24:46 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4795 Artykuł ukazał się w ramach cyklu „FORum” w grudniowym wydaniu dolnośląskiego miesięcznika „Region Fakty” Przedstawiciele komitetu „Wolna niedziela”, reprezentowani przez związkowców NSZZ Solidarność, na początku września złożyli na ręce marszałka Sejmu obywatelski projekt ustawy zakazującej handlu w niedzielę. Ta podpisana przez ponad 100 tys. osób propozycja zmian w prawie zapoczątkowała gorącą dyskusję, w której pojawiło […]

Artykuł Szkodliwy zakaz handlu w niedzielę pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Artykuł ukazał się w ramach cyklu „FORum” w grudniowym wydaniu dolnośląskiego miesięcznika „Region Fakty

Przedstawiciele komitetu „Wolna niedziela”, reprezentowani przez związkowców NSZZ Solidarność, na początku września złożyli na ręce marszałka Sejmu obywatelski projekt ustawy zakazującej handlu w niedzielę. Ta podpisana przez ponad 100 tys. osób propozycja zmian w prawie zapoczątkowała gorącą dyskusję, w której pojawiło się wiele fałszywych argumentów wprowadzających opinię publiczną w błąd. Wbrew twierdzeniom związkowców, zakaz handlu w niedzielę niesie za sobą szereg negatywnych konsekwencji dla pracowników, konsumentów i całego sektora handlu.

Zakaz handlu w niedzielę przyczyni się do pogorszenia sytuacji pracowników i wybranych przedsiębiorstw

Wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę wiąże się z zagrożeniami dla pracowników zatrudnionych w sektorze handlu detalicznego. Przede wszystkim, doświadczenia innych krajów pokazują, że taka restrykcja może prowadzić do ograniczenia zatrudnienia.

Z przeglądu badań naukowych opracowanego przez FOR, wynika że restrykcje czasu otwarcia sklepów ograniczały zatrudnienie w Holandii, Niemczech, Kanadzie i USA. To logiczny wniosek, ponieważ trudno wyobrazić sobie żeby przedsiębiorstwo, które zaczyna funkcjonować o jeden dzień w tygodniu krócej, zatrudniało tę samą liczbę pracowników (przy innych warunkach niezmienionych).

Kolejnym negatywnym skutkiem wprowadzenia postulatów związkowców będzie spadek lub wolniejszy wzrost wynagrodzeń pracowników. Zakaz handlu w niedzielę wyraźnie faworyzuje mniej produktywne małe sklepy, co przyczyni się do obniżenia ogólnego wzrostu produktywności sektora. Płace w gospodarce są zależne od produktywności i rosną wraz z nią, dlatego obniżony poziom wzrostu produktywności przełoży się bezpośrednio na zarobki pracowników. Zakaz handlu w niedzielę uderza w największe sklepy, które zapewniają najlepsze warunki organizacyjne zwiększające produktywność pracowników. Potwierdzeniem korelacji pomiędzy wielkością sklepu i jego produktywnością a zarobkami zatrudnionych są dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS), które przeanalizował FOR. Z tych danych jednoznacznie wynika, że to duże sklepy gwarantują najlepsze warunki finansowe pracownikom.

Negatywny skutkiem wprowadzenia nowych ograniczeń będą również zmniejszone lub mniej dynamicznie wzrastające obroty przedsiębiorstw. Mimo że w literaturze naukowej wpływ restrykcji na obroty nie jest jednoznaczny, to istnieją przesłanki by twierdzić, że regulacje godzin otwarcia sklepów oddziałują na nie. Po pierwsze zakaz handlu w niedzielę uniemożliwi części klientom robienie zakupów wtedy kiedy jest to dla nich najwygodniejsze. W rezultacie część konsumentów będzie ponosić wyższe koszty alternatywne i ograniczy zakupy. Na zmniejszenie sprzedaży będzie również wpływał możliwy wzrost cen w sklepach, zaobserwowany m.in. w Niemczech, Holandii czy Szwecji. Wzrost cen może wyniknąć ze zmniejszonego zwrotu przedsiębiorców z inwestycji w sklepy. Jeżeli sklepy będą musiały być zamknięte jeden dzień w tygodniu to kapitał będzie przynosił mniejsze zyski, co bezpośrednio wpłynie na podwyżkę cen. Częstym argumentem związkowców w kontekście obrotów sklepów po wprowadzeniu proponowanej regulacji jest przykład Węgier. Zakaz handlu w niedzielę został wprowadzony na Węgrzech w 2015 roku i w związku z dużym niezadowoleniem społeczeństwa po roku został zniesiony. Mimo zakazu, obroty sektora handlu na Węgrzech wzrosły w 2015 roku o ok. 5 proc., co środowiska związkowe przypisują funkcjonowaniu zakazu. To nieprawda. Z lektury raportu węgierskiego urzędu statystycznego dowiadujemy się, że obroty zaczęły rosnąć już w 2013 roku, a ich dalszy wzrost w 2015 roku spowodowany był poprawą koniunktury w całej gospodarce: wzrostem płac realnych, polepszającą się sytuacją na rynku pracy, umiarkowaną inflacją i spadkiem cen ropy. Wbrew twierdzeniom związkowców, węgierski odpowiednik GUS nie wymienia wprowadzania zakazu sprzedaży w niedzielę jako czynnika determinującego ten wzrost.

Zakaz handlu w niedzielę zaszkodzi konsumentom

Wybitny austriacki ekonomista Ludwig von Mises porównał kiedyś rynek do łodzi. Stwierdził, że przedsiębiorcy są odpowiedzialni za trzymanie steru i kierowanie łodzią, jednak kapitanem łodzi jest konsument i to on sprawuje realną władzą. O tym co i kiedy ma być produkowane i sprzedawane w rzeczywistości decydują konsumenci, a nie przedsiębiorcy lub państwo. Wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę to zdecydowane ograniczenie tej władzy, które będzie miało negatywne skutki dla konsumentów. Pewne jest, że wprowadzenie regulacji wpłynie na wzrost kosztów ekonomicznych klientów. Koszt ekonomiczny to suma ceny produktu i kosztów alternatywnych, czyli kosztów utraconych możliwości. Klient, który na przykład z powodu nietradycyjnych godzin pracy szczególnie preferuje robienie zakupów w niedzielę, będzie zmuszony robić zakupy w inny dzień tygodnia kosztem np. spędzenia czasu z rodziną. O ile wzrostu cen produktów nie możemy być pewni, o tyle wzrost kosztów alternatywnych nie ulega wątpliwości. Zakaz handlu w niedzielę to nie tylko ograniczenie dobrowolnej wymiany dóbr i usług na warunkach dyktowanych przez konsumenta, ale również odbieranie możliwości do dysponowania swoim czasem i pieniędzmi. Związkowcy chcą decydować za obywateli kiedy i jak mają odpoczywać, a kiedy pracować.

Europa liberalizuje handel w niedzielę

W debacie na temat handlu w niedzielę często przytaczane są przykłady krajów, które zakazują handlu w niedzielę. Faktycznie, w Europie są kraje, w których występuje zakaz lub ograniczenia, jednak od ponad 20 lat trwa dyskusja na temat znoszenia regulacji, nawet w najbardziej restrykcyjnych pod tym względem państwach. Obecnie europejskim trendem jest liberalizacja prawa – w ostatnich latach 8 krajów UE decydowało się na zniesienie regulacji lub znaczącą liberalizację istniejących przepisów ograniczających handel w niedzielę. Warto również zwrócić uwagę, że aż 19 z 28 krajów członkowskich nie stosuje żadnych ograniczeń, a wśród krajów, które wstąpiły do Unii Europejskiej po 2004 roku żadne państwo nie ma restrykcji dotyczących handlu w niedzielę. Związkowcy chcą zmierzać pod prąd europejskim trendom. To zła droga w gospodarczym pościgu za europejską czołówką.

Związkowcy dzielą pracowników na równych i równiejszych

Warto zwrócić uwagę, że cała argumentacja autorów projektu ustawy oparta jest na obronie jednej określonej grupy zawodowej. Związkowcy zaznaczają, że „walczą o wolność pracowników”, jednocześnie podkreślając w uzasadnieniu projektu ustawy, że nowa regulacja przyczyni się do wzrostu zatrudnienia w branżach pozahandlowych. Logika związkowców jest zatem niespójna – dzielą społeczeństwo na równych i równiejszych, ponieważ zapominają o innych pracownikach pracujących w niedzielę np. w gastronomii, kulturze, transporcie. Zapominają również, że pracownicy świadomie zawierają z pracodawcą dobrowolną umowę. Do podpisania takiej umowy i równoczesnej zgody na pracę w niedzielę może skłaniać trudna sytuacja materialna. Pamiętajmy jednak, że dla zdecydowanej większości osób podjęcie pracy jest związane w pierwszej kolejności z koniecznością zdobywania środków na swoje utrzymanie, a nie z przyjemnością.

W rzeczywistości, odbieraniem wolności jest zamykanie sklepów w niedzielę i ograniczanie dobrowolnej wymiany dóbr i usług między konsumentami, pracownikami i pracodawcami. Na zakazie handlu w niedzielę traci całe społeczeństwo.

Zobacz także:

Analiza 12/2016: Zakaz handlu w niedzielę – szkodliwy dla konsumentów, pracowników i sektora handlu

Komunikat FOR: 12 fałszywych argumentów za zakazem handlu w niedzielę

Share

Artykuł Szkodliwy zakaz handlu w niedzielę pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/szkodliwy-zakaz-handlu-w-niedziele/feed/ 0
Human Freedom Index – ile wolności w Polsce i na świecie? https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/human-freedom-index-ile-wolnosci-w-polsce-i-na-swiecie/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/human-freedom-index-ile-wolnosci-w-polsce-i-na-swiecie/#respond Mon, 12 Dec 2016 08:30:28 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4559 Hongkong, Szwajcaria i Nowa Zelandia to kraje o najwyższym poziomie wolności na świecie. Do takich wniosków doszedł amerykański think tank Cato Institute, we współpracy z kanadyjskim Fraser Institute i niemieckim Liberales Institut, po opracowaniu tegorocznej edycji Human Freedom Index – najbardziej kompleksowego miernika wolności badającego 79 wskaźników dotyczących wolności osobistej i ekonomicznej w 159 krajach […]

Artykuł Human Freedom Index – ile wolności w Polsce i na świecie? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Hongkong, Szwajcaria i Nowa Zelandia to kraje o najwyższym poziomie wolności na świecie. Do takich wniosków doszedł amerykański think tank Cato Institute, we współpracy z kanadyjskim Fraser Institute i niemieckim Liberales Institut, po opracowaniu tegorocznej edycji Human Freedom Index – najbardziej kompleksowego miernika wolności badającego 79 wskaźników dotyczących wolności osobistej i ekonomicznej w 159 krajach świata, na podstawie danych z lat 2008-2014.

Pierwszą składową Indeksu Wolności jest ranking wolności obywatelskich. Autorzy zaobserwowali, że od 2008 roku, poziom wolności osobistej na świecie nieznacznie spadł. Polska uplasowała się w najnowszej edycji (dane z 2014 r.) jednak na wysokim 16. miejscu, wyprzedzając m.in. Francję (27.), Stany Zjednoczone (28.) czy Japonię (32.). W rankingu wolności obywatelskich biorącym pod uwagę m.in. praworządność, wolność mediów, czy wolność zrzeszania się zostawiliśmy w tyle wszystkie kraje naszego regionu, w tym Czechy (17.) i kraje bałtyckie. Światowymi liderami pod względem wolności osobistej są Dania, Austria i Norwegia. W pierwszej dziesiątce plasują się również Holendrzy, Niemcy, Finowie, Szwajcarzy, Luksemburczycy, Islandczycy i Szwedzi. Warto jednak pamiętać, że ranking obejmuje wyłącznie dane do roku 2014, a sami autorzy zwracają uwagę na mnogość zmian, które zaszły na świecie w ciągu ostatnich dwóch lat.

Szczególny nacisk kładą oni na wydarzenia w Turcji (tłumienie mediów, masowe areszty po antyrządowym puczu) i Rosji (nowe prawo nakładające kolejne restrykcje na media, zabójstwo Borysa Niemcowa, aneksja Krymu, wojna w Donbasie, czy popieranie reżimu Asada w Syrii). Poza Turcją i Rosją, wśród krajów zagrożonych obniżaniem poziomu wolności twórcy wymieniają również Chiny, Ekwador, Malezję, Polskę, Węgry, Wietnam i kraje arabskie. Bardzo prawdopodobne jest, że w związku z działaniami rządów tych krajów trend obniżania poziomu wolności obywatelskich na świecie utrzyma się w przyszłych edycjach rankingu. Widoczne gołym okiem obniżenie poziomu praworządności w Polsce po wyborach parlamentarnych w 2015 roku, może również wpłynąć na gorszą lokatę naszego kraju.

Drugą składową Human Freedom Index jest poziom wolności gospodarczej. Co ciekawe, Cato zaobserwowało nieznaczny sumaryczny wzrost swobód ekonomicznych na świecie – światowym poziom, wyliczany na podstawie 42 zmiennych, wzrósł z 6,78 do 6,86 punktu na 10 możliwych. Polska zajęła 40. miejsce, znacznie gorsze niż wiele krajów regionu. Najniżej ocenioną zmienną w przypadku Polski była bezstronność sądów, która uzyskała tylko 3,93 na 10 możliwych punktów. Słabo wypadliśmy również pod kątem prawnego egzekwowania umów (4,12) i wydatków publicznych (4,88). Najwyższą pozycję wśród krajów Europy Środkowo-Wschodniej zajęła Litwa (15.), wysoko sklasyfikowane zostały również Estonia (19.), Rumunia (22.) i Łotwa (27.). Na czele rankingu znalazł się Hongkong, znacznie wyprzedzając kolejne państwa: Singapur, Nową Zelandię, Szwajcarię i Irlandię. Bardzo wysokie 5. miejsce zajęły ex aequo Gruzja i Mauritius. Ranking zamyka pogrążona w kryzysie socjalistyczna Wenezuela. Zaskoczeniem może być brak krajów skandynawskich w czołówce – najwyższe miejsce, dopiero 21., zajęła Dania. W przypadku Szwecji, Norwegii i Danii na negatywną ocenę w znaczący sposób wpłynęła wysokość wydatków rządowych i wielkość rządu, oceniane przez autorów rankingu jako szkodliwe dla wolności gospodarczej.

16. pozycja pod względem swobód osobistych i 40. pod względem swobód ekonomicznych, dały Polsce 21. miejsce biorąc pod uwagę całościowy indeks mierzący poziom wolności. Na czele rankingu znalazły się Hongkong, Szwajcaria i Nowa Zelandia, a tuż za nimi Irlandia, Dania, Kanada, Wielka Brytania, Australia, Finlandia i Holandia. To wysoka pozycja, potwierdzająca wzrost poziomu wolności w Polsce od 2008 do 2014 roku. Niestety za sprawą szkodliwej działalności obecnych władz możemy spodziewać się niższej oceny kluczowych zmiennych już w najbliższej edycji rankingu, co może mieć bezpośredni wpływ na lokatę Polski w Human Freedom Index 2017.

Wykres 1. Pozycja Polski i liczba uzyskanych punktów (na 10 możliwych) w Human Freedom Index w latach 2008-2014, źródło: Opracowanie własne na podstawie Human Freedom Index 2016

Share

Artykuł Human Freedom Index – ile wolności w Polsce i na świecie? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/human-freedom-index-ile-wolnosci-w-polsce-i-na-swiecie/feed/ 0
Cicha koalicja PiS i „Solidarności” ze szkodą dla społeczeństwa i gospodarki https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/cicha-koalicja-pis-i-solidarnosci-ze-szkoda-dla-spoleczenstwa-i-gospodarki/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/cicha-koalicja-pis-i-solidarnosci-ze-szkoda-dla-spoleczenstwa-i-gospodarki/#respond Mon, 05 Dec 2016 09:46:06 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4535 Istnienie dobrowolnych związków zawodowych to naturalne zjawisko w demokratycznym ustroju, w którym obowiązuje wolność zgromadzeń – pracownicy zrzeszeni w związkach mogą w zorganizowany sposób reprezentować swoje interesy. Niestety w Polsce od wielu lat możemy obserwować niczym nieuzasadnione, specjalne traktowanie tej grupy społecznej. Związki zawodowe już we wczesnych latach 90. wywalczyły sobie szereg przywilejów. Ważna rola odegrana […]

Artykuł Cicha koalicja PiS i „Solidarności” ze szkodą dla społeczeństwa i gospodarki pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>

Piotr Duda i Andrzej Duda, fot. PAP

Istnienie dobrowolnych związków zawodowych to naturalne zjawisko w demokratycznym ustroju, w którym obowiązuje wolność zgromadzeń – pracownicy zrzeszeni w związkach mogą w zorganizowany sposób reprezentować swoje interesy. Niestety w Polsce od wielu lat możemy obserwować niczym nieuzasadnione, specjalne traktowanie tej grupy społecznej.

Związki zawodowe już we wczesnych latach 90. wywalczyły sobie szereg przywilejów. Ważna rola odegrana przez związkowców w transformacji systemowej w Polsce zaowocowała wejściem do polityki wielu reprezentantów tego środowiska, co było jedną z przyczyn specjalnego traktowania związków zawodowych przez polityków.  W 1991 roku Sejm uchwalił ustawę o związkach zawodowych, która zagwarantowała związkowcom wiele nadmiernych korzyści, za które do tej pory płacą przede wszystkim konsumenci i podatnicy. W Analizie FOR 29/2012 wyszczególniono trzy główne przywileje wynikające z tej ustawy – etaty związkowe na koszt pracodawcy[1], prawo do pomieszczeń związkowych na terenie zakładu i obowiązek zbierania składek związkowych przez pracodawcę, których koszty w ostatecznym rozrachunku ponosi konsument w formie wyższych cen. Przez 25 lat od wprowadzenia ustawy, pozycja związków była na tyle silna, że żadna z rządzących formacji nie zdecydowała się na likwidację tych nadmiernych przywilejów. Niestety nie możemy liczyć na szybkie zmiany szkodliwych regulacji. Od wyborów parlamentarnych w 2015 roku rządzący coraz silniej współpracują ze związkowcami i chętnie spełniają obietnice przedwyborcze zbieżne z postulatami związkowców, w szczególności największego związku – NSZZ „Solidarność”. Z czego to wynika?

Wiele osób ze środowiska związkowego rozpoczęło swoją działalność polityczną na początku lat 90. Warto jednak zwrócić uwagę, że wśród posłów na Sejm VIII kadencji możemy znaleźć wiele nazwisk silnie angażujących się w działanie związku również po transformacji. Dużą reprezentację działaczy zebrało Prawo i Sprawiedliwość – w ławach sejmowych PiS zasiada trzynastu aktywnych związkowców, którzy po 1989 roku angażowali się w działania NSZZ nie tylko w swoich zakładach pracy i regionalnych oddziałach związku, ale również na szczeblu krajowym. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że reprezentują silnie zorganizowaną grupę prawie 600 tys. osób zrzeszonych w NSZZ „Solidarność” to uświadomimy sobie, że siła politycznych wpływów obecnej NSZZ jest ciągle bardzo duża. Najbardziej znanym posłem-związkowcem obecnej kadencji Sejmu jest Janusz Śniadek. To były przewodniczący „Solidarności” i obecny poseł PiS, który po przegranej w związkowych wyborach z Piotrem Dudą szybko znalazł pracę w otoczeniu PiS – najpierw w Narodowej Radzie Rozwoju prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a następnie w Sejmie, do którego został wybrany z ramienia Prawa i Sprawiedliwości.  Wieloletnim działaczem „S”, który odgrywa istotną rolę w obozie rządzącym jest również Stanisław Szwed – wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej.

Związkowcy-posłowie PiS to niejedyne jawne związki partii rządzącej i „Solidarności”. Warto również przypomnieć, że NSZZ „Solidarność” przed wyborami parlamentarnymi oficjalnie wspierała wiele populistycznych propozycji PiS, a przed wyborami prezydenckimi udzieliła poparcia prezydentowi Dudzie. Co więcej, „S” podpisała z Andrzejem Dudą umowę programową[2], w której przyszły prezydent zobowiązał się do realizacji elementów swojego programu wyborczego zbieżnych z celami NSZZ. Piotr Duda, przewodniczący NSZZ, skomentował tę współpracę słowami jednoznacznie zdradzającymi spoufalenie z przyszłym prezydentem i identyfikację z jego partią:

„Umowa jest zgodna z naszymi postulatami, jest polityczną gwarancją, że prezydent Andrzej Duda będzie dbał o nasze postulaty. Mogę powiedzieć już teraz do wszystkich członków związku oraz wszystkich pracowników: głosujcie na Dudę! Niezależnie od tego jak skończą się te wybory (a mam głęboką nadzieję, że je wygramy), zyskałeś coś, czego nie można kupić: zaufanie obywateli i członków „Solidarności”. Mam nadzieję, że wygrasz te wybory!”2

Ścisła współpraca „S” z obozem rządzącym doprowadziła do realizacji wielu wspólnych, szkodliwych propozycji. W lipcu tego roku, przewodniczący Piotr Duda chwalił PiS za realizację „postulatów pracowniczych zgłaszanych przez związek przez ostatnie 8 lat”[3]. Faktycznie, PiS nie tylko nie usunął niesprawiedliwych przywilejów dla działaczy związkowych, ale zrealizował szereg populistycznych obietnic popieranych przez NSZZ „Solidarność”. Podniesienie płacy minimalnej, wprowadzenie minimalnej płacy godzinowej na umowach cywilno-prawnych, czy obniżenie wieku emerytalnego to najgłośniejsze hasła ze sztandarów „Solidarności” zrealizowane przez PiS, o których szkodliwości wielokrotnie przypominał FOR. Dużym poparcie w szeregach PiS cieszy się również kontrowersyjny projekt ustawy o zakazie handlu w niedzielę, złożony w Sejmie przez reprezentantów handlowej „S”, który został już skierowany do rozpatrzenie przez właściwą komisję[4]. Jak możemy przeczytać w jednym z komunikatów FOR projekt ten opiera się na wielu fałszywych argumentach. 

Za realizację wszystkich tych haseł zapłaci całe społeczeństwo, a wprowadzenie płacy minimalnej i minimalnej płacy godzinowej przyczyni się do zmniejszenie konkurencji na rynku pracy, co bezpośrednio działa na korzyść działaczy związkowych. Jeżeli wyobrazimy sobie drabinę symbolizującą karierę zawodową, to te dwie reformy likwidują pierwszy szczebel, uniemożliwiając łagodne wspinanie się po kolejnych szczeblach młodym i niewykwalifikowanym pracownikom. Na drugim szczeblu tej drabiny stoją lepiej wykwalifikowani pracownicy, którzy już posiadają jakąś wiedzę i umiejętności. Często są to działacze związków zawodowych, którzy dzięki antyreformom rynku pracy są chronieni przed tańszą i mniej wykwalifikowaną konkurencją, która w krótkim czasie mogłaby zdobyć nowe umiejętności i zastąpić mniej wydajnych konkurentów. Dzięki szkodliwej lobbingowej działalności związkowców młodzi nie będą mogli zdobywać cennego doświadczenia za wynagrodzenie mniejsze od przewidzianego w ustawie, co w wielu przypadkach będzie oznaczało, że nie mogą go zdobyć w ogóle. Korzystają na tym wyłącznie pracownicy na „drugim szczeblu”, którzy nie muszą martwić się o konkurencję.

Związki zawodowe odegrały bardzo ważną rolę w naszej historii. Nie upoważnia to jednak nikogo do faworyzowania działaczy i wprowadzania szkodliwych reform, za które w ostatecznym rozrachunku zapłaci podatnik lub konsument. Związkowcy „walcząc” o wyższe płace i lepsze warunki pracy zapominają, że płace w gospodarce powinny zależeć od produktywności, a nie od siły wpływów politycznych i odgórnych dekretów. Związki zawodowe powinny funkcjonować na takich samych zasadach jak wszystkie inne formy zrzeszania obywateli – bez przywilejów wynikających z politycznych konotacji. Dzięki cichemu sojuszowi PiS i NSZZ „Solidarność” uprzywilejowana pozycja związkowców jest niestety dodatkowo wzmacniana.


[1] „Pracownik na etacie związkowym, zatrudniony w danym przedsiębiorstwie, zostaje zupełnie zwolniony ze swoich standardowych obowiązków pracowniczych (np. pracy jako górnik, mechanik itp.) na rzecz pracy dla związku zawodowego. Jednocześnie utrzymuje swoje poprzednie uposażenie, analogiczne do tego, jakie otrzymywał za swoją pracę dla przedsiębiorstwa. Pracodawcy mają więc obowiązek wypłacania takim osobom pensji za działalność czysto społeczną”. (FOR, 2012)

 

Share

Artykuł Cicha koalicja PiS i „Solidarności” ze szkodą dla społeczeństwa i gospodarki pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/cicha-koalicja-pis-i-solidarnosci-ze-szkoda-dla-spoleczenstwa-i-gospodarki/feed/ 0
„Wsparcie” państwa dla wybranych, czyli o subsydiowaniu twórców gier komputerowych https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/wsparcie-panstwa-dla-wybranych-czyli-o-subsydiowaniu-tworcow-gier-komputerowych/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/wsparcie-panstwa-dla-wybranych-czyli-o-subsydiowaniu-tworcow-gier-komputerowych/#respond Tue, 11 Oct 2016 05:00:08 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4390 Wspieranie. To słowo-klucz planu Morawieckiego, które doskonale charakteryzuje politykę gospodarczą polskiego rządu. Motywowane rzekomo ekonomicznymi argumentami, stanowi niepotrzebną ingerencję w rynek i jest nieoficjalnym zaproszeniem do lobbingu dla poszczególnych sektorów startujących w wyścigu o pieniądze z kieszeni podatników. W ostatnim czasie, jednym ze zwycięzców takiego wyścigu stała się świetnie prosperująca branża gier komputerowych, która już […]

Artykuł „Wsparcie” państwa dla wybranych, czyli o subsydiowaniu twórców gier komputerowych pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Wspieranie. To słowo-klucz planu Morawieckiego, które doskonale charakteryzuje politykę gospodarczą polskiego rządu. Motywowane rzekomo ekonomicznymi argumentami, stanowi niepotrzebną ingerencję w rynek i jest nieoficjalnym zaproszeniem do lobbingu dla poszczególnych sektorów startujących w wyścigu o pieniądze z kieszeni podatników. W ostatnim czasie, jednym ze zwycięzców takiego wyścigu stała się świetnie prosperująca branża gier komputerowych, która już od kilku miesięcy jest zasilana subsydiami z budżetu państwa. Czy nowy kapitał, zgodnie z planami polityków, stanie się motorem napędowym sektora czy może po raz kolejny przekonamy się, że ”widzialna ręka państwa” wpływa destrukcyjnie na dobrowolną wymianę dóbr i usług pomiędzy obywatelami?

Dyskusja na temat wspierania sektora gier komputerowych rozpoczęła się po wygłoszeniu przez premier Beatę Szydło expose[1], w którym zapowiedziała chęć pomocy najbardziej perspektywicznym, jej zdaniem, branżom. Już wcześniej powstało jednak Stowarzyszenie Polskie Gry Komputerowe zrzeszające największe i najbardziej znane firmy na rynku, które z założenia miało działać na rzecz zwiększania potencjału polskich twórców gier i pracować nad wzrostem konkurencyjności sektora[2]. To bardzo dobra inicjatywa i słuszny kierunek rozwoju – zrzeszeni producenci mogliby razem poszukiwać prywatnych inwestorów lub promować swoje produkty na świecie na fali ogromnego sukcesu Wiedźmina. Niestety największe przedsiębiorstwa branży, kontrolujące 37% produkcji sektora w Polsce[3], postanowiły lobbować za otrzymywaniem subsydiów od państwa, które dysponuje przecież pieniędzmi podatników.

Chęć finansowania sektora przez premier Szydło i inicjatywa podjęta przez Stowarzyszenie PGK, które wystąpiło do Narodowego Centrum Badań i Rozwoju z propozycją wprowadzenia programu wsparcia dla branży bardzo szybko przyniosły pożądane skutki. Już w październiku 2015 wstępnie zaakceptowano pomysł wprowadzenia programu GameINN, który według sygnatariuszy miał umożliwić skuteczniejsze wsparcie konkurencyjności polskich firm na arenie międzynarodowej i pozwolić rozwinąć rodzime środki badawcze. Program zaczął funkcjonować w czerwcu 2016 i od tej pory firmy produkujące gry komputerowe mogą liczyć na gigantyczne zastrzyki gotówki. Program gwarantuje finansowanie do 80%[4] kosztów projektów wybranych przez urzędników, a wsparcie na jakie mogą liczyć przedsiębiorstwa zaczyna się od 500 000 zł i może sięgnąć nawet 20 000 000 zł.

Co ciekawe, GameINN to nie jedyny państwowy program wspierający twórców gier. W kwietniu 2016 roku Agencja Rozwoju Przemysłu we współpracy z Uniwersytetem Śląskim i powiatem cieszyński, postanowiła uruchomić Akcelerator Gier Wideo, czyli program wsparcia dla początkujących przedsiębiorców z branży gier komputerowych. Według pomysłodawców, celem powstania tego programu[5] jest kształcenie twórców gier komputerowych i wsparcie młodych przedsiębiorców we wchodzeniu na rynek. Wiceprezes ARP Michał Szaniawski, w wypowiedzi dla Polskiego Radia[6] przekonywał, że jeżeli program odniesie sukces na Uniwersytecie Śląskim i w powiecie cieszyńskim to będzie wcielany w życie również w innych, nietypowych lokalizacjach.

„Myślimy o miastach średniej wielkości, takich jak Rzeszów czy Lublin, wierząc że tam jest potencjał do rozwijania rynku gier wideo, ale jednocześnie wierząc, że to może być istotny element gospodarki dla takich nie największych aglomeracji”.

Wiceprezes ARP swoje tezy opiera o ”wiarę” niepopartą żadnymi badaniami ani faktami. Czy w taki sposób urzędnicy powinni decydować o wydawaniu ogromnych pieniędzy z kieszeni podatników?

Akcelerator Gier Wideo to tylko początek działalności Agencji Rozwoju Przemysłu związanej ze ”wspieraniem” sektora gier. Kolejnym etapem programu ARP ma być powstanie państwowej spółki ARP Games[7], również we współpracy z Uniwersytetem Śląskim i powiatem cieszyńskim. Nowa spółka ma odpowiadać m.in. za pomoc w rozwijaniu pomysłów wchodzących na rynek przedsiębiorców, naukę prowadzenia działalności gospodarczej i  dopracowywanie gier. Ponadto spółka ma produkować własne gry, tworzyć oprogramowanie i popularyzować sektor poprzez wydawanie prasy specjalistycznej[8].

Taka ingerencja to psucie rynkowej konkurencji. Przedsiębiorstwa, których produkty są na tyle słabe, że nie znajdują swoich nabywców mogą być sztucznie podtrzymywane przy życiu dzięki pompowanym przez państwo pieniądzom podatników. Subsydia staną się chwilową rekompensatą braku doświadczenia, umiejętności biznesowych i niskiej jakości sprzedawanych produktów, ale nie wpłyną na rozwój kreatywności czy przedsiębiorczości polskich twórców. Jeżeli przedsiębiorstwo jest na tyle nieefektywne, że bez pomocy finansowej nie jest w stanie rywalizować z innymi firmami to wyraźny znak, że powinno zakończyć działalność. Z kolei jeżeli firma dobrze radzi sobie na rynku bez wsparcia, to subsydia będą wyłącznie zwiększały dochody – kosztem podatników.

Nie możemy też zapominać o niekorzystnym wpływie takiego rozwiązania na przedsiębiorstwa w innych sektorach. Finansowe faworyzowanie wybranej gałęzi gospodarki staje się zachętą do lobbingu dla innych przedsiębiorstw, które dostają wyraźny sygnał, że skoro państwo wspiera niekonkurencyjne firmy i zwiększa dochody wydajnych podmiotów w branży gier komputerowych to dlaczego nie miałoby robić tego samego w innym sektorze.

Rozwiązania wprowadzane przez polskich urzędników to dawanie ryby zamiast wędki. W krótkim okresie korzystne dla wybranych przedsiębiorstw, ale w dłuższej perspektywie bardzo szkodliwe dla funkcjonowania całego rynku. To również nieuczciwość wobec podatników – za wspieranie branży gier komputerowych płacimy wszyscy, nie tylko osoby zainteresowane grami komputerowymi. Politycy kolejny raz zapominają, że największą ”pomocą” dla wszystkich przedsiębiorców jest ”pozwolić działać”.

Share

Artykuł „Wsparcie” państwa dla wybranych, czyli o subsydiowaniu twórców gier komputerowych pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/wsparcie-panstwa-dla-wybranych-czyli-o-subsydiowaniu-tworcow-gier-komputerowych/feed/ 0
Poczta Polska – strategiczny filar cyfryzacji państwa czy niewydajny monopolista? https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/poczta-polska-strategiczny-filar-cyfryzacji-panstwa-czy-niewydajny-monopolista/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/poczta-polska-strategiczny-filar-cyfryzacji-panstwa-czy-niewydajny-monopolista/#respond Wed, 21 Sep 2016 09:41:18 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4346 Pod koniec sierpnia 2016 roku Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji oraz Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa ogłosiły nawiązanie współpracy z Pocztą Polską. Celem tego porozumienia ma być ułatwienie załatwiania spraw urzędowych przez obywateli oraz zagwarantowanie płynnego obiegu dokumentów w instytucjach państwowych. Politycy mówią o kroku milowym w kierunku cyfryzacji państwa i sugerują, że żadne inne przedsiębiorstwa, które mogliby […]

Artykuł Poczta Polska – strategiczny filar cyfryzacji państwa czy niewydajny monopolista? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Pod koniec sierpnia 2016 roku Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji oraz Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa ogłosiły nawiązanie współpracy z Pocztą Polską. Celem tego porozumienia ma być ułatwienie załatwiania spraw urzędowych przez obywateli oraz zagwarantowanie płynnego obiegu dokumentów w instytucjach państwowych. Politycy mówią o kroku milowym w kierunku cyfryzacji państwa i sugerują, że żadne inne przedsiębiorstwa, które mogliby wybrać w konkurencyjnym przetargu, nie gwarantują takiej skuteczności jak PP. Wbrew zapewnieniom, cała ta sytuacja wygląda jednak na rozpaczliwą i nieskrywaną reanimację Poczty, której jedynym celem jest ratowanie coraz gorzej prosperującej spółki. Dlaczego? Przyjrzyjmy się dokładnie argumentacji polityków i przedstawicieli PP.

Współpraca ministerstw i Poczty Polskiej ma dotyczyć integracji systemów informatycznych instytucji państwowych z już funkcjonującym systemem PP, który obecnie umożliwia m.in. dostarczanie w tradycyjnej formie listów wysyłanych drogą elektroniczną. Według informacji prasowej[1] opublikowanej na stronie MIB, Poczta Polska to ”jedyny podmiot na rynku, który oferuje sprawne, posiadające najwyższe certyfikaty bezpieczeństwa, narzędzie do komunikacji”.  Co ciekawe, ministerstwo wyciągając tak odważne wnioski nie powołuje się na żadne badania ani na wyniki przetargu, którego de facto nie przeprowadzono w tej sprawie. Najlepszym i najprostszym narzędziem weryfikującym taką tezę byłby właśnie konkurencyjny przetarg, w którym instytucje państwowe, dysponujące przecież pieniędzmi podatników a nie swoimi, wybrałyby najbardziej konkurencyjną ofertę. Należy pamiętać, że cyfryzacja państwa to projekt informatyczny, a Poczta Polska do tej pory zajmowała się przede wszystkim tradycyjnymi usługami pocztowymi. W związku z tym urzędnicy powinni szczególnie dokładnie sprawdzić czy spółka jest w stanie zapewnić tańsze i lepsze usługi niż firmy informatyczne działające na rynku.

Z lakonicznie brzmiącej notki prasowej na stronie MIB dowiadujemy się ponadto, że Poczta Polska to przedsiębiorstwo, które pomaga w ograniczaniu skutków wykluczenia cyfrowego obywateli mieszkających na obszarach wiejskich. To bardzo częsty argument grup opowiadających się za monopolizacją rynku pocztowego przez państwową spółkę, rzekomo ukazujący słabość wolnego rynku. Jak wynika z Analizy FOR 08/2014[2] przykład Niemiec zaprzecza tej tezie. Nasz zachodni sąsiad od lat konsekwentnie liberalizuje prawa pocztowe, czego rezultatem jest coraz większa konkurencja na rynku. Uwolnienie obywateli od monopolu państwowej poczty spowodowało pojawienie się wielu przedsiębiorstw, które szukając potencjalnych rynków zbytu, na których mogłyby uzyskać stabilną pozycję, rozwijają swoją działalność także w lokalizacjach słabszych ekonomicznie lub obszarach wiejskich. Państwo z góry zakłada, że tylko publiczna spółka będzie w stanie przeprowadzić cyfryzację na terenach wiejskich. Urzędnicy nie organizując przetargu, nie sprawdzają jakie rozwiązania i modele działalności zaproponowałyby inne firmy. Zapominają również, że mowa tutaj o rozwoju usług cyfrowych, które nie wymagają przecież fizycznej infrastruktury tylko sprawnie funkcjonującego systemu, który pozwoliłby dotrzeć do wszystkich obywateli bez względu na miejsce zamieszkania.

Poczta Polska nawet nie stara się ukryć, że celem spółki na najbliższe lata jest jak najbliższa współpraca z instytucjami państwowymi i zdobycie pozycji monopolisty w usługach związanych z cyfryzacją państwa. Rzecznik prasowy Poczty Polskiej, Zbigniew Baranowski, przypomina[3], że według prognoz, w ciągu pięciu lat przychody Poczty Polskiej z doręczania tradycyjnej korespondencji zmniejszą się o 84%. W związku z tym PP szuka nowych rozwiązań biznesowych, wobec czego firma planuje zostać Narodowym Operatorem Cyfrowym i skoncentrować się na perspektywicznych źródłach przychodu związanych z budową e-państwa. Rzecznik nie ukrywa, że nowa ”strategia” Poczty nie będzie polegać na uczciwym rozwoju innowacyjności i konkurencyjności firmy tylko na zdobyciu monopolu na świadczenie usług cyfrowych wobec administracji. Takie plany potwierdza prezes PP Przemysław Sypniewski, który w wywiadzie dla Gazety Polskiej[4] potwierdził chęć ścisłej współpracy z rządem przy budowie ”cyfrowego państwa”.

Bardzo ciekawa wydaje się zbieżność wypowiedzi przedstawicieli PP z planami ministra Morawieckiego dotyczącymi rozwoju cyfryzacji państwa. W opublikowanym pod koniec lipca projekcie Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju możemy wyczytać, że zdaniem wicepremiera PP powinna być „strategicznym filarem państwa w rozwoju usług e-government”[5]. Rzecznik PP w przytoczonym artykule zadeklarował gotowość i chęć wzięcia udziału w projektach związanych z działalnością M. Morawieckiego aby ”przedsięwzięcia Poczty można było z tych projektów finansować”.

Wyraźnie widać, że Poczta Polska nie chce realizować nowych strategii biznesowych w oparciu o konkurencję i innowacyjność.  Spółce zależy na pomocy od państwa, które ma zagwarantować uprzywilejowaną pozycję. Państwo, które jest przecież jedynym właścicielem PP, chętnie zgadza się na sztuczne podtrzymywanie przy życiu tej spółki, nie zachowując nawet pozorów szacunku do pieniędzy podatników i troski o dobro konsumentów.

Monopolizowanie cyfryzacji państwa to ewidentne lekceważenie interesu obywateli. W tej sytuacji mamy dwóch zwycięzców – państwo i Pocztę Polską. Państwo wydaje nieswoje pieniądze na usługi świadczone przez własną spółkę, która dzięki temu ma stałe i solidne źródło dochodu, a PP nie musi się martwić o konkurencję, ponieważ ma zagwarantowaną pozycję monopolisty. Przegrany jest jeden – obywatel płacący podatki i zmuszony do korzystania z usług państwowego monopolisty, który w ostatecznym rozrachunku zapłaci więcej za usługi gorszej jakości.  


Share

Artykuł Poczta Polska – strategiczny filar cyfryzacji państwa czy niewydajny monopolista? pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/poczta-polska-strategiczny-filar-cyfryzacji-panstwa-czy-niewydajny-monopolista/feed/ 0
Zamknięcie małego ruchu granicznego z Rosją to woda na młyn Kremla https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/zamkniecie-malego-ruchu-granicznego-z-rosja-to-woda-na-mlyn-kremla-2/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/zamkniecie-malego-ruchu-granicznego-z-rosja-to-woda-na-mlyn-kremla-2/#respond Thu, 25 Aug 2016 06:32:01 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4252 Już od trzech tygodni MSWiA podtrzymuje wprowadzony przed szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży zakaz małego ruchu granicznego z Obwodem Kaliningradzkim. To bezterminowe przedłużenie decyzji tłumaczone jest enigmatycznie brzmiącymi ”względami bezpieczeństwa” i wygląda raczej na polityczną rozgrywkę na linii Polska – Rosja. Warto zatem przyjrzeć się, czy decyzja o zamknięciu małego ruchu granicznego ma faktyczny […]

Artykuł Zamknięcie małego ruchu granicznego z Rosją to woda na młyn Kremla pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>

źródło: studentsforliberty.org

Już od trzech tygodni MSWiA podtrzymuje wprowadzony przed szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży zakaz małego ruchu granicznego z Obwodem Kaliningradzkim. To bezterminowe przedłużenie decyzji tłumaczone jest enigmatycznie brzmiącymi ”względami bezpieczeństwa” i wygląda raczej na polityczną rozgrywkę na linii Polska – Rosja. Warto zatem przyjrzeć się, czy decyzja o zamknięciu małego ruchu granicznego ma faktyczny wpływ na bezpieczeństwo Polski.

Mały ruch graniczny z Rosją funkcjonuje od 2012 roku. Obejmuje on teren Obwodu Kaliningradzkiego i większości powiatów w województwach warmińsko-mazurskim i pomorskim. Mieszkańcy tych regionów mogą ubiegać się o zezwolenie na wjazd do kraju ościennego (tylko na tereny objęte umową), które jest tańsze i wymaga mniej formalności niż uzyskanie wizy. Procedura przekraczania granicy i limity przewożonych towarów pozostają takie same dla wszystkich przekraczających, więc wbrew wielu głosom, nie jest to ułatwienie ani zachęta do przemytu tylko bodziec do rozwoju przedsiębiorczości na terenach przygranicznych.

Dane GUS nie pozostawiają wątpliwości. W 2015 roku Rosjanie wydali na zakupy w Polsce 285,9 mln zł, które w dużej mierze trafiły do lokalnych przedsiębiorców, nastawionych właśnie na klientów zza północnej granicy. Naszych sąsiadów do zakupów zachęca przede wszystkim dużo wyższa jakość towarów i usług, znacznie większy wybór oraz możliwość odliczenia podatku VAT. Poza zakupami, Rosjanie przyjeżdżają do Polski również turystycznie, chętnie odwiedzają atrakcje zlokalizowane blisko granicy (muzea, aquaparki) oraz korzystają z hoteli i restauracji. W związku z tym zamknięcie małego ruchu granicznego w dłuższym okresie dla wielu Polaków może skończyć się utratą pracy.

Szczególnie zagrożeni są lokalni przedsiębiorcy z małych miast, którzy swój model biznesu oparli na sprzedaży dóbr i usług klientom z Rosji. Na zamknięciu małego ruchu granicznego tracą również polscy konsumenci, którzy do początku lipca chętnie kupowali tańszą benzynę, czy turystycznie odwiedzali Kaliningrad. Czy to niewinnie wyglądające ułatwienie w przekraczaniu granicy i wzajemnym handlowaniu faktycznie stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju?

4 lipca, kiedy zawieszono mały ruch graniczny z Rosją i Ukrainą, nic nie wskazywało na to, że po szczycie NATO i ŚDM sytuacja nie wróci do normy. Jak można wywnioskować z wypowiedzi ministra Błaszczaka w Polskim Radiu, to polityczne zagrania Kremla spowodowały, że polskie władze na początku sierpnia zezwoliły wyłącznie na funkcjonowanie MRG z Ukrainą, bezterminowo przedłużając zawieszenie umowy z Kaliningradem. Po pierwsze, odpowiedzią Rosji na decyzję Polski o zamrożeniu ruchu dla rosyjskich obywateli była analogiczna decyzja wobec Polaków. Po drugie, pod koniec lipca nowym gubernatorem Obwodu Królewieckiego został bliski współpracownik Władimira Putina – Jewgenij Ziniczew, który do tej pory kierował zarządem Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) w Kaliningradzie a także wymieniono dowództwo Floty Bałtyckiej. Prawdopodobnie to te czynniki, wespół z pogróżkami płynącymi z Rosji odnośnie decyzji szczytu NATO (również wspomnianymi przez szefa MSWiA), zdecydowały o przedłużeniu zamknięcia małego ruchu przygranicznego. Minister Błaszczak powołał się również na zagrożenie ze strony Rosji związane z aneksją Krymu i wojną w Donbasie. Warto jednak pamiętać, że wydarzenia te miały miejsce już przed szczytem NATO, mimo tego politycy nie mówili wcześniej o zamknięciu małego ruchu z Rosją. Ponadto, niedługo przed wprowadzeniem małego ruchu granicznego w 2012 roku, miała miejsce wojna w Abchazji i Osetii Południowej, która jednak nie wpłynęła na decyzję o podpisaniu umowy o MRG ani nie miała wpływu na bezpieczeństwo funkcjonowania ruchu granicznego. Jak to możliwe?

Mały ruch graniczny jest wyłącznie ułatwieniem podróżowania obywateli Obwodu Kaliningradzkiego i Polski, nie mającym wiele wspólnego z polityką. Zawieszenie umowy  wcale nie oznacza zakazu przekraczania granicy. Jest to cały czas możliwe tylko wymaga więcej formalności i kosztów związanych ze zdobyciem wizy. To utrudnienie dotyka przede wszystkich zwykłych Rosjan, ponieważ urzędnicy państwowi czy osoby bliskie reżimowi Putina prawdopodobnie nie mają problemów z zapłaceniem za wizy. Można zatem wysnuć wniosek, że zdaniem Mariusza Błaszczaka zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju są podróże przeciętnych, niezaangażowanych w politykę mieszkańców Obwodu Kaliningradzkiego, które i tak nie są wyeliminowane a jedynie ograniczone. Gdzie tu logika?

Przekaz płynący z wypowiedzi szefa MSWiA nie pozostawia wątpliwości. Rosja to nasz polityczny przeciwnik, dlatego musimy ograniczyć kontakty do minimum. Minister nie zauważa jednak, że ta polityczna przepychanka na wysokich szczeblach nie przynosi żadnych pozytywnych efektów, a jedynie szkodzi obywatelom i obrazowi Polski w Kaliningradzie. Poza dużymi stratami ekonomicznymi, które niewątpliwie dotkną polskich przedsiębiorców, warto zwrócić uwagę na fakt, że decyzja o zamknięciu małego ruchu granicznego doskonale wpisze się w propagandowy przekaz Kremla. Wielu mieszkańców Obwodu Kaliningradzkiego będzie twierdziło, że zamknięcie małego ruchu granicznego i uniemożliwienie taniego, w miarę swobodnego podróżowania do kraju Unii Europejskiej, to wina wyłącznie polskich polityków. Zmiany wprowadzone w ostatnim czasie w Obwodzie Kaliningradzkim, który jest przecież strategicznym punktem w rosyjskich planach obronnych, sugerują zacieśnianie stosunków z władzami w Moskwie. Ograniczenie kontaktów Rosjan z Polakami jest wodą na młyn dla obecnej polityki Kremla wobec enklawy. Pozwoli to na jeszcze skuteczniejsze manipulowanie opinią publiczną i  znacząco ograniczy przeciętnym obywatelom możliwość porównywania systemów gospodarczo-politycznych Polski i Rosji. Mieszkańcy Kaliningradu rzadziej będą odwiedzać rozwijające się polskie miasta, nie będą też robić zakupów w naszych sklepach, w których mogą kupować lepsze jakościowo i często tańsze produkty niż w swoim kraju. Ten bodziec do refleksji nad systemem politycznym Kremla skutecznie tłumi minister Błaszczak.

Przedłużenie zamknięcia małego ruchu granicznego z Rosją to działanie zgodne z populistyczną, antyrosyjską polityką partii rządzącej. Wypowiedzi polskich polityków oznaczają albo dużą naiwność, albo zaczepność i chęć prowadzenia polityki zagranicznej opartej na rzucaniu kłód pod nogi. Niestety, nasze władze nie dostrzegają, że w tej na pozór patowej sytuacji górą jest nasz sąsiad, a zamrożenie małego ruchu granicznego w rzeczywistości nie ma wpływu na bezpieczeństwo kraju i uderza w dobro naszych obywateli. To polityczny strzał w stopę idealnie wpisujący się w działania i retorykę Kremla.

Share

Artykuł Zamknięcie małego ruchu granicznego z Rosją to woda na młyn Kremla pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/zamkniecie-malego-ruchu-granicznego-z-rosja-to-woda-na-mlyn-kremla-2/feed/ 0
Przywileje dla wybranych szkodzą pasażerom – o zmianach w transporcie zbiorowym https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/przywileje-dla-wybranych-szkodza-pasazerom-o-zmianach-w-transporcie-zbiorowym/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/przywileje-dla-wybranych-szkodza-pasazerom-o-zmianach-w-transporcie-zbiorowym/#respond Thu, 11 Aug 2016 08:03:36 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=4168 Od 2011 roku, kiedy uchwalono nową ustawę o publicznym transporcie zbiorowym, sen z powiek polskich przewoźników, samorządowców a także pasażerów, spędzała zbliżająca się wielkimi krokami prawna rewolucja. W związku z sześcioletnim vacatio legis, nowe regulacje dotyczące między innymi ograniczenia dotowania biletów ulgowych powinny zacząć funkcjonować od 1 stycznia 2017 roku. Uspokojeniem nastrojów panujących wśród wszystkich […]

Artykuł Przywileje dla wybranych szkodzą pasażerom – o zmianach w transporcie zbiorowym pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>

źródło: Facebook Centrum im. Adama Smitha

Od 2011 roku, kiedy uchwalono nową ustawę o publicznym transporcie zbiorowym, sen z powiek polskich przewoźników, samorządowców a także pasażerów, spędzała zbliżająca się wielkimi krokami prawna rewolucja. W związku z sześcioletnim vacatio legis, nowe regulacje dotyczące między innymi ograniczenia dotowania biletów ulgowych powinny zacząć funkcjonować od 1 stycznia 2017 roku. Uspokojeniem nastrojów panujących wśród wszystkich zainteresowanych grup, miały być dwie propozycje zmiany przepisów płynące z obozu rządzącego – projekt nowelizacji ustawy grupy senatorów PiS (zgłoszony w czerwcu i wycofany na początku lipca) oraz założenia planowanych zmian w ustawie, przedstawione podczas lipcowego wystąpienia wiceministra infrastruktury i budownictwa Jerzego Szmita w Sejmie. Propozycje okazały się jednak diametralnie różne i tylko wzmogły obawy o funkcjonowanie transportu zbiorowego w przyszłości.

Niepokoje wśród przedsiębiorców, lokalnych władz i pasażerów są w pełni uzasadnione. Przepisy uchwalone w 2011 roku mogą stanowić duże utrudnienie dla działania wolnego rynku, przede wszystkim ze względu na kontrowersyjne reguły dotyczące zasad wypłacania przewoźnikom rekompensaty za stosowanie ulg ustawowych. Przedsiębiorstwa zostaną podzielone na operatorów, czyli podmioty z którymi samorządy podpiszą umowy o świadczenie usług w zakresie transportu zbiorowego oraz przewoźników komercyjnych. Operatorzy otrzymają rekompensaty za sprzedawanie biletów ulgowych natomiast przewoźnicy komercyjni nie będą mieli prawa do pobierania takich subsydiów. Oczywiście nieuprzywilejowane przedsiębiorstwa będą mogły nadal sprzedawać tańsze bilety dla określonych grup, jednak ich konkurencyjność w stosunku do dotowanych operatorów dramatycznie się obniży. Wobec tej dyskryminacji, posiadanie statusu operatora dla wielu przedsiębiorców może stać się kwestią przetrwania na rynku.

Warto pochylić się również nad procesem przyznawania statusu operatora. Z założenia operator powinien być wybrany w procesie konkurencyjnego przetargu, do którego mogą zgłosić się wszystkie chętne przedsiębiorstwa. W praktyce, ustawa pozostawia lukę, która pozwala na zawarcie umowy bezpośrednio, gdy średnia roczna wartość kontraktu jest nie większa niż 1 000 000 euro lub świadczone usługi transportowe nie przekraczają 300 000 km rocznie. Progi te wzrastają dwukrotnie, jeśli umowa ma być podpisana z małym przedsiębiorstwem, które eksploatuje nie więcej niż 23 pojazdy. Obowiązywanie tych dyskryminujących przepisów poza przedsiębiorcami odczuliby pasażerowie. Utrudnione wejście na rynek dla nowych podmiotów i faworyzowanie określonych przedsiębiorstw przez państwo mogłoby przełożyć się na wyższe ceny i niższą jakość usług niż na rynku bez takich regulacji.

Obecną koncepcją polityków PiS, zaproponowaną w lipcu przez Senat, jest przedłużenie vacatio legis do początku 2018 roku i stworzenie w międzyczasie nowego, bardziej rozbudowanego projektu ustawy. Odroczenie wejścia w życie przepisów z 2011 roku jest już niemal przesądzone, ponieważ projekt został rozpatrzony przez Sejm i przyjęty przez Senat, a obecnie czeka wyłącznie na podpis Prezydenta. To rozwiązanie tymczasowe, dlatego warto przyjrzeć się propozycjom zmian prawa, które padły podczas debaty zarówno w Sejmie jak i Senacie. Mimo że te pomysły nie okazały się w żaden sposób wiążące, to mogą sygnalizować kierunki działania partii rządzącej w przyszłości.

Aktywną postawą w dyskusji nad nowymi przepisami wykazali się senatorowie PiS, którzy pod koniec czerwca zgłosili wniosek o podjęcie inicjatywy ustawodawczej, przedstawiając swój projekt ustawy, z którego jednak wycofali się po kilku dniach. Projekt grupy senatorów, pod kierownictwem wicemarszałka Grzegorza Czeleja, zawierał bardzo kontrowersyjne zapisy, dotyczące m.in. ustawowego uniemożliwienia przeprowadzania utajnionych kontroli jakości, czy dziesięciokrotnego obniżenie kar dla przewoźników za niespełnianie wymagań prawnych. Szczególnie szokujący wydawał się jednak pomysł zmian dotyczący procesu wydawania zezwoleń na przewozy, wyraźnie faworyzujący lokalne firmy transportowe. Cytat z projektu ustawy nie pozostawia wątpliwości:

„Zezwolenia na wykonywanie przewozów (…) nie zostaną udzielone, jeśli zostanie wykazane, że projektowana linia komunikacyjna stanowić będzie zagrożenie ekonomiczne lub organizacyjne dla którejkolwiek z już istniejących regularnych linii komunikacyjnych (…).”

To zdanie pokazuje, że autor na pierwszym miejscu stawia interes lokalnych przedsiębiorców, zupełnie zapominając o pasażerach. Ograniczanie możliwości wejścia na rynek przez nowe przedsiębiorstwa to uderzenie zarówno w dobro pasażerów jak i przedsiębiorstw, ale też regulacja zbliżona w skutkach do tej wprowadzonej w 2011 roku. Reforma prawa oparta na zasadzie ”z deszczu pod rynnę”.

Odmienne zdanie w sprawie reformy ustawy o publicznym transporcie zbiorowym przedstawił na posiedzeniu Sejmu wiceminister infrastruktury i budownictwa Jerzy Szmit. W przeciwieństwie do senatorów, podsekretarz stanu w swoim wystąpieniu skupił się na reformach wzmacniających konkurencję i porządkujących funkcjonowanie reguł dotyczących przewozów. Jerzy Szmit zapowiedział, że zreformowane prawo będzie umożliwiało jednakowy dostęp do rekompensaty za ulgi ustawowe dla wszystkich przedsiębiorstw, a przewozy tworzone przez samorządy, będą mogły występować wyłącznie na liniach nie obsługiwanych przez przewoźników komercyjnych na zasadach rynkowych. To dobry kierunek, który stwarza równe szansę wszystkim przedsiębiorcom, co korzystnie wpłynie na konkurencję oraz na interes pasażerów. Ponadto wiceminister zwrócił uwagę m.in. na konieczność projektowania nowych kursów w połowie przedziału czasu między kursami już istniejącymi i potrzebę zróżnicowania stawek za korzystanie z przystanków, w zależności od wielkości autobusów.

Swoboda wyboru setek wygodnych i tanich połączeń  autobusowych w Polsce to zasługa dobrze funkcjonującego i wciąż rozwijającego się rynku. Po wejściu Polskiego Busa na nasz rynek przeżyliśmy prawdziwą rewolucję jeśli chodzi o ceny i jakość usług transportowych. Mogliśmy obserwować rozwój i inwestycje kolejnych firm chcących konkurować z nowym graczem na rynku. Reformując prawo dotyczące przewozów zbiorowych politycy powinni zadać sobie pytanie, czy chcą nowoczesnych, walczących o klienta przedsiębiorstw, czy może powrotu do nie tak odległej przeszłości, kiedy to w naszym kraju jeździło się niebezpiecznymi, zniszczonymi ”PKS-ami”. Wdrożenie pomysłów zaproponowanych przez senatorów PiS byłoby powrotem do tych czasów. Oby przyszłoroczna reforma ustawy o transporcie zbiorowym zakończyła się wypracowaniem prorynkowych rozwiązań. Mniej ograniczeń i więcej konkurencji to najlepsza droga zarówno dla pasażerów jak i dla dbających o jakość, innowacje i dobre ceny przedsiębiorstw.

Share

Artykuł Przywileje dla wybranych szkodzą pasażerom – o zmianach w transporcie zbiorowym pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/przywileje-dla-wybranych-szkodza-pasazerom-o-zmianach-w-transporcie-zbiorowym/feed/ 0
Miedziowy potentat w rządowym gorsecie https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/miedziowy-potentat-w-rzadowym-gorsecie/ https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/miedziowy-potentat-w-rzadowym-gorsecie/#respond Tue, 02 Aug 2016 08:57:43 +0000 https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/?p=3999 Czas spowolnienia gospodarczego to ogromne wyzwanie dla rządzących państwem. Ograniczanie wydatków i szukanie nowych źródeł dochodów często kończy się pośpiesznym wprowadzaniem niedoskonałych reform. W 2012 roku ofiarą polskiego polowania na kapitał potrzebny do łatania dziury budżetowej stała się jedna z największych spółek skarbu państwa – KGHM, która została jedynym płatnikiem nowego podatku od wydobycia miedzi […]

Artykuł Miedziowy potentat w rządowym gorsecie pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
Czas spowolnienia gospodarczego to ogromne wyzwanie dla rządzących państwem. Ograniczanie wydatków i szukanie nowych źródeł dochodów często kończy się pośpiesznym wprowadzaniem niedoskonałych reform. W 2012 roku ofiarą polskiego polowania na kapitał potrzebny do łatania dziury budżetowej stała się jedna z największych spółek skarbu państwa – KGHM, która została jedynym płatnikiem nowego podatku od wydobycia miedzi i srebra.

Samo występowanie podatku od wydobycia kopalin nie może dziwić – niemal w każdym kraju na świecie taka danina funkcjonuje. Polska nie jest wyjątkiem, ponieważ wszystkie firmy zajmujące się wydobyciem płacą należność nazwaną opłatą eksploatacyjną za wydobytą kopalinę. Wobec tego trudno znaleźć uzasadnienie wprowadzenia nowego podatku, który wydaje się być wyłącznie narzędziem do zwiększania wpływów do budżetu państwa kosztem światowego potentata na rynku srebra i miedzi.

Polskie finanse publiczne pod koniec 2011 roku znalazły się pod obserwacją Komisji Europejskiej. W 2009 roku wdrożono w Polsce procedurę nadmiernego deficytu budżetowego, zgodnie z którą zalecono jego obniżenie do poziomu 3% PKB do 2012 roku. Prognoza Komisji z 2011 roku zakładała, że w planie budżetu na przyszły rok nie uda się osiągnąć wymaganego przez organy unijne poziomu. Wtedy  też nastał czas gimnastyki umysłowej polskich władz, które pośpiesznie zaczęły szukać dodatkowych źródeł dochodu. Ostatecznie, m.in. dzięki wprowadzeniu podatku miedziowego, doprowadzono do obniżenia deficytu w planie budżetu na 2012 rok i złagodzenia unijnych obaw o stan polskich finansów. Czy jednak skończyło się to bez szkody dla przedsiębiorstwa i jego akcjonariuszy?

Papierkiem lakmusowym spodziewanego wpływu nowej należności na powodzenie finansowe KGHM bardzo szybko stała się giełda. Od 18 listopada, kiedy premier Donald Tusk zapowiedział w exposé chęć wprowadzania podatku miedziowego, ceny akcji KGHM-u zaczęły gwałtownie spadać. Tylko w ciągu sesji w dniu exposé akcje staniały niemal o 14%. Miesiąc później, już po ogłoszeniu planu budżetu na 2012 rok, ceny spadły do poziomu 105 zł, co było utratą wartości akcji o prawie 40% w ciągu zaledwie miesiąca. Ta gwałtowna zmiana notowań KGHM była swego rodzaju kosztem wprowadzenia nowej należności, którą zdecydowanie odczuli pełni obaw inwestorzy mniejszościowi, ale też samo państwo (31,79% akcji w spółce), zacierające jednak ręce na myśl o wpływach z tytułu ”kagiemnego”.

 

Źródło: opracowanie własne na podstawie bankier.pl i biznes.pl

Kolejne miesiące coraz wyraźniej pokazywały wadliwość nowego, zaprojektowanego w pośpiechu, podatku. Formuła daniny okazała się niewystarczająco zsynchronizowana z wahaniami cen miedzi i srebra na światowych rynkach, przez co Kombinat zmuszony był płacić bardzo wysokie podatki, nawet przy niskich cenach surowców. To mało elastyczne zdefiniowanie ”kagiemnego”, w połączeniu z widocznym w ostatnich kilku latach trendem spadkowym na rynku miedzi odbiło się na kondycji finansowej spółki i pośrednio na zyskach jej akcjonariuszy. Do tej pory KGHM jako spółka od dawna kojarzona z bardzo wysokimi dywidendami wypłacanymi co roku, był szczególnie łakomym kąskiem dla inwestorów zainteresowanych inwestycjami długoterminowymi. Od 2012 roku widać jednak znaczący spadek pod względem wysokości wypłacanych dywidend, ściśle związany zarówno z kiepską sytuacją na rynku jak i właśnie miedziową należnością. Tracą na tym przede wszystkim inwestorzy mniejszościowi, ponieważ państwo, posiadające duże udziały w spółce, rekompensuje sobie stratę dywidendy pieniędzmi z podatku. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie z perspektywy skarbu państwa, ponieważ dywidenda jest zależna od kondycji finansowej firmy, a jej część trafia do pozostałych akcjonariuszy. Wpływy z podatku omijają inwestorów i zapewniają stały dochód, niemal niezależny od sytuacji spółki.

 

Źródło: opracowanie własne na podstawie bankier.pl

Światełkiem w tunelu dla KGHM i inwestorów była zmiana władzy w październiku 2015 roku i obiecane zniesienie podatku miedziowego. Sprawa jednak przycichła, a ”dobra zmiana” nie zlikwidowała ani nie zmodyfikowała podatku miedziowego, który okazał się niezbędny w planie budżetu na 2016 rok. Ta kiełbasa wyborcza okazała się kolejnym uderzeniem w ceny akcji Kombinatu, który dotknięty poważnym kryzysem na rynku miedzi osiągnął swoje sześcioletnie giełdowe minimum w grudniu 2015 roku.

Przykład podatku miedziowego pokazuje krótkowzroczność i egoizm rządzących. Państwo zdecydowało się skorzystać z kapitału dobrze prosperującej spółki w celu załatania dziury budżetowej, nie licząc się z interesem ani przedsiębiorstwa ani inwestorów mniejszościowych, których udziały regularnie tracą na wartości. Rząd znalazł się w komfortowej sytuacji, gwarantując sobie stały, wysoki i mało zależny od rynkowych okoliczności wpływ do budżetu. Swój finansowy ”sukces” odnosi dzięki trzymaniu podatkowego buta na gardle spółki i jej akcjonariuszy. To droga donikąd.

Share

Artykuł Miedziowy potentat w rządowym gorsecie pochodzi z serwisu Blog Obywatelskiego Rozwoju.

]]>
https://blogobywatelskiegorozwoju.pl/miedziowy-potentat-w-rzadowym-gorsecie/feed/ 0